Литмир - Электронная Библиотека
A
A

– Gęsie gówno!

W drzwiach stał Szydło, książęcy błazen. Jasenka gniewnie przymrużyła oczy. Nie lubiła pokurcza. Zawsze miała wrażenie, że się z niej skrycie wyśmiewa.

– To gęsie gówno! – oznajmił radośnie Szydło. – Przednio z was alchemik zadrwił. Z czystego gęsiego gówna tę miksturę przyrządza, ze szczyptą pachnących olejków, żeby za bardzo nie śmierdziało. Wszystkie dworki się śmieją, że co wieczór nacieracie gębę łajnem.

– Wynocha – głos pani Jasenki był pełen wystudiowanego spokoju, lecz pod warstwą mazi jej usta drżały niespokojnie. – Wynocha z komnaty, karle, bo zawołam straż.

– Może zechcą przyjść i popatrzeć – niziołek z powątpiewaniem zajrzał w rozchylony peniuar. – Choć nie bardzo jest o co oko zaczepić. Gadają też, że książę pan coraz rzadziej do was zachodzi. Pono żalnicka księżniczka bardzo mu do serca przypadła…

– Żebyś zdechł, gadzino! – cisnęła flakonem z ciężkiego niebieskiego szkła.

Naczynie rozprysło się na ościeżnicy. Karzeł zachichotał, przemknął między rozwścieczoną kobietą i sofą, na której drzemały szare kociska.

– No, bez czułości! – zadrwił, kiedy palce Jasenki o włos minęły jego kubrak. – Co by książę powiedział, gdyby zobaczył, jak namiętnie chłopów ścigacie? A ja wam nowiny przynoszę, najpierw słuchajcie, później pofiglujemy. Jak was ochota nie odejdzie.

Książęca nałożnica przyczaiła się na stołeczku przed zwierciadłem.

– Gadaj – rozkazała.

– Goście do zamku idą. Sam zwajecki kniaź. Święto w dworcu będzie i dziwowisko, bo kniaź córkę znalazł. Przynajmniej on tak wierzy, bo dziewka coś bardzo nierada. Na samych schodach cytadeli ją przydybał. Jak wybijała morderców, których nasłaliście na żalnicką księżniczkę.

– Łżesz!

– Nie – nieoczekiwanie łagodnie rzekł karzeł. – Nie kłamię. Wywabiłaś Zarzyczkę do miasta i najęłaś skrytobójców. Byłaś głupia, dziewczynko, bardzo głupia. Książę i tak by jej nie poślubił. Nawet gdyby chciał, nie mógłby tego uczynić.

– Powinnaś była wiedzieć, Jasenko – ciągnął. – To nie kolejna dworka, którą można cichaczem udusić i w juchtowym worze rzucić do ścieku. Czy pomyślałaś, co się stanie? Komu się przysłużysz?

– Ciżba ludzi na Żary ściągnęła, całe mrowie. I zamęt w mieście okrutny. A tu jeszcze Suchywilk córkę znalazł. Tak, Jasenko – uśmiechnął się szyderczo. – Najwyższy zwajecki kniaź w Spichrzy. Z żalnickim księciem przymierze knuje. Z synem starego Smardza.

W obwódce zgniłozielonej mazi oczy nałożnicy rozszerzyły się nieznacznie.

– Książę Evorinth ich w gościnę prosił. Nie powiedział ci, Jasenko? Może są też inne rzeczy, o których nie mówił. Bo on to długie miesiące szykował, siostrzyczko.

– Skąd wiesz? – spytała powoli. – Skąd karzeł rozeznaje się w podobnych sprawach?

– Ja wiele wiem – szyderczo powiedział niziołek. – Wiele słyszę. Ludzie nie lękają się wesołka. To Szydło, mówią, i rzucają we mnie resztkami jadła. Obgryzionymi kośćmi i zgniłą nacią. Raz twoje dworki wepchnęły mnie do gnojówki. Po pachy. A ja się przysłuchuję. Siedzę z psami pod stołem i łowię wieści. Widzisz, Jasenko, ludziom roztropności nie dostaje. Nie trzeba się było z żebrackim starostą zmawiać. On cię za sakiewkę srebrników wyda.

– Tak, gołąbeczko – uśmiechnął się. – Wieczór cały w żebrackiej gospodzie w kości grałem, wielu mnie tam oglądało. Słyszałem, jak wasz komornik, Zajęcza Warga, ludzi zgodził. Trzeba było kogoś innego posłać, Jasenko. Kogoś mniej znacznego, Zajęczą Wargę za łatwo rozpoznać. Niech go tylko powroźnicy zaczną przypiekać chwytnikami, wyda cię niechybnie, Jasenko. A książę nic nie uczyni. Będzie się twoja głowa wytrzeszczonymi oczami podróżnym przypatrywać. Z piki nad bramą. I będzie nasz dobry pan kłykcie gryzł, ale nie przeszkodzi. Bo kapłani Zird Zekruna nie darują zamachu na Zarzyczkę, a on nie wystawi swojego władztwa na traf dla jednej założnicy. Durnej założnicy.

– Ale może być też i tak, że durna założnica straż wezwie – pogłaskała jedwabny sznurek od dzwonka na służbę. – Ani będą o rację pytać. Powieszą Szydło na powrozie, ledwo nogami w powietrzu drobno poprzebiera. Choćbym i kuternóżkę umorzyć zamierzyła, kto wtedy Zajęczą Wargę wypytywać będzie? Kto się odważy?

– Zwajecka kniahinka – odpowiedział zimno karzeł. – Umyślnie ją do zbójeckiej gospody zwabiłem. A potem po mieście tak drogę plątałem, żebyśmy na te schody w tejże samej chwili wyszli, kiedy skrytobójcy Zarzyczkę mordować chcieli.

– Dlaczego?

– Bo przez twoją bezmyślną zawiść za bardzo się wszystko zapętliło. Wiesz, co jest najbardziej zadziwiające? – podszedł do okna. – Że on cię naprawdę kocha. Mimo że od lat szpiegujesz dla świątyni i psujesz zdrowie medykamentami, które mają utrzymać w tobie jego nasienie. Mimo służebnych, które potopiono w kanałach. Mimo znamienia na szyi, które tak starannie pokrywasz pudrem. On je już dawno zobaczył, Jasenko. Nigdy nie myślał o tym, żeby cię oddalić.

– Dziwna noc, prawda? – karzeł spoglądał ku migoczących na obrzeżach miasta wiedźmim stosom. – Wigilia Żarów. Zwierzęta ludzką mową gadają. A czasami nie same zwierzęta, czasami nawet bogowie. Fea Flisyon sobór na Tragance zwołała. A potem obróciła przeciwko sobie własną moc. Zasnęła, Jasenko. Zasnęła z powodu rudowłosej dziewczyny, która nosi na głowie obręcz dri deonema. Tej samej, którą Suchywilk obwołał swoją córką.

– Kiedy odchodzą bogowie… – wyszeptała Jasenka. – Kiedy odchodzą bogowie…

– Znaki i przepowiednie – wzruszył ramionami karzeł.

– Nie wierzę proroctwom. Tyle z nich wyrozumieć można, że ciemno, głucho i strach, co jeszcze stać się może. Widzisz, Jasenko, stare są zarzewia dzisiejszych sporów, odwieczne. Fea Flisyon bała się Zird Zekruna Od Skały, ale jeszcze bardziej przeraziło ją imię Delajati.

– Dlaczego mówisz mi podobne rzeczy? – niespokojnie skubała brzeg szaty. – Nie powinnam o nich wiedzieć. Nie chcę.

– I tak niewiele wiesz, Jasenko. Nie wiesz nawet, kto cię podjudził do zamachu na Zarzyczkę. Co ty pamiętasz? Pokojówki, jak mruczą pod nosem, że czas się księciu ożenić? Kilka nieznacznych, zjadliwych drwin na uczcie u księżnej matki? Nic więcej.

– Niewiele trzeba, aby złamać jedno z was – podjął po długiej chwili. – Bardzo niewiele. Dość we właściwej chwili lekko popchnąć tam, dokąd i tak ze swej natury się skłaniacie. Bo przecież naprawdę chciałaś pozbyć się żal – nickiej księżniczki. I tych wszystkich służek, które utopiono przed nią w kanałach. Ale jest jeszcze coś. Coś, co się nazywa opętanie.

– Nie rozumiem.

– Zaczęło się bardzo dawno – karzeł wpatrywał się w okno niewidzącymi oczami. – Może wtedy, gdy zniknął Kii Krindar i z powodu jego urażonej dumy zdziczały Góry Żmijowe? A może wtedy, kiedy Zird Zekrun wykroił z morskiego dna nową wyspę, piracki Pomort? Potem za sprawą Zird Zekruna odeszli żmijowie. A jeszcze później przepadła bogini Żalników. Świat począł zatrważająco chybotać się w posadach, Jasenko. Tylko patrzeć, jak ze szczętem się wywróci.

– Z początku wszystko wydawało się bardzo niewinne

– pokręcił głową. – Nagięli jedno z praw i nic się nie stało, więc zrobili to samo z następnym. Chyba tak właśnie jest z prawami. Dość złamać jedno, by rzeczy potoczyły

się całkiem odmiennie. A oni dokazywali jak dzieci. Kto komu bardziej dokuczy. Fea Flisyon podarowała rudowłosej dziewczynie obręcz dri deonema. Więc Zird Zekrun pozwolił swoim kapłanom zabawiać się opętaniem. Teraz sobie przypomnisz – lekko dotknął jej ramienia.

Pamiętam. Patrzę zza framugi, jak książę oprowadza żalnicką księżniczkę po cytadeli. Śmieje się. Nie powinien się tak śmiać, nie dla tej kuternóżki.

Dwaj kapłani Zird Zekruna, nie spostrzegłam, kiedy nadeszli. Rubinowa kolia, jakieś pochlebstwa. Nic wielkiego. Nic, co nie zdarzyłoby się wcześniej. Wiele razy.

– Czy oni mi wtedy coś zrobili? – spytała powoli. – Czy jestem opętana? Czy jestem wiedźmą?

– Nie, wiedźmą nie jesteś – przypatrywał się jej uważnie i dopiero teraz spostrzegła, że jego oczy są zupełnie pozbawione rzęs. – Wiedźmy nie panują nad swoją magią, ale też niełatwo naginają się do cudzej woli. Nie można ich opętać. Zabić… Tak. Ale nie opętać. Z wami jest inaczej.

68
{"b":"100645","o":1}