– Nie wiem. Ale nie sądzę, żeby więcej niż kilkanaście, może kilkadziesiąt… Ale tylko wtedy, gdyby się tu czas rozciągnął – zakpiła. – Bo tak naprawdę nie ma nawet dziesięciu lat.
– OK – mruknął – przekonałaś mnie, że jestem bardziej ślepy niż ty bez okularów.
– Najlepsze zostawiłam na koniec. Zagryzła wargi. Musiała to dobrze rozegrać.
– Kotek… Skoro już wspomniałeś o swoim słowie honoru… – No?
– Daj mi takie. Daj słowo, że mnie nie zabijesz, że nie tkniesz palcem, że wrócę żywa na Ziemię.
Chciał skinąć głową ale lufa Colta Springfielda na czole skutecznie to uniemożliwiła.
– OK.
– Myślałam tak… Moonsung za połowę swojego budżetu wysyła w kosmos "pokoleniową kapsułę". Ale zamiast reaktorów, które przetrzymają tysiąc lat, bo tego jeszcze nikt jeszcze nie potrafi zrobić, umieszcza tu wielkie akceleratory. Kapsuła wykonuje skok podprzestrzenny, wraca, wszystko OK. Powiedz mi, dlaczego tak spanikowali, żeby aż wysyłać tu najemników?
– Nie wiem – powiedział szczerze Dante.
– Bo ten sprytny komputer, to wścibskie gówienko, powiedziało im nie tylko, że wraca. Powiedziało im wyraźnie, że coś skasowało zawartość mózgów załogi. Parę tysięcy osób ze "skasowanymi mózgami". Jak Moonsung to przetrzyma?
– No jak?
– Odpowiedź brzmi: nie przetrzyma tego w żaden sposób. – I co?
– Właśnie… I co? Uboczny efekt skoku to "Ultimate Delete" dla ludzi w środku. OK. Jak to wytłumaczyć przed prasą? Jak to wytłumaczyć przed rządem? Nie da się?… A od czego są najemnicy?
– Że niby zabijemy wszystkich tutaj? – Dante!… Rozpierdolą cały walec!!! Zrozumiał. Popatrzył na nią poważnie.
– Rozwalą wszystko – powiedziała. – Plan był taki. Jak się już nie udało, to teraz… Najemnicy lądują w walcu. Demontują komputer, bo to są niezmiernie ważne dane. Najemników się zabija… A jakiś pan inicjuje reakcję w reaktorach i po kapsule pozostają jedynie pojedyncze atomy. Nikt nic nie wie. Oficjalnie: "wysłaliśmy kapsułę, ale się nie udało". Zresztą, kto sprawdzi po tysiącu lat.
– Toy – warknął. – Chyba masz rację.
– I teraz – uśmiechnęła się. – Przed nami następujący dylemat. Tych, co mają rozwalić nasz oddział nie musimy się bać. Wymyśliłam, jak ich spacyfikować. Problem mamy jeden. Jest tu ktoś, kto ma spowodować eksplozję całej kapsuły, jeśli tylko wsiądziemy do "Złomowiska". A potem nas. Gwarancją naszego życia jest ten walec. Musimy sprawić, żeby dotarł nietknięty w zasięg ziemskich radarów.
– Po co?
– Ależ to proste. Rząd będzie miał swój walec. Moonsung już nie podskoczy. A jak to zrobić?… Nie chcę, żebyś mnie kazał karmić moimi piersiami. Powiem ci później.
– OK – Dante ciągle nie był zdenerwowany. To było niesamowite. Facet na krawędzi świata. Facet poza ostateczną granicą. I nie wpływało to na jego wyraz twarzy… – Co chcesz zrobić?
– Musimy spacyfikować nasz oddział. – To wiem. Ale jak?
– Ludzi, którzy nas mieli zabić możemy się nie obawiać. Nie uderzą tutaj, tylko w "Złomowisku". A to potrafię powstrzymać. Musimy się bać
faceta, który ma urządzenie zdolne rozpieprzyć ten walec. – A kto to jest?
– Nie wiem.
– Komu można ufać? – Hot Dog i Yellow.
– Jezu… Im??? Tym dwóm półgłówkom?
– Owszem. Obaj chcieli mnie zgwałcić na Księżycu. Czy sądzisz, że agent z tajną misją będzie gwałcić kogokolwiek? Ryzykując wszystko? Ryzykując, że się dowiesz i wyznaczysz im jakieś kary?
– OK. Ale dwóch ludzi to za mało, żeby spacyfikować trzydziestu najemników…
– Mobutu i Bokassa. – Co???
– Widziałeś "pana Browna", inżynierów? Widziałeś obsługę Moonsunga na Księżycu? To same WASP-y. "White Anglo Saxon Protestants". A Mobutu i Bokassa to Murzynki!
– Śnisz! Wiceprezesem Moonsunga jest Murzyn.
– Jasne. Na pokaz. Moonsung to Chińczycy. Są bardziej papiescy niż Ku Klux Klan. Nie wezmą Murzynek do niczego, bo i tak się za dużo gada, że kolorowi wykupują Amerykę. Nie znasz tych ludzi… Ale oczywiście to tylko… taka moja babska intuicja..
– Dobra – mruknął Dante. – Powierzałem już swoje życie rzeczom mniej pewnym niż babska intuicja… – przynajmniej potrafił podjąć szybką decyzję.
Uśmiechnął się nagle.
– Hot Dog, Yellow, Mobutu, Bokassa! – ryknął nagle. – Dwadzieścia kroków w tył…
Patrzył jak wykonują rozkaz. Choć przekleństw nagiej Mobutu chyba nawet on wolałby nie słyszeć.
– OK. Bierzcie na muszki cały oddział i strzelać, jak ktoś się poruszy… Właściwie wszyscy oniemieli. Jedynie wściekły Hot Dog zerknął na Mobutu, a ta, goła jak niemowlę, z żądzą mordu w oczach na niego.
– I co teraz, Toy?
– Włóż na twarz to europejskie urządzenie…
– Idiotko. Przecież facet musi być uwarunkowany, jak ty! Niczego nie zobaczymy na wykresach.
– Ciszej, Dante… – szeptała. – Co ty sobie wyobrażasz? Że znaleźli faceta, który rozwali walec z tysiącami osób na pokładzie??? Nakarmili jakiegoś prawdziwka kłamstwami tak, że już nie wie nawet, jak się nazywa. No, przecież nikt o zdrowych zmysłach nie zabije jednym przyciskiem tysięcy ludzi. On jest nawalony kłamstwami jak ja kokainą za dawnych, dobrych czasów…
– LeMoy – rozkazał Dante. – Wyjmij z plecaka wykrywacz. Powoli!!! Powoli kretynko! Tak, żeby Toy przez cały czas widziała twoje ręce! LeMoy zbliżała się naprawdę powoli, trzymając urządzenie i obie swoje dłonie daleko z przodu. Ostrożnie, żeby nie dotknąć Colta, przykleiła to cudo Dantemu do twarzy. Potem cofnęła się, ciągle trzymając dłonie przed sobą.
Dante spojrzał na Toy. Dzięki temu europejskiemu urządzeniu zupełnie nagle zobaczył, że ona nie żartuje i naprawdę pociągnie za dwa spusty, jak coś pójdzie nie tak. Nie przestraszył się. Ale w jednym jego oku, tym, które było wolne od wizjera, dostrzegła coś na ślad szacunku. Powoli opuściła broń.
– Zagraj to dobrze.
Dante odwrócił się szybko.
– Słuchajcie gnoje, ktoś z was ma tu dwa spusty w kieszeniach. Dwa śliczne Moonsungowskie urządzenia, dwie maszyny sądu ostatecznego. Teraz wszyscy… głośno i wyraźnie powiecie mi, że to nie wy. Kto nie odpowie, tego zastrzeli mój pies, Toy. A jak ktoś powie nieprawdę… ja to zobaczę… – Uśmiechnął się wrednie. – Hot Dog, Yellow, Mobutu, Bokassa. Zastrzelić każdego, kto nie otworzy gęby i głośno nie powie, że to nie on. No dobra. Po kolei…
Pierwszy odezwał się Clash. – Dante… to nie ja!
Drugi był Caddilac. Potem Oouroo. LeMoy, Greenie, Slade, Chrustschov, Winnie Winnie, Maiden, Coffee, Easy Now, Whiskey, Last Chance, Vanguard… A potem jeden z inżynierów wyszarpnął z kieszeni dwa joysticki. Toy zarobiła ładunkiem elektrycznym w brzuch i poleciała w tył.
– Spokojnie – wrzasnął inżynier. – Ta wasza broń jest dezaktywowana.
Klik – powiedział cicho zamek w karabinie Hot Doga. Klik, klik, klik – powiedziały zamki w karabinach Mobutu, Bokassy i Yellowa.
– A teraz… – inżynier podniósł drugi joystick. – Shainee!!! wrzasnęła Toy.
Wyostrzony jak brzytwa, aluminiowy nóż poszybował w przód, by wbić się w gardło inżyniera. Winnie Winnie, rosły Australijczyk, podskoczył chwilę później i złamał mu kark:
– Co wy robicie??? – zawył "pan Brown". – Jego też? – spytał Dante.
– Nie… za wielki sukinsyn, żeby wiedzieć, o co chodzi… – tylko na filmach ktoś, kto jest z wyglądu gnojem skończonym okazuje się gnojem naprawdę. "Pan Brown" był świnią, karierowiczem, ale wyglądał za brzydko, by być tajnym mordercą.
Toy uniosła się na łokciu. O kurde! Zsikała się po elektrycznym szoku. Szlag! Szlag, szlag!!! Kucnęła, osłaniając się rękami. "Pan Brown" pomstował, nie mając nawet pojęcia, że uratowała mu życie. Dwóch pozostałych inżynierów odsuwało się od nieruchomego ciała trwożliwie. Mobutu podbiegła do Shainee.
– Oddawaj mi moje ciuchy! – wrzasnęła.
Shainee na sam widok wielkiej dłoni Murzynki zaczęła się rozbierać bez słowa.
– Kto to jest? – spytał Dante.
– Pani porucznik, zakonnica, w siódmym miesiącu ciąży – powiedziała Toy.