Литмир - Электронная Библиотека
A
A

– Ja też bym chciał. Ale nic nie jadłem przez całą podróż…

– Koniec łączności – Dante wyłączył im radia. Szkoda… Jeszcze tyle wrażeń z doznań fizjologicznych było przed nimi.

Toy miała ściskoszczęk. Nie mogła otworzyć ust. Jeszcze i to? Walnęła w coś butlami ze sprężonym powietrzem. To też? Zawirowała nagle na linie i jeszcze raz przypieprzyła hełmem w coś metalowego. Słuchawki zawyły nagle w jakimś sprzężeniu. Ale gwizd! Straciła słuch? Nie, nie… przestały… Coś ćwierkało w komputerze, ale nie mogła zrozumieć cyrylicy na ekranie. Powiększająca się szczelina w osłonie przeciwsłonecznej… A pierdolić! To przecież tylko osłona. Co tak mruga na ikonie oznaczającej butle z tlenem? Pulsujące, czerwone światło na monitorze na pewno oznaczało, że wszystko jest OK. Jezuuuuuu!!!! Ja chcę do domu!!! Mamo, ratuj…

Nie, nie… Spokojnie. Wszystko w porządku. Zdezelowany ruski skafander działał przecież równie sprawnie jak… jak… Jak elektrownia w Czernobylu! Zaraz. No przecież to się nie może rozpaść od byle uderzenia. Mamo! Boże! No zresztą, niech którekolwiek z was wyciągnie mnie z tego gówna.

Ktoś chwycił ją w ramiona. Mama? Czy Bóg? Sekundę, sekundę… Mama nie żyje, a Boga nie ma. Teraz łatwiej uwierzyć, bo ktoś już ją trzymał. Wciągnęli ją do jakiegoś ciemnego pomieszczenia. Przez szczelinę w osłonie widziała światła latarek i szron osiadający na szybie hełmu. Dante włączył radia.

– Ja cię…

– Czy to się da zamknąć?

– Żeby wszystkich oficerów przesrało przez oczy!!! – Jakie masz ciśnienie na zewnętrznej?

– W moim skafandrze jest pełno wody. – Powiedz "Bul bul bul"…

– Cisza radiowa, pajace!

– Mamo… – to była Toy. Na szczęście szeptem, więc może nie rozpoznali.

Inżynierom udało się jakoś zamknąć tysiącletnią klapę. Ktoś zapalił racę i znowu wszyscy zaczęli kląć porażeni nadmiarem światła. Na szczęście Toy miała zepsutą osłonę na hełmie i nie oślepła.

– Dobra – rozległ się głos Dantego. – Ściągać garnki z głów. – Ja cię… jesteś pewny, że to tlen?

– Zaraz się przekonasz.

Toy rozszczelniła skafander i zdjęła hełm bez dalszych wezwań. Było jej już wszystko jedno. Słyszała syk wyrównywaczy wokół. Mroźne powietrze momentalnie skleiło jej powieki. Usiłowała rozetrzeć oczy rękami i połamała sobie rzęsy. Włożyła okulary, które szybko przymarzły jej do uszu. Szlag! I w dodatku zaparowały. Zaczęła drżeć jeszcze mocniej. Raca przygasła. Znowu widziała niewyraźne światła latarek.

– Rozbierać się, małpy! Zaczęli ściągać skafandry. – O Jezu, jak zimno!

– Ma któryś wódę?

Dante o mało nie eksplodował.

– Hot Dog, Slade, Caddilac, na szpicę! Mobutu, Greenic, Maiden osłona. Bokassa, Chrustschov, Winni Winni osłaniać nam tyłki! Do przodu, śmiecie zasrane! No co jest, gnoje? Clash! Oouroo! Chciałbym mieć erkaemy trochę bardziej wysunięte. Jeśli, oczywiście nie są za ciężkie. Jeśli łaska… Jeśli mogę was uprzejmie prosić o ruszenie dupska!

Oddział ruszył momentalnie dość wąskim, ciemnym korytarzem. – Coffee? Piłeś?

Rosły najemnik zaprzeczył ruchem głowy.

– Maybe Not? Co z twoją latarką, pindo? Nie sprawdziłaś przed wyjściem? Nie chciało się zerknąć na własny sprzęt? – Dante nagle ryknął głośniej. – Winni Winni! Jeszcze raz mi się potkniesz, to w ryj. Czyżbyś nie spał dobrze ostatnio?

Winni Winni powiedział bez głosu, samymi wargami: "Pierdol się!" LeMoy ryknęła śmiechem.

Oddział zatrzymał się przed wąskim tunelem prowadzącym do góry. Hot Dog przybiegł z meldunkiem.

– Caddilac melduje, że tam u góry jest siatka, folia i jakieś gówno! – Kał? – spytał jeden z inżynierów. -Ktoś tam defekował?

– Nie sądzę – mruknął Dante. – Oni tak mówią na wszystko, czego nie są w stanie określić innymi słowami.

Po chwili przybiegł Slade.

– Caddilac mówi, żeby przysłać psa! Wygrzebał dziurę, ale za wąska. – No, co tak stoisz? – ryknął Dante na Toy. – Zapierdalaj żołnierzu! Skołowana dziewczyna pobiegła od razu. Z trudem minęła Clasha, który ledwie mógł zrobić jej przejście. Drągala po prostu zablokowało ze sprzętem w ciasnocie. Dalej było trochę luźniej. Wbiegła na górę po wąskich schodkach i zobaczyła Caddilaca, całego obsypanego ziemią.

– Tędy spływała woda – wskazał na pordzewiałą wyrwę w suficie. – Podsadzę cię.

Zabrał jej chińskiego kałasznikowa i okulary. – Hej! Bez tego jestem prawie ślepa!

– Jak każdy zwykły kret – mruknął obojętnie. – Widać do czołgania się w ziemi to zupełnie niepotrzebne…

Owinął okulary w chustkę i włożył do wewnętrznej kieszeni jej kurtki. Do lewego przedramienia przykleił jej taśmą mały pistolet z prezerwatywą naciągniętą na lufę, a do prawej dłoni wetknął saperską łopatkę.

– Teraz słuchaj. Szlag wie, co tam można napotkać. Przeciskając się pod ziemią będziesz prawie bezbronna. Ale pokażę ci taki fajny sposób, który poznałem podczas wojny w bunkrach.

Wyjął z kieszeni granat, odbezpieczył i włożył jej do ust. O mało nie zemdlała.

– Trzymaj mocno łyżkę! – ostrzegł – Słuchaj, nie wiadomo, co tam spotkasz pod ziemią. A tak, wystarczy, że wyplujesz! – uśmiechnął się radośnie.

Jej oczy wyrażały nieme pytanie.

– No tak… – przyznał – Ty też wtedy zginiesz. No, ale lepiej chyba zginąć od razu, niż żeby na przykład coś cię tam powoli zjadało żywcem. Nie?

Drżącą ręką roztarła pot na czole. Gestami spytała, co ma zrobić z granatem, jak już będzie na górze. Wyjaśnił, że ma po prostu wypluć i odrzucić daleko. "A jak tam będą jacyś ludzie?" – Jezu, jak ciężko rozmawia się samymi gestami. Caddilac jednak zrozumiał.

– Będą mieć pecha – uśmiechnął się lekko.

Obwiązał ją w pasie liną, chwycił leciutko i wepchnął do dziury w suficie. Dłuższą chwilę nie mogła złapać punktu oparcia. Potem wbiła łopatkę. Najemnik na dole popchnął ją jeszcze trochę. Dalej jego ręce nie sięgały. Musiała się czołgać wąziutką szczeliną wyżłobioną przez wodę. Ataki klaustrofobii następowały jeden za drugim. Miała wrażenie, że się dusi. Jednak… Jednak pomysł z granatem był świetny. Nie, żeby mogła się obronić przed czymkolwiek, ale to odbezpieczone coś w ustach zdecydowanie dodawało jej motywacji do dalszej drogi. Parła do przodu po omacku, jak prawdziwy kret właściwie, z zamkniętymi oczami, usiłując rozkopać co węższe miejsca albo przecisnąć się przy użyciu siły woli. Na szczęście warstwa ziemi i skał nie była gruba. Najpierw poczuła przypływ ciepłego powietrza, a potem udało jej się przebić głową warstwę zaschłego błota. Zamknęła oczy, wypluła granat na dłoń i odrzuciła, chowając się na powrót w dziurze. Sekundę po eksplozji, wypluwając nadmiar śliny, wyczołgała się na zewnątrz, odkleiła pistolet z przedramienia, zębami zerwała prezerwatywę z lufy i zarepetowała. Potem włożyła okulary.

Znajdowała się na dnie jakiegoś wyschniętego bajora. Wokół mgła, trawa, jakieś krzaki i drzewa. Zerknęła do góry. O mamo… Czy rzeka może płynąć nad głową???

– W porządku Toy? – usłyszała w słuchawkach. Podgięła mikrofon do ust.

– OK.

– Pytam, czy teren czysty!

Spojrzała na swój ubłocony mundur. Pewnie im chodziło, czy są tu wokół jacyś ludzie. Z tego, co widziała, nie było.

– Czysty – zameldowała. – To ciągnij linę.

Rozwiązała grube sploty z pasa i zaczęła ciągnąć. Co chwilę się blokowało. Tamci z dołu musieli "kontr ciągnąć", potem znowu ona. Trwało jakiś kwadrans, zanim zobaczyła swój automat w foliowym worku.

– Już? – usłyszała w słuchawkach. – Już.

– Dobra, weź broń i spadaj na 5to kroków. Do liny przywiązaliśmy ładunki wybuchowe.

Błyskawicznie rozerwała worek, wyszarpnęła swój automat i runęła biegiem do ucieczki. Świnie. Nie wiadomo, o jaką szybkość ją podejrzewali, ale nie zdążyła przebiec nawet połowy dystansu, kiedy eksplozja za jej plecami wyrzuciła w górę zwały ziemi. Zaczęła kląć, a potem wróciła do krateru na środku bajora. Caddilac wspinał się właśnie po metalowej rurze.

– No – ryknął na jej widok. – Teren zabezpieczaj, sikso!

– Te wszystkie psy… – westchnęła Mobutu, tuż za nim. – Są jakieś dziwne, nie?

8
{"b":"100638","o":1}