Литмир - Электронная Библиотека
A
A

– Jeśli jest ktoś od Dennisa, to nie przejdziemy nawet przez bramę – powiedział Ashcroft i nadepnął hamulec.

Strażnik z uniesioną dłonią, z której wystawała antena radiotelefonu, nachylił się do okna.

– Panowie Ashcroft i Layne…?

Ashcroft spojrzał na niego zdziwiony.

– Zgadza się.

– To świetnie – twarz człowieka z radiotelefonem rozpromieniła się. – Podjedźcie do wejścia C. Pan Burchardt czeka.

Przeszedł sprężystym krokiem do budki i otworzył bramę.

– Cholera – mruknął Ashcroft zezując na Layne’a. – Może znów im odbiło.

Żwir sypnął się spod kół.

– W takim razie trzeba to wykorzystać.

Na ich widok mężczyzna o płowych włosach wyszedł zza szklanych drzwi.

– Mark Burchardt – rzekł wyciągając rękę.

Miał zadziwiająco mocny uścisk dłoni.

– Odsunęli pana od sprawy tych podziemi, prawda?

But Ashcrofta szurnął po betonie.

– Dlaczego pan pyta?

– Nie bawmy się w podchody – powiedział Mark, potem uśmiechnął się jakby przepraszająco. – U was w policji dzieje się coś niedobrego. Wiem to od mojego przyjaciela, jest waszym prawnikiem, zna go pan?

Ashcroft skinął głową.

– Właśnie… radził skontaktować się z panem… – Burchardt zawahał się. – Wasz szef odmówił mi dzisiaj pomocy.

Palce Ashcrofta objęły framugę.

– Co tu się stało?

Mark spojrzał ku niebu, gdzie nad horyzontem pojawiły się wąskie pasemka chmur.

– Tąpnięcie, błędy konstrukcji i wody gruntowe to wymysły dziennikarzy. Ktoś dostał się kanałami pod dyspozytornię, dwie kondygnacje niżej, przy tej ilości ładunku wybuchowego wystarczyło… – nerwowo zakręcił obrączką na palcu. – Poszedł system komputerowy i nasz reaktor mamy już z głowy.

Umilkł, widząc zmianę na twarzy Ashcrofta.

– Czy coś…

– To był ten sam komputer, co przy poprzednich rozruchach?

Mark skinął głową.

– A więc o to im chodziło… – dobiegł szept Layne’a. – Tego się bali.

Dyspozytor kaszlnął nerwowo.

– Jeszcze nie wiem, o czym mówicie, ale jeśli chodzi o samą jednostkę centralną, to ocalała.

Wytrzeszczyli oczy.

– Tak… przez dwie poprzednie awarie miała nam się zwalić komisja. Chciałem sprawdzić, czy ten nietypowy w końcu układ jest w pełni sprawny. Wczoraj wieczorem kazałem go przenieść do starego budynku.

Machnął ręką gdzieś za siebie, lecz Ashcroft chwycił go za rękaw.

– Jest sprawny?

– Nie zdążyłem go przetestować…

– Nie o to chodzi – stojąc na rozkraczonych nogach Ashcroft znowu był w swoim żywiole. – Nic mu się nie stało?

– Nic.

Ashcroft spojrzał wymownie na Layne’a.

– Dałoby się go zamontować na ciężarówce? Tak, żeby mógł liczyć ten program symulacyjny… byleby go liczył podczas jazdy?

Mark wytarł dłoń o szarą bluzę.

– Chyba tak, tylko…

Ashcroft uniósł dłoń.

– Mieliśmy sobie ufać. Kto tu jest szefem?

Spojrzenie Marka powędrowało na pusty korytarz.

– Od dzisiaj ja. Naczelny i większość załogi poszła na urlopy. Czekamy na komisję…

– Świetnie – Ashcroft ujął go pod ramię. – Myślę, że mogę opowiedzieć panu kilka ciekawostek… Nie tylko o podziemiach i opieszałej policji.

Mark zakołysał się w miejscu.

– Dobrze – powiedział w końcu. – Chodźmy do połowy mojego pokoju.

Widząc grymas Layne’a uniósł kąciki ust.

– Tylko tyle zostało…

* * *

…Chile. Świeżo powołany do wojska rekrut nudził się stojąc na warcie przed hangarem i postanowił rozerwać się trochę w kabinie stojącego obok odrzutowca. Bawiąc się przyciskami i dźwigniami w pewnej chwili uruchomił katapultę i został dosłownie wstrzelony w dach hangaru. Ciekawy żołnierz przeżył jedynie dzięki stalowemu hełmowi na głowie…

Layne walcząc z ogarniającą go sennością pił wolno lurowatą kawę. Przepełniona popielniczka z trudem utrzymywała równowagę na krawędzi zdezelowanego radia.

…Kanada. Montreal. Kilkudziesięcioosobowy gang zamontował na ciężarówce działo przeciwlotnicze i ostrzelał z niego pancerny samochód przewożący wypłaty dla pracowników największego koncernu stalowego w tym mieście. Niestety, jeden z przeciwpancernych pocisków okazał się zbyt celny. Stalowa kaseta została rozerwana, a pieniądze spłonęły…

Głośnik rzęził coraz bardziej, a zakłócenia chwilami uniemożliwiały zrozumienie spikera.

…Wiadomości lokalne. Od kilku dni mieszkańcy peryferyjnych dzielnic skarżą się na uporczywy nieprzyjemny zapach wydobywający się ze studzienek miejskiej kanalizacji. W okolicach Share Lane jest on tak silny, że służby komunalne rozpatrują nawet możliwość czasowego zaczopowania wszystkich wylotów. Zatrważa w tym wszystkim całkowita, jak się wydaje, bezradność pracowników zakładów oczyszczania…

Huk i wstrząs spowodowany otworzeniem drzwi przez Ashcrofta sprawił, że stare radio rozregulowało się zupełnie.

– Znowu nie mogłeś zasnąć?

Layne ociężale spojrzał w jego kierunku.

– Chyba niezbyt odpowiada mi klimat tego miasta.

– Koszmary?

– Jak zwykle.

Ashcroft rzucił na stół przeciwsłoneczne okulary.

– Szlag mnie trafia, że przez Dennisa nie możemy już wynająć tamtej grupy szturmowej. Cholera, oni byli dobrzy…

Layne wzruszył ramionami.

– Będziemy mieli własny oddział.

– Oddział? Zbieraninę! I tak dobrze, że Werner przysłał trochę swoich żołnierzy do eskorty, bo…

– Albo do oblężenia – wtrącił Layne.

– Co?

Layne zapalił kolejnego papierosa.

– Żeby skontaktować się z odpowiednimi władzami, musimy po pierwsze wydostać się z miasta, a po drugie dysponować przekonującymi dowodami.

Regularne kółka siwego dymu unosiły się ku sufitowi.

– Jedynym naszym dowodem jest ten komputer, a żeby go zdemontować i ustawić na ciężarówce, trzeba sporo czasu…

– Domyślam się, że żadna z rzeczy, które zamierzamy zrobić, nie jest na rękę Havocowi, ale skąd miałby się dowiedzieć, czego chcemy?

Layne uśmiechnął się wypuszczając kolejną serię kółek.

– Bezpieczniej będzie założyć, że Havoc wie wszystko.

Ashcroft skinął na Layne’a i przeszedł do drugiego pomieszczenia.

– Rozmawiałem już z ludźmi na dole. Prawie wszyscy zgłosili się na ochotnika, ale sprawdzenie ich lojalności zajmie nam cały dzień.

– Od kogo zaczynamy?

Ashcroft kiwnął głową Markowi testującemu komputer w małym pomieszczeniu odgraniczonym od sali zebrań panoramiczną szybą.

– Od najpewniejszych. Stazzi, Kelly i Slayton.

– Ich też? – Layne podniósł słuchawkę telefonu i połączył się z hallem.

– Sam mówiłeś przed chwilą, że musimy być absolutnie zabezpieczeni… I nie sil się na tak gryząco ironiczną minę.

Kiedy Stazzi, Kelly i Slayton zdyszani wędrówką po schodach zjawili się w sali zebrań, Mark zza szyby dał znak, że wszystko przygotowane.

– Możemy zaczynać? – spytał Layne.

Stazzi skinął głową, ale rozglądający się podejrzliwie wokół Kelly powstrzymał Marka ruchem ręki.

– Zaraz, czy to coś w rodzaju wykrywacza kłamstw? – spytał.

– Nie, to coś jak średniowieczna sala tortur.

– A poważnie? – Kelly otarł pot z czoła.

– Po prostu włączymy komputer na kilka minut i zobaczymy, czy ktoś z was nie jest podatny na wpływ Havoca.

– Na pewno tylko tyle?

– Już mówiłem, że poza tym przypieczemy was trochę prętami z reaktora.

– To nie jest śmieszne – mruknął Kelly. – Zaczynajmy.

Mark włączył prąd. Przez dłuższą chwilę nic się nie działo, potem zupełnie nagle Slayton targnął się w tył uderzając głową w ramię Layne’a.

– Co… – zaczął Ashcroft, ale urwał w pół słowa, widząc jak Slayton rzuca się na podłogę i drżąc cały czas przewraca się na plecy.

– O Boże, Slayton! – Kelly nachylił się nad leżącym usiłując złapać go za ręce.

– Brać go! – krzyknął Ashcroft. – Zamkniemy go w piwnicy.

Slayton, który właśnie chodził na rękach, spojrzał na Ashcrofta zupełnie przytomnie i szybko wrócił do normalnej pozycji.

43
{"b":"100636","o":1}