Литмир - Электронная Библиотека
A
A

Havoc wstał i trzymając pistolet w wyciągniętej dłoni podszedł do Layne’a.

– Tylko ty możesz mi zagrozić – powiedział przez zaciśnięte zęby. – Ponieważ jesteś potomkiem Samandala. Jesteś ostatnim potomkiem „dobrej” linii naszego rodu.

Zapadłą ciszę przerywał tylko ostry syk lampy.

– Zrozumiałem to w chwili – podjął Havoc – kiedy zauważyłem, że jeśli jesteś w pobliżu, tracę zdolność poruszania przedmiotami. Potem dowiedziałem się reszty i wiem, że jestem silniejszy od ciebie.

– To dlaczego się mnie boisz?

Havoc zmrużył oczy.

– Martwią mnie twoje sny. Te koszmary, na które skarżysz się od czasu przyjazdu do miasta – głos Havoca stawał się coraz bardziej monotonny. – Myślę, że to twoi przodkowie chcą przekazać ci metodę ujarzmienia zła reprezentowanego przez moją część rodziny. Chyba rozumiesz, że nie mogłem czekać i ryzykować, aż zwrócisz się do jakiegoś psychoanalityka czy hipnotyzera, który wydobędzie ten sposób z twojej podświadomości…

– Co chcesz zrobić?

Havoc skrzywił się lekko.

– Widzisz, Marty, ty jesteś sam, ostatni z całej linii, a nas jest wielu. Gdybym zginął, to za sto, za tysiąc lat znowu się odrodzę w kimś, kto będzie miał identyczne geny. Dlatego nie zależy mi na życiu. Chcę tylko, żebyś ty zginął pierwszy! Tylko wtedy będę pewien, że już nikt nie zdoła zniszczyć mojego rodu.

Ręka Havoca uniosła się nieznacznie. Lufa tkwiącego w niej pistoletu błysnęła, ale zaraz znikła w chybotliwym cieniu.

– Szkoda, że musisz odejść… W końcu znamy się nie od dziś ani nie od wczoraj – uśmiechnął się.

Pierwsza kula trafiła Layne’a w brzuch. Dwie następne rozorały szary kombinezon przewracając jego właściciela na ziemię. Havoc zrobił krok naprzód i schylił się prawie przykładając lufę do głowy leżącego. Przyciskał spust raz za razem, aż rozległ się stłumiony trzask i sprężyna zwolniła pusty magazynek.

Przez dłuższy czas tylko drgające cienie burzyły idealny bezruch panujący w kolektorze. Potem ręka Layne’a drgnęła i powoli, jakby pokonując wielki opór, zaczęła sunąć do ukrytego w rączce walizki włącznika. Havoc rzucił się na nią, przyciskając leżącą postać całym swoim ciężarem, ale nawet jego mięśnie nie mogły pokonać nacisku metalowych siłowników.

Podziemna eksplozja nie była słyszalna w odległym o kilka kilometrów Centrum Studiów Atomowych, tak że siedzący w niszy sterowniczej Layne zdjął z głowy hełm kierujący robotem dopiero kiedy urwał się sygnał radiowy. Odruchowo przygładził włosy i trochę nieprzytomnym wzrokiem powiódł po otoczeniu. Kelly gasząc kolejnego papierosa zerknął na stojącego przy drzwiach Slaytona, potem na Ashcrofta, ale nikt z nich nie zdecydował się na przerwanie ciszy. Jedynie Mark podniósł się ciężko z fotela, podszedł do okna i otworzył je na całą szerokość, pozwalając, by łagodny już wiatr przyniósł do środka słony zapach morza.

* * *

– Tak, z całą pewnością – powiedział Malle. – Możecie zostawić wszystko na mojej głowie. Osobiście skontaktuję się z władzami i… i wszystko będzie dobrze.

Ashcroft zeskoczył z poręczy altanki i stanął tak, żeby nie oślepiało go zachodzące słońce.

– W takim razie nie będę ci teraz przeszkadzał.

– Daj spokój, Neal – Malle podniósł się również. – Co się dzieje z resztą twoich ludzi?

– Kelly i Slayton męczą Layne’a usiłując wyciągnąć od niego treść tych koszmarów. Stazzi konferuje z Wernerem, a Mark z firmą ubezpieczeniową.

Malle uśmiechnął się szeroko.

– Pomogę mu – powiedział. – A swoją drogą, to dziwne. Braliśmy udział w meczu, który zakończył się co prawda wynikiem trzy:jeden, ale wygrała drużyna, która strzeliła tylko tego jednego właśnie gola.

– Ale za to strzał był skuteczny.

Ashcroft kiwnął Malle’owi głową, opuścił ogród i ruszył wolno w dół wąskiej ulicy. Czuł się zmęczony i obolały, a na domiar złego żółty ciężki opar wydobywający się spod kratek ściekowych przywodził mu na myśl minione wydarzenia. Miał dość wszelkich zmagań, tylu niepotrzebnych ofiar i mrocznych zakamarków Sluag Side.

Zatrzymał przejeżdżającą taksówkę, ale nie mógł się zdecydować, gdzie jechać. Jego pokój w hotelu okupowali pracujący z Layne’em Kelly i Slayton. W gmachu policji nie miał chwilowo czego szukać, a jego dom nie istniał.

– Dokąd? – warknął kierowca.

Wzrok Ashcrofta znowu zatrzymał się na dymiących kratach.

– Sluag Side – rzucił odruchowo.

– A gdzie to, do cholery, jest?!

Ashcroft spojrzał w zaczerwienione oczy taksówkarza. Potem roześmiał się cicho.

– Nie wiem. Naprawdę nie wiem.

48
{"b":"100636","o":1}