W tym samym czasie sir Camembert, przewodniczący Komisji Wspólnot Europejskich, wprost z briefmgu na lotniskowym terminalu przybył na zaaranżowane naprędce spotkanie w siedzibie polskiego przedstawicielstwa Wspólnot, na które zaproszono co ważniejszych członków stowarzyszeń biznesu, a także niektórych biznesmenów nie stowarzyszonych. Spotkanie miało charakter roboczy, nie przewidywano po nim żadnego komunikatu, w związku z czym nie zapraszano na nie obsługi reporterskiej, bo i po co, skoro i tak nie miałaby żadnego niusa. Fakt bowiem, że takie akurat grono zebrało się w przedstawicielstwie Wspólnot nie był akurat żadnym niusem, gdyż wczesnymi popołudniami w przedstawicielstwie zawsze załatwiano ważne sprawy i kto, jak mówiono, u Dumorieza, nie bywał przynajmniej te dwa-trzy razy w miesiącu, ten widać w ogóle się nie liczył.
Sir Camembert w towarzystwie Charlesa Francois Dumorieza oraz swego sekretarza pojawił się w sali, gdzie czekający nań szefowie holdingów, spółek i przedstawicielstw skracali sobie oczekiwanie dyskusjami o polityce, Gwarancjach Socjalnych, a trochę także o spowodowanej czynnikami obiektywnymi nieobecności szefa Roberta, i wygłosił krótki toast, w którym podkreślił niezwykłą wagę społecznej i cywilizacyjnej misji pełnionej przez jego gości. Wyszedłszy od owej misji, podkreślił następnie szczególną troskę, jaką Wspólnoty Europejskie darzą rozwój polskiego sektora prywatnego i zapewnił, wzbudzając tym oklaski, że dołożą one wszelkich starań, aby zrozumiała troska o przestrzeganie w Polsce praw ludzi pracy nie zaszkodziła interesom ludzi biznesu. Dlatego też, zapewnił, właśnie te przedsiębiorstwa, które ułożą sobie prawdziwie partnerskie stosunki ze związkami, będą mogły w pierwszej kolejności korzystać z przywiezionych przez niego dodatkowych kredytów, a także z preferencji przy zawieraniu kontraktów i ubieganiu się o kontyngenty importowe do Europy. Idzie o to, wyjaśnił krótko sir Camembert, budząc tym po raz kolejny falę oklasków, aby dobrze funkcjonująca w firmie organizacja związkowa była dla przedsiębiorcy najbardziej opłacalną inwestycją.
Następnie jego sekretarz i Dumoriez zniknęli w jednej z małych sal, dokąd krążący po sali pracownicy przedstawicielstwa w nienagannie skrojonych garniturach zapraszali na chwilę niektórych spośród stowarzyszonych i nie stowarzyszonych biznesmenów w kolejności, jaką pozostali starannie notowali sobie w pamięci. Sam sir Camembert trzymał w tym czasie w ręku wysoki kieliszek i starał się wymienić z każdym z gości po kilka grzecznościowych zdań.
Wszystko to nie trwało jednak długo, bowiem i gospodarze, i goście mieli jeszcze w tym dniu zaplanowane ważne zajęcia. Mniej więcej po godzinie zatem działacze związkowi zaczęli wycofywać się do czarnych limuzyn, a biznesmeni do sportowych wozów o modnej linii, po czym ci pierwsi wyruszyli, okrężną drogą, by nie zjawić się przed godziną zaproszenia, w kierunku przedstawicielstwa Wspólnot Europejskich, zaś ci drudzy, drogą równie okrężną, ku rezydencji generała-gubernatora Paskudnikowa.
*
– Naczekałem się na pana… Ale nie, proszę sobie nie robić wyrzutów. – Siwawy poklepał dobrodusznie górną krawędź leżącego przed nim notebooka. – Miałem bardzo ciekawą lekturę. Poczytałem sobie o panu. Nawet pana trochę polubiłem.
W ciągu kilku minut, strawionych na przechadzaniu się pod zrujnowaną siedzibą spółki, Robert zdołał znaleźć w swojej hipotezie szereg logicznych dziur i sprzeczności. Pomimo to jednak nadal pozostawała ona niepokojąco sensowna. Jeśli istotnie to jego penetracje w wirtualnych labiryntach systemów Tamtego Świata ściągnęły nań uwagę kontrwywiadu czy kogoś takiego, to dlaczego – jak twierdził Andrzej – nadał on sprawę UOP-owi, zamiast działać samemu? Dlaczego kazał aresztować, jeśli nie można tu było mówić o złamaniu jakiegokolwiek prawa, i dlaczego kazał aresztować akurat Prezesa, skoro ten nie miał już w ogóle nic do sprawy?
Najprawdopodobniej nie odczytali jeszcze zapisów sterownika, do tego potrzebowali fachowców, których nie było tak znowu wielu. Ale czy bez tego nie mogli dowiedzieć się, który z kataryniarzy InterDaty, konkretnie, był tak ciekawy? Można to było wyjaśnić, jeśli jego ruchy w jakiś sposób zgrywały się z działaniami innych researcherów spółki i zostały uznane za fragment większej, koordynowanej przez nią pracy.
Uświadomił sobie, że się boi. Uświadomił to sobie w chwili, gdy minąwszy usłużnego, bysiorowatego blondasa dostrzegł przez otwarte drzwi swojego pokoju facetów grzebiących w trzewiach ich kataryniarskich komputerów.
To było nie w porządku. Nie potrafił nazwać tego uczucia, ale nie powinni wsadzać łap do ich sprzętu. Poczuł się, jak gdyby na jego oczach banda osiłków najbezczelniej w świecie obmacywała mu kobietę, drwiąc z jego bezsilności.
– Tak, mam tu o panu naprawdę sporo. – Siwawy przedstawił mu się jako major Wasiak. Mógł być równie dobrze porucznikiem Zielińskim albo generałem Shtetke, ale w końcu chodziło tylko o ułatwienie rozmowy. – Widzi pan, u nas nic nie ginie. Niech pan powie: domyśla się pan, kto wtedy na pana kapował?
– Powinien pan jeszcze powiedzieć, że wiecie o mnie wszystko i udowodnić to informacją, co robiłem w piątek trzynastego czerwca między siedemnastą a siedemnastą piętnaście. I w której toalecie. Niech mnie pan nie straszy, panie majorze. Ja już umieram ze strachu. Niech pan pyta, co pana interesuje.
Zastanawiał się przed wejściem, czy nie powinien zadzwonić do Wiktorii, ale to było właśnie to, czego nie wolno mu było robić. Jeśli się wydarzy coś złego, jego żona dowie się o tym i tak. Jeśli nie, po co ma się niepokoić.
Jeśli zdarzy się coś złego. Nie chciał, żeby zdarzyło się coś złego.
Potwornie tego nie chciał.
– O co ja mam pana pytać? My wszystko wiemy. Nie po to daliśmy panu okazję tej rozmowy, żeby pana o coś pytać.
– Okazję do rozmowy?
– Oczywiście. Przecież mogliśmy pana wyjąć rano z domu, prawda? Zawieźć na Fabrykę, przesłuchać jak należy, z protokołem. Potrzymać na dołku, gdyby było trzeba. No, niech się pan zastanowi: co nam szkodziło tak zrobić?
– Niech pan mówi. Słucham.
– Niech pan zgadnie. Spróbuje przynajmniej.
– Nie wiem. Może jesteście tacy delikatni, chcieliście oszczędzić stresu mojej żonie.
– Pańską żonę mogą spotkać w najbliższym czasie silniejsze stresy. Nie. To by się zaraz rozniosło. Zamknęli kataryniarza, patrzcie, coś nowego, ciekawe, o co jest oskarżony. A nuż by się okazało, że uznamy pana za rozsądnego człowieka i wypuścimy. To jeszcze gorzej, zamknęli to zamknęli, ale dlaczego wypuścili?! Domysły, plotki, kwasy w środowisku, potrafi pan to sobie wyobrazić? Więc cóż, zwinęliśmy tylko prezesa, każdy pomyśli, a, narobił przekrętów, żadna sensacja. Coś tam zapłaci i wyjdzie. Może przy okazji wyjdą jakieś jego powiązania, o których nie wiedzieliśmy. Zawsze się przyda. A przy okazji przeszukanie, przesłuchania pracowników… rutyna. Spyta pana ktoś, o czym rozmawialiśmy, a, o niczym, powie pan. Formalności.
– Czuję się zobowiązany. Naprawdę.
– Pan nie rozumie swojej sytuacji – Siwawy pokręcił z żalem głową. – Zupełnie pan jej nie rozumie.
– Tak, to prawda. – Krzesło stawało się coraz bardziej niewygodne. – Nie rozumiem. Proszę mi wreszcie wyjaśnić, o co chodzi.
Siwawy przyglądał mu się smutnym wzrokiem.
– Pan by mógł być moim synem – rzucił ni z tego, ni z owego, po czym, nie dając mu ani chwili na skomentowanie tego stwierdzenia, powrócił do urzędowego tonu. -Chodzi o to, że dotąd się pan jeszcze z nami nie zetknął. Nie wie pan, kim jesteśmy naprawdę ani czego chcemy. Ani dlaczego dotąd pan ze mną nie rozmawiał. Nie zastanawia to pana? Proszę – jednym ruchem ręki obrócił stojący na biurku notebook, ekranem w jego stronę. – Wszystko, ile sztuk, kiedy, od kogo, komu dostarczone. Co do dnia. Państwowe wydawnictwa nie potrafiłyby się tak dobrze wyliczyć z każdego egzemplarza, jak my mogliśmy was wtedy wyliczyć. No, niechże pan spojrzy, proszę!