Sierżant był szybszy i pierwszy zajął miejsce za kierownicą.
Na miejscu Ashcroft zeskoczył ze stopnia i ruszył biegiem, ale zaraz zatrzymał się na widok Brodowskiego, gramolącego się ze zbiornika przeciwpożarowego.
– Gońmy ich! – krzyczał pilot otrzepując wodę. – Mają tych dwóch waszych.
– Ciężarówką czy pieszo? – mruknął Layne. – Wszystkie śmigłowce są załatwione.
– Szybciej! – Brodowski wskoczył do szoferki. – Zanim mnie wypchnęli, zdołałem odbezpieczyć spusty awaryjnego zrzutu paliwa. Starczy byle wstrząs…
Ashcroft w biegu wskoczył z powrotem na stopień.
– Nie pociągną daleko z zatartym silnikiem – wydyszał Brodowski wyrywając Layne’owi broń. – Szybciej!
Sierżant przyciskał pedał gazu do oporu, ale z najwyższym trudem udało im się dotrzeć na szczyt wzgórza. Helikopter rzeczywiście dogorywał w powietrzu buchając coraz gęstszym dymem.
– Szybciej! Szybciej! – Brodowski wychylił się przez boczne okno prawie spychając stojącego na zewnątrz Ashcrofta na ziemię.
Silnik ciężarówki zawył dobywając resztek sił i gnając teraz w dół zboczem wysunęli się trochę naprzód. Brodowski strzelił w górę nawet niespecjalnie celując. Pilot śmigłowca musiał to jednak zauważyć, bo maszyną targnęło i ujrzeli spadające na ziemię dwie strugi paliwa.
– Mamy ich!
Silniki śmigłowca zamilkły nagle, ustępując miejsca przeciągłemu świstowi łopat. Maszyna zatoczyła się i pod ostrym kątem pomknęła w dół. Zetknięcie z ziemią nastąpiło kilkanaście metrów przed ciężarówką, tak, że jedno z urwanych kół uderzyło w przednią szybę, zasypując całą szoferkę potłuczonym szkłem. Śmigłowiec, ryjąc w ziemi głęboką bruzdę, sunął w dół po coraz bardziej stromym zboczu.
– Zbliż się do niego! – krzyknął Ashcroft. – Szybciej! U podnóża jest linia wysokiego napięcia!
Ciężarówka podskakując na wybojach zbliżyła się do pędzącego wraka. Ashcroft wykorzystując skrawek równiejszego terenu skoczył w otwór po wyrwanych drzwiach. Wewnątrz zdemolowanej kabiny trwała zacięta walka na pięści i nogi. Ashcroft nie mogąc się połapać w plątaninie ciał wymierzył na oślep kilka kopniaków, a potem, kiedy na moment mignęła mu twarz Slaytona, wypchnął go na zewnątrz.
– Kelly!! – wrzasnął.
– Jestem! – rozległ się zduszony głos.
– Skacz! – Widząc, jak jasna sylwetka wyślizguje się przez okno, Ashcroft targnął się w tył i z jękiem bólu wylądował na jakimś kamieniu.
Podniósł się jednak szybko i zdołał jeszcze zobaczyć, jak pogięta kabina ścina jeden ze słupów trakcji elektrycznej. Odwrócił głowę nie chcąc widzieć stalowych lin opadających na maszynę.
– Popatrz, jak łatwo stracić milion dolarów… – rozległ się czyjś głos.
– .Co?
– Tyle kosztuje śmigłowiec. Mam nadzieję, że był ubezpieczony…
Ashcroft otworzył oczy. Na górze Kelly biegł do stojącej już ciężarówki. Slayton stał kilkanaście kroków dalej patrząc na Ashcrofta.
– Nigdy panu tego nie zapomnę! – powiedział po chwili z groźbą w głosie.
– No… rzeczywiście trochę nie wyszło z tym porwaniem…
– Nic mnie nie obchodzi żadne porwanie! – krzyknął Slayton. – Nigdy ci nie zapomnę tego, żeś mnie przed chwilą potwornie skopał. Dzięki tobie przez tydzień nie będę mógł usiąść.
* * *
Ashcroft siedział z nogą na nodze i rytmicznie stukał czubkiem buta o blat stołu. Wiedział, że denerwuje to Dennisa, tak jak tamten wiedział, że Ashcrofta irytuje dym z papierosa. Otwierał właśnie nową paczkę.
– Zgadza się – dłonie Ashcrofta klapnęły okładkami teczki. – Tak to z grubsza wyglądało.
Dennis przechylił się przez biurko i odwracając strony postukał palcem.
– Trzeba złożyć podpis.
Ashcroft zrobił nieczytelny gryzmoł.
– Dzięki Bogu, że chociaż tym razem brukowce darowały sobie „Wampira” Ashcrofta.
Twarz Dennisa ozdobił najserdeczniejszy uśmiech, na jaki było go stać.
– Akcja, w której ginie trzech naszych pracowników i cały sprzęt, nie przysparza chwały… Postaraliśmy się o maksimum dyskrecji.
Ashcroft uchylił się przed kolejnym kłębem dymu.
– Czytałem nagłówki: „Policja ratuje lekarzy z rąk porywaczy” – zerknął w stronę zamkniętego na głucho okna. – A więc odbierasz mi sprawę?
Dennis pokręcił głową.
– Tu nie ma żadnej sprawy – położył papierosa na krawędzi popielniczki. – Zabójstwa dawno się skończyły i, jak wielekroć powtarzałem, były jedynie zbiegiem okoliczności. A że połączyłeś to ze sprawą Havoca…
Pochylił się gwałtownie, widząc, że Ashcroft chce coś powiedzieć.
– Ten człowiek faktycznie uciekł w niejasnych okolicznościach ze szpitala, śmierć pielęgniarza także wymaga wyjaśnień, ale żeby wciągać takie siły…? – głęboko zaciągnął się dymem. – Wiesz, ile musimy płacić za helikoptery… a jeszcze uzasadnienie.
Ashcroft przestał oglądać plamy na suficie.
– Oni mieli broń.
Głos Dennisa skoczył o oktawę wyżej:
– Nie mieszajmy w to Gwardii, zresztą… – rozpogodził twarz. – W tym prowokowanym porwaniu wiele było niejasności.
Ashcroft wrócił wzrokiem do sklepienia.
– Ceniłem twojego ojca i ciebie, niech tak zostanie. Sprawę George’a Havoca poprowadzi kto inny. Również wyjaśni się kwestię tych podziemi… Sluag Side – dodał.
Ashcroft zerknął na niego.
– Znasz tę nazwę?
– Ludzie z Sidh? To dosłowne tłumaczenie, a Sidh w mitologii Celtów było krainą zmarłych. Sluag Side oznacza po prostu ludzi z krainy umarłych.
– Aha… w związku z tym zbieżność słowa Side z jego angielskim znaczeniem jest przypadkowa.
– Tak, ale kanalarze o tym nie wiedzą – Dennis uśmiechnął się. – Skoro więc uniknąłeś upiorów, możesz zająć się odbudową domu.
– Trudno odbudować coś, czego nie ma…
– Prawda… taka piękna willa. Ale przynajmniej dostałeś pełne odszkodowanie.
Ashcroft opuścił nogę i spojrzał w zapadniętą twarz Dennisa.
– Nie dałeś Marty’emu naszych akt personalnych…
Miny mogłaby teraz pozazdrościć Dennisowi każda dewotka.
– Mój drogi… one są ściśle tajne.
Krzywiąc się kwaśno Ashcroft wstał z fotela.
– Rozumiem – zrobił krok do tyłu, czym uniemożliwił Dennisowi wyciągnięcie ręki. – W takim razie dla mnie wszystko jest jasne… Idę odbudowywać dom…
– Naturalnie – Dennis tkwił za biurkiem jak posąg pobłażliwości.
Mijając stojącą przy drzwiach szafę biblioteczki, Ashcroft wyszedł na korytarz i dopiero kiedy zamknął drzwi, stanął. Zrozumiał, co dojrzał w ostatnim momencie. Odbijająca się na tle książek twarz Dennisa była wykrzywiona w cynicznym uśmiechu.
* * *
Ashcroft nie odejmując rąk od kierownicy spoglądał na sunącą w poprzek jezdni grupę dzieciaków. Machały do niego chorągiewkami, coś pokrzykując.
– Havoc potwierdził moje przypuszczenia – stwierdził Layne zsuwając gazetę na kolana. – Był w Centrum czynnik X powodujący szał u jego ludzi.
Szyba obok Ashcrofta zjechała w dół, a on sam wypluł żuty kawałek gumy.
– Był… – mruknął. – Piszą, że zawalił się cały główny budynek.
Zwinięta w kulkę gazeta wyleciała przez drugie okno, Layne’owi udało się trafić do ulicznego kosza. Ashcroft mrugnął do wychowawczyni zamykającej kolumnę dzieci i ruszył.
– Pamiętasz… co ten kanalarz mówił o odblokowanym przejściu?
Layne przytaknął.
– Dziwił się, że biegnie poza miasto… wiemy teraz, gdzie. Pod Centrum – westchnął zniżając się w fotelu. – Nie uważasz, że niebo jest za czyste?
– Bywa takie – Ashcroft wzruszył ramionami, wskazując przed siebie. – Ciekawi mnie bardziej, jak tam wejdziemy.
Już z tej odległości zauważało się okaleczenie, jakiemu uległo laboratorium. Część kopuły zapadła się, a stojący obok budynek pokrywały smugi kopcia.
– Wzmocnili patrole – szepnął Layne wodząc oczami wzdłuż płotu.
Można było dostrzec co najmniej pięć dwójek strażników obchodzących teren. Jakiś nieuchwytny wyraz na twarzach świadczył, że wydano im dzisiaj ostrą amunicję.