Литмир - Электронная Библиотека
A
A

– Słyszałeś, co mu powiedziałem? Słyszałeś? – perorował jeden z najemników. – Nie będzie se gnój bezkarnie grzebał w mojej dupie! Zaprowadzono ich do prywatnej części stacji będącej własnością

Moonsunga. Tylko Toy przewróciła się kilka razy, nie mogąc sobie poradzić z księżycową grawitacją. Jednak nikt nawet się nie roześmiał. Wściekłość oddziału skupiała się chwilowo na kimś innym.

U Moonsunga dostali swój pierwszy prawdziwy posiłek. Pieprzone frytki, hamburgery i colę. Ale i tak to było lepsze niż lepkie gówno, które mogli zećpać na "Voyagerze". Oddział sarkał, jedynie Toy jadła z apetytem. LeMoy nie tknęła niczego. Jezu… Być na miejscu tego babska z kontroli i widzieć panią Hutton z karabinem w rękach. Tak! Tak! Tak!!! Toy życzyła celniczce takiego widoku z całego serca. Oddałaby wszystkie swoje pieniądze na amunicję dla rudej.

Potem rozdano im mundury. I zaczął się horror. Nikt najwyraźniej nie przewidział, że jeden

z żołnierzy może mieć metr sześćdziesiąt wzrostu i ważyć raptem czterdzieści pięć kilo. Oddział rechotał, a nawet wył z okrutnej uciechy, kiedy Toy usiłowała przymierzyć najmniejsze spodnie i jakoś w nich nie utonąć. LeMoy, sama wściekła, ucięła jej w końcu nogawki, tuż pod samymi kieszeniami na udach i ścisnęła w pasie sznurkiem. Oryginalny pasek nie miał po prostu tylu dziurek, żeby można było go zapiąć. Mundurowa bluza sięgała Toy do kolan. Nawet Dante się roześmiał. W zawinięty kilkakrotnie rękaw mogłaby włożyć głowę…

– Ty! Pinokio! – ktoś zakpił. – Ale najgorsze dopiero przed tobą!

Miał rację. Żołnierze o mało się nie posikali ze śmiechu. Zaczęli przymierzać kombinezony próżniowe. Jezu! Stary rosyjski sprzęt. Najłatwiej było to coś przemycić do bazy, bo był już na Księżycu, ale… Chryste Panie! Najmniejszy kobiecy skafander dla rosyjskiego żołnierza przewidywał babę o wzroście minimum metr osiemdziesiąt. Ja cię pieprzę – klęła Toy. – Czy wszystkie Rosjanki były takie duże??? Jak włożyła pancerną trumnę, to krok wraz z babską, przenośną toaletą, miała na wysokości kolan. Nawet nie mogła się ruszyć. Pieprzone niskie sportsmenki!!! Wszelkie próby podniesienia tego sznurkami, szelkami i paskami spełzły na niczym. Wolała nie pamiętać uwag i "życzliwych" rad rzucanych przez żołnierzy.

W końcu LeMoy zdenerwowała się wyraźnie.

– Ściągaj spodnie i majtki – przyniosła jej najmniejszy z męskich kombinezonów. – Jakby co… sikaj wprost do skafandra.

– Jezu! Co???

Trzy skupione wokół baby, spocone już, bo same w próżniowych kombinezonach, rozebrały ją od pasa w dół.

– Nic się nie stanie – jedna z dziewczyn, śliczna, ogolona na łyso Murzynka, pomagała jej wkładać męski sprzęt. – Najwyżej będzie chlupotać w butach.

Mężczyźni wyli z radości. A kiedy przymocowała sobie okulary taśmą klejącą do skroni, o mało sami się nie posikali.

Na szczęście rozdano im broń i to skierowało uwagę oddziału w inną stronę. Ueeee… Stare chińskie

P dwa zero zero jeden. Czyli kradziona technologia – tak po prawdzie, to ruskie kałachy z igłowymi pociskami plus podwieszane granatniki Winchestera plus chińskie wykonawstwo całości. Humor najemników zważył się momentalnie. Ciekawe, ile razy to gówno zatnie się przy pierwszej serii? Dobrze, że przynajmniej oddano im odebraną jeszcze na Ziemi "broń własną". Chyba przyjechała pocztą dyplomatyczną.

Dante kazał włożyć hełmy. Przez małą śluzę kolejno wyszli na zewnątrz. Toy miała wrażenie, że się udusi. Coś było nie tak z ciśnieniem w jej skafandrze. Jezu… nie mogła rozpoznać rosyjskich bukw na przyciskach. Zasrana cyrylica! Jak się zmniejsza ciśnienie? Nie mogła nawet zobaczyć księżycowego krajobrazu, bo pociemniało jej w oczach. Na szczęście nie tylko ona miała takie kłopoty.

– Ty… – rozległo się w słuchawkach. – Czy "Da" to znaczy "tak", czy "nie"?

– A co przycisnąłeś?

– Nie wiem! Duszę się!

– Poliż przycisk "Escape" -poradził ktoś życzliwy. W próżniowym hełmie rzeczywiście jedyną metodą włączenia czegokolwiek było polizanie odpowiedniego przycisku.

– A jak jest po rosyjsku "Escape"? – Pewnie "spierdalaj"!

– Nie lizać gnoje niczego! – rozpoznała głos Dantego. – Bo włączycie rakietowe silniki!

– Duszę się!

– Ja też – dodała nieśmiało Toy.

– To wojskowy skafander… – mruknęła jedna z kobiet. – Samo się po jakimś czasie wyreguluje…

– Pierdol się! – warknął któryś z mężczyzn. – Ty głupia kurwo! – Ja też się duszę – dodał ktoś inny.

– Nie szczekać już! – warknął Dante. – Przyzwyczaicie się.

– Zaraz poliżę przycisk "raspierdolic komandira" – zażartował ktoś, nieudolnie naśladując rosyjski akcent.

– Gdzie masz taki przycisk??? – krzyknął ktoś bardziej zdesperowany. – W moim hełmie nie ma!!!

Najemnicy zaczęli się śmiać.

– Cisza radiowa, pajace!!! – zawył Dante.

Cisza zapanowała momentalnie. Pat Dante pakował ich grupkami na księżycowe łaziki. Ni cholery… Łazik teoretycznie mieścił cztery osoby plus kierowcę. Praktycznie trzy. Podstawiono cztery łaziki, więc brakowało minimum pięciu… Pluton przymocowywał się więc pasami do sprzętu, żeby nie zlecieć na jakimś wyboju.

Toy bardzo chciała podziwiać nierealne obrazy innej planety. Po raz pierwszy w życiu była gdzieś poza Ziemią. Tak prawdę mówiąc, po raz pierwszy była gdzieś poza Los Angeles. Ale nie mogła niczego podziwiać. Po pierwsze, potworne ciśnienie w skafandrze wciskało jej oczy do środka głowy i bolały ją uszy, a po drugie, zepsuła się osłona przeciwsłoneczna. Bała się lizać na oślep oznaczone cyrylicą przyciski, więc całą podróż spędziła w kompletnych ciemnościach, ślepiąc oczy na malutki monitor medyczny, który pulsował czerwienią, chcąc jej chyba pokazać, że nie jest dobrze. Coś tam wypisywał po rosyjsku. Być może były to instrukcje, jak wziąć następny oddech. Ale kto by go, gnoja, zrozumiał.

Myślała, że wytrzyma. Ale nie… Po raz pierwszy zsikała się w ósmej godzinie podróży. Po raz drugi w czternastej. Chwilę później dotarli do bazy.

Jakoś w tłumie dotarła na oślep do ogromnej tym razem śluzy. O mało nie zsikała się po raz trzeci. Tym razem z ulgi – ściągając hełm z głowy. Zerknęła tylko na przydzielone im pomieszczenia i pobiegła szukać łazienki. Zamknęła i zablokowała drzwi, a potem:… Wylazła nareszcie z tej żelaznej dziewicy! Umyła się błyskawicznie, a potem przez godzinę czyściła i suszyła w środku swój skafander.

Wróciła do pomieszczeń plutonu tylko po to, żeby się dowiedzieć (rozkaz poparto palnięciem w głowę), że ma przygotować gorący posiłek. Akurat! Znała się na gotowaniu tak samo jak na fizyce teoretycznej. Stanęła nad malutką kuchenką bezradna, żadnych znormalizowanych racji nie było. Otwierała więc konserwy i wrzucała do wielkiego gara. Jezus Maria! Gdzie można by się połączyć z jakąś książką kucharską w sieci? Jednym uchem, drętwiejąc, słuchała zdawkowych uwag rzucanych przez najemników.

– A pamiętasz tego naszego kucharza z Dai Lin? Położyłem mu łapsko na stole, urżnąłem jeden palec i powiedziałem, że obetnę następny, za każdym razem jak da jeszcze raz ten syf, co gotował.

– Eeeeee… ja zrobiłem lepiej. Kwitliśmy pod Matabele trzy tygodnie… Nie? Podszedłem do kucharza, wziąłem kombinerki i wyrwałem łosiowi dwa przednie zęby na żywca. Mówię, będzie ci się lepiej pluło, mówię, bo to, co dajesz, mówię, to plwociny, mówię, ciulu jeden…

Jezus! Jezus… To tylko dowcipy, uspokajała samą siebie, choć sama w to nie wierzyła. Zaczęły jej się trząść ręce. Zalała konserwy wodą i wsypała wszystkie przyprawy, jakie znalazła.

To coś było gotowe, jak sądziła, po pół godzinie. Owinęła gar szmatą i postawiła na stole. Lewą ręką namacała Rugera w tylnej kieszeni.

– Dawaj, dawaj – wielki blondyn nalał sobie pierwszy. Machnął swoją olbrzymią łychą jak chochlą. – Eeeee… Nawet da się zjeść…

– Dziwne jakieś – powiedziała LeMoy.

– To francuska kuchnia – skłamała Toy, trzymając już prawą dłoń na rękojeści Colta Springfielda.

– Uwielbiam francuską kuchnię! – Łysa Murzynka rzuciła się następna po swoją porcję. – O kurwa! – przełknęła pierwszą łyżkę. – Świetne! To jest ten… ta no… De Voulangere? Czy jakoś, kurwa, tak…

4
{"b":"100638","o":1}