– Ponieważ nie mam nikogo prócz niego – odparła, czując, jak łzy napływają jej pod powieki.
Tuillio potrząsnął tylko głową. Ostrożnie rozwinął połę płaszcza. Nie spytał jednak, kim jest młodzieniec w purpurowym mundurze i złotym pasie, ani dlaczego jego oczy połyskują jak lapis-lazuli. Podał dziewczynie księgę i odprawił ją zdawkowym skinieniem głowy. Ale kiedy stała już w drzwiach, odezwał się raz jeszcze z głębi szopy:
– Powiedz mi, jeśli… twój kochanek szuka czegoś szczególnego. Być może będę umiał to znaleźć.
Zawahała się.
– Atlasu nieba – rzekła cicho.
* * *
– Podobnego temu, który kiedyś należał do Sirocco?
Był domyślny. Może nawet zbyt domyślny, jak na lichwiarza z Lido di Capra. Postanowiła jednak odpowiedzieć.
– Tak.
– Spróbuję go dla ciebie odszukać. Ale to może trwać lata. Postarzejesz się i zbrzydniesz, dziewczyno.
– Nauczyłam się już czekać – odparła jeszcze ciszej i zamknęła za sobą drzwi. – Będę cierpliwa.
Nie była to jednak prawda. Kiedy się okazało, że w nowym kodeksie nie ma ani wzmianki o sirocco, Arachne rozpłakała się jak dziecko. Czekały ją długie miesiące pracy, a mimo wszelkich zapewnień nie była cierpliwa. Pory roku przepływały wokół, nie dotykając jej, jakby nie mogły przestąpić progu warsztatu hafciarki. Nie pamiętała już, kiedy ostatnio patrzyła, jak smuga ciemności nadciąga nad Brionię, od Porta dei Leoni w dół po zboczu góry. Co gorsza, nie umiała sobie wyobrazić, co się stanie z miastem, gdy wreszcie przywoła demona wichru i skłoni go, aby zabił maga, który zamknął Brionię w kopule mroku. Ale nie miało to żadnego znaczenia.
Haftowała, myśląc o wszystkich miejscach, których nigdy nie widziała i zapewne nie zdoła zobaczyć. W snach zwidywała się jej wielka pustynia i czerwonawe skały. Wiedziała, że z tamtej strony nadeszli mnisi w wielbłądzich skórach, aby zabić jej ojca i wypędzić matkę z wysp po drugiej stronie morza. Ale na lnianym płótnie miała na swoje usługi demona o ciele lamparta i mieczu ostrzejszym od ofiarnych noży. I mogła przegnać ich precz.
Skończyła ostatni ścieg w nocy. Przegryzła nitkę i starannie wygładziła płaszcz, ale nie chciała czekać do ranka. Znów była wiosna, czwarta od śmierci Despiny. Fasady gospód i lupanarów jasno oświetlono lampionami w kloszach z pergaminu nasączonego oliwą. Młodzi śmiali się donośnie na placu przy studni. Arachne ominęła ich z daleka, choć jakiś chłopak kiwał do niej, pokrzykując, że ma bukłak pełen słodkiego wina, którym nie pogardziłaby nawet księżniczka.
Nocne powietrze było rozgrzane, przesycone wonią mirtu i lawendy. Arachne nie miała ochoty odpowiadać na zaczepki, skręciła więc w stronę cmentarnego muru. Mieszkańcy Brionii obawiali się zmarłych i po zmroku woleli nie zbliżać się do ich ziemi, ale jej było wszystko jedno.
Podskoczyła, kiedy ktoś pochwycił ją znienacka za połę opończy. Gallinetta siedziała na kamieniu, pod starym cisem.
– Dlaczego jesteś taka uparta? – zapytała strega ze złością. – Tracisz tylko czas. Mogę ci pomóc, jeśli koniecznie chcesz go zabić. Są skuteczniejsze sposoby.
Arachne nic nie odpowiedziała. Nie miała ochoty urazić starej.
– Brzydzą cię moje napary, tak? – Gallinetta zaniosła się przyciszonym rechotem. – Nie chcesz, aby umierał od trucizny? Aby się zadusił własnym językiem, czarnym i opuchniętym od jadu? Kiedy wszystko się skończy, dziewczyno, każdy rodzaj śmierci jest równie dobry. Z serca radzę, chodź ze mną. Pokażę ci zioła rosnące na cmentarzu. Są tak mocne, że nawet Severo się im nie oprze. Trupie ziele, tojad, lulek, czarny mech. I cis, który otwiera ścieżkę zmarłych.
Dziewczyna tylko pokręciła głową.
– Och, są jeszcze inne metody – powiedziała starucha. – Jeśli wolisz demony, mogę je dla ciebie przywabić. Wystarczy utoczyć kilka kropel krwi i zaprosić je w gościnę. Przecież jesteś piękną dziewczyną, świeżą i niewinną. Na pewno jakiś się skusi. Może nawet zabije dla ciebie Severa. Demony nie kochają magów.
– Możesz przywołać dla mnie demona?
– Zaprosić, nie przywołać! – Strega parsknęła ze złością. – Ale demony nie przyjdą, jak długo będziesz na nie czekała z księgami pełnymi magicznych znaków, które mogą je spętać i pozbawić mocy. Jeśli mam ci pomóc, musisz najpierw wrzucić księgi w ogień i zapomnieć o tych mrzonkach. Jesteś kobietą, nie magiem. Powinnaś się trzymać kobiecych sposobów.
Nieopodal jakaś dziewczyna zaśmiała się chrapliwie. W letnie noce cmentarz stawał się miejscem schadzek, choć mnisi srodze piętnowali z ambon ten bezbożny zwyczaj.
– Nie będziesz drugą Sirocco, dziewczyno – powiedziała cicho Gallinetta. – Co roku rzucamy na wodę białe róże, przeklinając jej imię, aby nigdy więcej nie urodziła się strega, która będzie rozkazywała demonom. Severo nie dopuści, abyś wyrosła mu pod samym bokiem. W mieście stworzonym przez jego ojca na znak zwycięstwa nad Duiliem i Sirocco. Prędzej cię zabije. I uczyni to na sposób czarodziejów. Okrutniej, niż umiesz sobie wyobrazić.
Arachne wyrwała rąbek opończy z jej zaciśniętych palców i ruszyła dalej wzdłuż cmentarnego muru.
– Głupia z ciebie dziewczyna! – wykrzyknęła za nią strega. – Słyszysz mnie, Arachne? Głupia, po trzykroć głupia!
* * *
– Co robisz z moimi płaszczami?
Lichwiarz wzruszył obojętnie ramionami. Z twarzą bez wyrazu wpatrywał się w płótno i demona o ciele leoparda, który rozrywa pazurami mnichów z pustyni.
– Sprzedaję. Nie sądziłaś chyba, że przechadzam się w nich po Lido di Capra?
– Komuś szczególnemu?
– Czy to ma dla ciebie znaczenie?
Zastanowiła się.
– Nie – odpowiedziała. – Właściwie nie.
– Mam atlas nieba. – Tuillio podszedł do szafy i wyjął niedużą księgę w amarantowej oprawie. – Kosztował mnie wiele wysiłku. Niech dobrze ci służy.
Tym razem nie wspomniał o jej kochanku. Nie zareagowała jednak. Jak długo nie zamierzał wydać jej siepaczom Severa, nie dbała, czy odgadł jej tajemnicę.
– Ale nie wydaje mi się – ciągnął lichwiarz. – Bez względu na to, co znajdziesz w tej księdze, wrócisz do mnie. Po prostu jest już za późno. – Roześmiał się ochryple. – Nie zdołasz się zatrzymać.
Uciekła, lecz echo jego śmiechu biegło za nią poprzez wąskie uliczki Lido di Capra.
W siedem dni później była już pewna, że w księdze nie ma ani śladu po sirocco, demonie wichru, którego oddech niesie woń piołunu i pył znad wszystkich pustyń świata. Ale bardzo dobrze wiedziała, co tym razem wyhaftuje. Zdjęła koszyk z półki i ruszyła na targ po nici, srebrne i śnieżnobiałe. A kiedy przeszła jesień i nastała zima, nocami śnił jej się demon w hełmie zasłaniającym twarz. Każde pióro na jego skrzydłach lśniło i błyszczało jak sople lodu na okapach dachów.
Jednak za ten płaszcz również nie zdołała kupić księgi, w której zapisano tor lotu demona wichru. Była coraz bardziej zmęczona. Dziewczynki, które niegdyś bawiły się w Vicolo delle Tessitrici w śmierć Sirocco, powychodziły za mąż za synów sąsiadów. Miały teraz własne dzieci, które okładały kijami kukłę przeklętej stregi. Piękna Assunta, córka szewca, umarła w połogu, rodząc martwe niemowlę. Syn Crescenza strzecharza pociągnął z wojskiem Severa na wojnę przeciwko Raperonzoli i nigdy nie wrócił, a jego matka powiesiła się z rozpaczy. Umarła stara Cettina. Tylko mrok, każdego wieczoru opadający na miasto znad cytadeli maga, był ten sam. I kiedy dzwon Monastero dello Zodiaco uderzał po raz siódmy, smuga ciemności nieodmiennie zatrzymywała się na progu warsztatu Arachne.
Tym razem wyhaftowała demona w królewskiej szacie, z berłem i królewskim jabłkiem w dłoniach. I dała mu twarz Severa – oczy niebieskie od magii i ciemne włosy, które opadały aż na ramiona. Nigdy wprawdzie nie widziała księcia-maga, ale takim go właśnie zapamiętała z opowieści Yanniego.