– Jest znakomita – powiedziała Monika Gąsowska. – Będę ją grała ze wszystkim, z wyjątkiem trójki i siódemki. Nie nadają się, niższa grupa, w ogóle nie wiem, co tu robią.
– Iidery. Dla Czestkowa i dla Marcji.
– A, rzeczywiście. Nie zwróciłam uwagi. Liderów nie będę grała.
– Kiedyś, dawno temu, podobno przyszły dwa lidery. W folblutach, w imiennej gonitwie. Był jeden bilet na torze i jakiś pijany go miał.
– Co to za dystans? Dwa dwieście? Nie, tym razem te lidery nie przyjdą…
Zagrałam w kółko jedynkę, dwójkę i trójkę, Dotację, Marcję i Czestkowa, w natchnieniu dołożyłam im Rosiczkę i wróciłam na górę. Kończąca się kwinta, którą wszyscy mieli, wywierała zdecydowany wpływ na atmosferę. Waldemar kłócił się równocześnie z rozognionym panem Zdzisiem i urażonym panem Sobiesławem, Maria wydzierała Mieciowi środowy program. Jak go zdołał wypatrzyć pod piwem, było nie do pojęcia, ale już jej zaczął stawiać kółka. Czterej panowie przy stoliku za nami bez mała wybierali się już do kasy, Kapulas prezentował filozoficzny spokój.
Bomba poszła, konie ruszyły, dystans był stosunkowo długi.
Lidery od razu wyszły na prowadzenie. Towarzystwo za barierką poderwało się od stolika i stłoczyło za fotelami.
– Prowadzi w odstępie Sekwens, drugi Dywan, na trzecim miejscu Dotacja – mówił obojętnie głośnik. – Czwarta Rosiczka, piąta Marcją…
– Rany boskie, co on robi?! – wrzasnął ktoś z tyłu. – Ty popatrz, co się dzieje…!
Prowadzący Sekwens odskoczył o dobre trzydzieści długości, za nim leciał Dywan, drugi lider, a następnie dwadzieścia długości z tyłu cała stawka, mocno zgrupowana. Dywan dochodził do Sekwensa, przy czym oba oddalały się od reszty koni coraz bardziej, przeszły już połowę przeciwległej prostej i zbliżały się do zakrętu.
– Nie złapią ich! – krzyknął pan Edzio ze zgrozą.
– Ty wiesz, że faktycznie mogą ich nie złapać – powiedział Jurek niespokojnie. – Sekwens lekko idzie. I bez wagi leci…
– Sekwens z Dywanem! Porządek trzy siedem! – wykrzykiwał z zapałem pan Zdzisio. – Proszę państwa, to jest sensacja…!
– Sensacja w tej gonitwie nie leci – zaprzeczyła Maria z zimną krwią. – Zawracanie głowy, nie złapią…
– Dawaj, Sensacja! – kwiknął radośnie Miecio.
– Dwa lidery przyjdą…!
– Chcieliście wybuch, macie wybuch! Chcieliście wybuch, macie wybuch! Chcieliście wybuch, macie wybuch! – powtarzał w kółko ktoś za panem Edziem.
– Jaki wybuch, puknijcie się, raz tak leciały…?!
– Nie złapią ich…!!!
– Złapią na prostej!
– A ja wam mówię, że nie złapią…!
– Za daleko wypuścili! Włóczka sobie zlekceważył! Wiśniak też!
– Złapią…!
– Nie złapią…!!!
– Rusz tą czwórką, kretynie…!!!
Konie przechodziły zakręt, stawka zdecydowanie przyśpieszyła, oba lidery ciągle znajdowały się w przedzie. Głośnik coś mówił, nie było go słychać, kończąca się wszystkim kwinta wzburzyła namiętności. Wrzeszczeli gremialnie.
– Podchodzą…!!!
– Gówno podchodzą! My tu mamy skrót…!
– Już ich mają…!!!
– Czwórka wychodzi!!! Dawaj, czwórka!!!
– Dawaj, jedynka…!!!
– Jaka jedynka, jedynka odpada…!
– Gnój głupi, na duże koło poszedł…!!!
Pan Edzio trwał w przysiadzie, nakłaniając do wysiłków Czestkowa, pan Zdzisio szalał przed szybą, Miecio uparcie powtarzał „dawaj, Sensacja”, facet od stolika bełkotał coś pełną gębą i prychał flaczkami drobiowymi za kołnierz pana Rysia. Lidery dociągnęły do połowy prostej i wreszcie osłabły, finiszująca stawka, ciągle skupiona, zaczęła przechodzić, na pierwsze miejsce wyszła Marcja, od bandy pchała się Rosiczka, Czestków szedł polem. Pan Rysio ostro zaprotestował przeciwko flaczkom, bełkoczącego zadławiło, jego towarzysze wrzeszczeli „dawaj, Kapulas!!!” Kapulas nadal siedział przy stoliku i nawet nie drgnął.
– Marcja, Rosiczka – dał się słyszeć głośnik i zamilkł.
– Mam! – powiedział Jurek żywo i zaraz się zreflektował. – Żadna wypłata…
– Mam kwintę! – głosił pan Zdzisio. – Proszę państwa, bez Czestkowa, to są pieniądze…!
– Z Marcja, akurat! – parsknęła urągliwie Maria.
– Panie, te pańskie dopingi to ja mam we włosach – mówił z irytacją pan Rysio. – Albo pan żre, albo pan krzyczy, jedno z dwojga…
– A mówiłem, nie grać czwórki! – wypominał zwycięsko Waldemar.
– Dwa sześć, bez Czestkowa, bez Dotacji, to jest porządek…!
– No i wykrakałaś tę Rosiczkę! – stwierdził z uciechą Miecio.
Tripla zapowiadała się nędzna, Marcja z Rosiczka stwarzały większą szansę. Rosiczkę zgadłam sama, Marcję dostałam od Moniki Gąsowskiej, mogłam to grać chociaż z pięć razy, a nie raz. Idiotka.
– Co mną kieruje, na litość boską… – zaczęłam z furią do Marii.
– To samo, co mną – odparła krótko. – Popatrz!
Miała w programie kwintę, wyraźnie wypisaną pojedynczymi końmi. Przyszły wszystkie.
– I co? Grałaś przecież…?
– Jedną, z Mieciem do spółki! A miałam zamiar zagrać trzy takie dla siebie! l dlaczego nie zagrałam?
– No właśnie, dlaczego?
– A skąd ja mam to wiedzieć? Może mi powiesz, co mną kieruje…?!
– To samo, co mną…
– Czestkowem nie jechał – powiedziała za mną spokojnie Monika Gąsowska. – Z jakichś powodów tego konia oszczędzał, nie trzymał go, ale nie zmuszał do wysiłku. I tak by zresztą nie wygrał, Marcja była w wielkiej formie.
Dotarły do mnie krzyki przy stoliku za barierką, posłuchałam chwilę i pocieszyłam Marię.
– Sitwa Kapulasa podniesie ci wypłatę. Z Czestkowem mieli czterdzieści kwint, a z Marcją tylko dwie. Może zapłacą pół miliona.
– I co z tego? Miałabym to trzy i pół rażą, a mam tylko pół. Nawet nie umiem policzyć, ile straciłam.
– Nie licz – poradził Miecio. – Strat liczyć nie należy.
– Pan zwariował, czy co?! – rozzłościł się Jurek na pana Zdzisia. – Z faworytem pięćdziesiąt tysięcy…?!
– Ale kwinta…
– Kwinta będzie dwieście pięćdziesiąt! Wielkie rzeczy!
– Tylko dwie – narzekał pan Edzio. – Z czwórką miałem dziesięć…
Za kwintę w rezultacie dali 480 tysięcy. Od samych kontrastów można było obłędu dostać, wczoraj 180 milionów, dziś 480 tysięcy. Triplę Czestków trochę podniósł, doszła do czterdziestu dwóch. Najlepszy był porządek, bo Rosiczki nikt nie grał, zapłacili 31 tysięcy. W wyniku tych wypłat rzetelny sukces odniosły wyłącznie pani Ada i Monika Gąsowska, obie grały drożej.
– Wygrywa pani dzięki temu, że ciągle jeszcze jadą uczciwie – poinformowałam ostrzegawczo Monikę. – Nie wiem, jak długo to będzie trwało, bo wątpię, czy im w nałóg wejdzie. Lada chwila znów zaczną chować lepsze konie, więc na wszelki wypadek niech pani zachowa ostrożność.
– Zygmuś Osika jedzie – odparła Monika. – Czy to nie jest przypadkiem koń po Derczyku…?
Zgodnie z przewidywaniami toru w młodych arabach wygrała Walkiria, a Osika na Eterze był drugi. Porządek wypadł nieźle, bo głównie grana była Formina, ale tripla utrzymała się na nędznym poziomie. Jurek był pełen rozgoryczenia.
– Popatrz, wystarczyłoby, gdyby przyszły te drugie konie. Miałem je! Rosiczka, teraz ten Eter i masz pojęcie, jak by tripla skoczyła? Nie mam fartu dzisiaj! Dużo brakowało? O łeb!
– Nie wymagaj za wiele – zganiłam go. – Nie co dzień święto.
– Przy kasie nie byłem – powiedział z pretensją pan Sobiesław. – Wygra ten Bolek teraz czy nie? Mówił coś?
– Odjeżdżam – powiadomiła mnie Monika Gąsowska. – Miała pani rację, poprosili mnie, żebym z nimi od razu pojechała, pewnie mi każą rozpoznawać tego Jerczyka, tak zgaduję. Teraz najlepsza jest piątka, a trójka i szóstka nie liczą się wcale.
Zrozumiałam, że nadkomisarz Jarkowski zadziałał, a Józio Wolski poranną wizytę u ciotki Moniki potraktował poważnie. Pomyślałam, że nawet jeśli nie dziś wieczorem, to w każdym razie jutro rano coś usłyszę, a w środę od Moniki dowiem się szczegółów. Zeszłam na dół zagrać coś z tą piątką i nadkomisarz Jarkowski stanął za moimi plecami.
– Mają go – mruknął pod nosem.