– Zaraz, do jakiej piwnicy? O co wam chodzi?
Layne ostrożnie zbliżył się do niego.
– Nie czujesz nic dziwnego? – spytał.
– Niby co mam czuć? W porządku, udawałem trochę, bo Kelly mówił, że jeśli zwariuję w tym pokoju, to zwolnią mnie z wojska… Ale żeby zaraz do piwnicy…
Ashcroft i Layne spojrzeli po sobie zaskoczeni. Mark był wręcz przylepiony do szyby dzielącej oba pomieszczenia, jedynie Stazzi zachował znudzoną minę.
– To wszystko? – spytał po chwili.
– Tak – odparł Ashcroft wciąż kręcąc głową. – Na razie jesteście wolni, chociaż…
Stazzi przysiadł na oparciu fotela.
– Wiem, o co ci chodzi. Potrzebujecie broni dla tych ochotników z dołu, tak?
Ashcroft potwierdził.
– Nie wiem, czy uda mi się wycisnąć coś więcej z Wernera. Dobrze, że chociaż żołnierze mają swoją broń…
– Ale bardzo mało amunicji – wtrącił Kelly. – Poza tym to tylko broń lekka.
Slayton wyjął papierosa i odpalił od Layne’a.
– Na pewno coś znajdziemy – powiedział spoglądając na zegarek. – Albo przywieziemy coś wieczorem albo przynajmniej damy znać, jak nam idzie.
– Szkoda, że nie jesteśmy w Vang A.F. Widziałem tam zaparkowanego thunderbolta.
– Co to jest? – spytał Layne.
– Taki samolot – wyjaśnił Kally. – Ma pancerz z tytanu i sześciolufowe działko. Między innymi oczywiście.
– Chodźmy! – przerwał mu Stazzi otwierając drzwi.
Wieczorem Ashcroft miał już zupełnie dość. Wyłamując zatarty zamek otworzył wąskie okno i regularnie, z dokładnością maszyny, wlewał w siebie kolejne szklaneczki whisky. Layne, który kawą zmywał z gardła papierosową smołę, był w trochę lepszym nastroju.
– Wyjdziemy? – mruknął cicho – dostanę klaustrofobii w tych małych klitkach.
Ashcroft podniósł się ociężale.
– Mógłbyś mi wyjaśnić, dlaczego tak duży procent ludzi podatnych na wpływ Havoca jest w policji, a tak znikomy w wojsku? – głos Ashcrofta był zdarty i ochrypły.
– To bardzo proste – powiedział Layne. – Przytłaczająca większość pracowników policji jest stałymi mieszkańcami miasta, i stąd wśród tej grupy musi być identyczny rozkład procentowy „złych” jak w mieście, czyli około trzech czwartych. Co innego wojsko. Żołnierz nie wybierze miejsca swojego pobytu, wszędzie kieruje się go rozkazem z góry, i dlatego większość pracowników wojskowego szpitala to ludzie „normalni”, ponieważ przybyli do tego miasta nie na zasadzie podświadomego przymusu, ale zupełnie przypadkowo.
Powietrze na zewnątrz nie było dużo chłodniejsze, ale lekki wiatr sprawiał przynajmniej wrażenie świeżości.
– Niby masz rację – odezwał się Ashcroft. – A jednak to przykre.
– Przykre jest to, że ciągle mamy za mało ludzi, żeby w razie czego dobrze bronić tego budynku.
Z daleka dobiegł ich ryk potężnego silnika.
– I tak na początku chciałem obstawić całe Centrum…
Na widok olbrzymiego ciągnika z naczepą, wtaczającego się przez główną bramę, Ashcroft sięgnął po pistolet. Schował go jednak na widok wyskakującego z szoferki Kelly’ego.
– No, panowie. Gasić papierosy i nie zgrzytać zębami. Jedna iskra i cały ten interes wędruje do nieba.
– Co tam macie?
– Wszystko, co strzela, truje i wybucha.
Stazzi z kilkoma żołnierzami otworzyli tylne drzwi.
– Hej, to wszystko dał wara Werner?
– Jaki Werner? – jęknął Stazzi, podnosząc do góry obandażowaną dłoń. – Kelly ze strachu tak drżał, że zamiast piłować kratę chciał mi obciąć rękę.
– To twoja wina! – krzyknął Kelly. – Źle trzymałeś rurę!
– Jaką rurę? Co było z tą kratą?
– Pamięta pan, co zrobił Havoc? – wtrącił się Slayton. – Nie mogliśmy powtórzyć jego numeru, bo Gwardia zwiększyła warty na zewnątrz. Trzeba było wejść do środka przez kanały, a tam była ta krata…
– Jak to? Nie zawalili starego tunelu?
– A skąd! Chłopcy z Gwardii są przekonani, że ewentualny rabunek odbędzie się tak, jak poprzednio. Nie mogą zapomnieć, jak Havoc wykiwał ich z tym tunelem.
Ashcroft z podziwem popatrzył na przenoszone do wnętrza budynku skrzynie.
– Co jest w środku?
– Dokładnie nie wiemy – Stazzi wyjął z kieszeni pomiętą kartkę. – Braliśmy w pośpiechu wszystko jak leci i moje dane są raczej orientacyjne…
– Gwardia stukała od zewnątrz w drzwi i trzeba było się trochę pospieszyć – dodał Slayton.
– Jak to stukała?
– No, powiedzmy waliła. Później nawet strzelała, ale wrota tej chłodni były bardzo grube.
Ashcroft zwilżył wargi końcem języka.
– Co w końcu macie? – spytał po chwili.
– Kilkadziesiąt M-16, kilka czy kilkanaście uniwersalnych M-60 kaliber 7,62 mm ze składaną podstawą dwunożną. Niestety były tylko dwie podstawy trójnożne do przekształcenia w cekaem.
– A co z amunicją?
– Jest w wystarczającej ilości – Stazzi rozprostował swoją kartkę. – Mamy jeszcze kilka granatników przeciwpancernych M-20 kalibru 88,9 mm. Donośność granatu wynosi 450 metrów i sądzę, że z tej odległości powstrzyma każdy nieopancerzony samochód. Oczywiście strzelając z przewyżką, można…
– A to? – spytał Layne wyciągając rękę w kierunku stalowych pojemników.
– Miny, granaty, środki dymotwórcze, palne, maski przeciwgazowe, drut kolczasty…
– Brakuje tylko artylerii – powiedział Ashcroft.
Kelly i Slayton spuścili głowy, a Stazzi na powrót zmiął kartkę i wsadził ją do kieszeni.
– Obawiam się, że nie brakuje – warknął. – Ci idioci wzięli stusześciomilimetrowe działo M-40, ale było za ciężkie i brakuje paru części.
– Spróbuj nieść w kanale ponad dwustukilowy ciężar i niczego nie upuścić. – Kelly pokazał obdartą skórę na swoich dłoniach. – Poza tym było ślisko i co chwilę przewracał się któryś z żołnierzy.
– Czego brakuje? – zainteresował się Layne.
– Podstawy, celownika, wyciorów i cholera wie czego jeszcze.
– Podstawy w ogóle nie było – powiedział Slayton. – Łoże montuje się bezpośrednio na samochodzie terenowym.
– W takim razie jak z niego strzelać? Mam trzymać lufę w rękach? – przestraszył się Ashcroft.
– Drobiazg, to działo bezodrzutowe.
Kelly i Slayton ze skwaszonymi minami zabrali się do przenoszenia skrzyń.
Stazzi, jakby dla usprawiedliwienia eksponując bandaż, podszedł do Ashcrofta.
– Coś niedobrego dzieje się w podziemiach – powiedział cicho.
– Przeszkadzali wam kanalarze?
– Nie. Co prawda oni też tam byli, ale raczej wiali na nasz widok.
– Więc co się stało?
– Nie wiem dokładnie. Tu na powierzchni jest taki spokój… – Stazzi przesunął ręką po nie ogolonych policzkach. – Tam stale ktoś się kręci, widać jakieś ślady… Nie wiem, jak to powiedzieć… W każdym razie wśród pracowników miejskich służb komunalnych szerzy się panika.
– Myślisz, że możemy spodziewać się zagrożenia właśnie stamtąd?
– Kto wie? – Stazzi spojrzał na małe okienka piwnic ciemniejące tuż nad powierzchnią gruntu.
Potem potrząsnął głową i poszedł za róg budynku zapalić papierosa.
* * *
Skrawek rozdętego słońca tkwił tam, gdzie zieleń wsączała się w rudą płaszczyznę pustyni. Layne dmuchnął dymem i wypstryknął peta. Moment później przechylił się gwałtownie przez parapet. Zgodnie z przewidywaniami niedopałek lecąc po paraboli wpadł za kołnierz mężczyzny przy naczepie. Layne błyskawicznie cofnął się i usłyszał zduszony jęk. Za nim stał Slayton i z wyrzutem w oczach trzymał się za nos.
– Kocham policję – wyjęczał. – Kopią, walą z byka…
Sądząc z okrzyków, człowiek montujący amortyzatory dla komputera miał podobne rozterki. Layne obiecał sobie, że na drugi raz staranniej zdusi żar. Powstrzymał Slaytona od wystawienia głowy.
– Co tam w dole?
Lekarz obciągnął koszmarny kitel, w którym paradował już dłuższy czas. Chyba nikt nie powiedział mu o gryzmole na plecach.
Layne wparł kark we framugę.
– Sądzisz, że Havoc zdąży? Ciężarówka na rano będzie gotowa.