– Lecimy! – krzyknął do Layne’a.
Rzucili się do maszyn. Ashcroft, Layne i jeszcze jakiś policjant zajęli miejsce w śmigłowcu prowadzonym przez Maureen Havoc. Layne nachylił się w stronę przyjaciela.
– Skąd ten nagły pośpiech? – spytał starając się przekrzyczeć ryk zapuszczanego silnika.
Ashcroft spojrzał na zegarek.
– Kierują się na lotnisko. Nie przewidzieliśmy tego.
– No to co?
– Jeśli wsiądą do jakiegokolwiek samolotu, nie będziemy mieli żadnych szans, żeby ich dogonić. Musimy być tam wcześniej.
Ashcroft zdjął pokrywę z ekranu radionamiernika i włączył prąd.
– Cholera, niezbyt się znam na obsłudze tego modelu, a Earl jest w drugiej maszynie.
– Dlaczego?
– Nie wiem. Koniecznie chciał być razem z Freddie’ym i Lionelem.
Layne odruchowo chwycił poręcze fotela, kiedy silnik zagrzmiał nagle ze zdwojoną mocą. Śmigłowiec trzęsąc się i wibrując uniósł się w powietrze.
– W tamtej kabinie nie ma ekranu? – spytał.
– Nie, tylko antena i automatyczny przekaźnik grupujący dane w naszym komputerze – Ashcroft stuknął palcem w ciemną skrzynkę za siedzeniem pilota. – Poza tym przecież ustaliliśmy, że do końca zachowamy przynajmniej jaką taką tajemnicę. Myślę, że chłopcy niezbyt orientują się we wszystkim, co jest grane.
– Ja też niezbyt się orientuję – mruknął Layne. – Przynajmniej tak czuję.
Ashcroft roześmiał się głośno.
– Nie martw się. Ta sama myśl prześladuje mnie od początku.
Ciągle wznosząc się minęli ostatnie wieżowce centrum. Layne odwrócił się i spojrzał w kierunku zielonych parków poniżej. Gdzieś w dole za nimi startował jeszcze jeden śmigłowiec. Layne nie znał się zbyt dobrze na latającym sprzęcie, ale skądś przyszło skojarzenie, że to transportowy Sikorsky Black Hawk. Odwrócił wzrok i włożył ciemne, przeciwsłoneczne okulary. Ich własna maszyna przestała się wznosić i Bell 222 prowadzony przez Brodowskiego odskoczył kilkaset metrów w bok. Na ekranie radionamiernika pojawił się wyraźny obraz.
– Lotnisko. Miałem rację – powiedział Ashcroft, potem dotknął lekko ramienia Maureen. – Proszę zatoczyć łuk i zbliżyć się do płyty z drugiej strony. Musimy tam być przed nimi.
Śmigłowiec błyskawicznie pochylił się w lewo i lekko zbliżając się do ziemi pomknął we wskazanym kierunku. Maszyna Brodowskiego w sekundę później powtórzyła ten manewr, ciągle jednak utrzymując nie zmieniony dystans.
– Ciekawe, który z nich… – rzucił Layne obserwując rząd samochodów na szosie poniżej.
Ashcroft poprawił słuchawki.
– Musi być duży. Ciężarówka albo furgonetka, bo sygnał jest trochę stłumiony.
Layne podniósł dużą lornetkę z grubymi gumowymi ochraniaczami na oczy. Nagły zwrot śmigłowca uniemożliwił mu jednak obserwacje. Obie maszyny ustawiły się za hangarem na skraju lotniska. Hałas i wicher wywołany przez pracujące tuż nad ziemią rotory wywabił kilkanaście osób z pobliskiej stołówki. Ashcroft nie zwracał uwagi na ich rozpaczliwe gesty.
– Są – powiedział wyciągając rękę w kierunku zwalniającej przy jednym z baraków furgonetki. – To oni.
Ciemny samochód zaparkował tuż przy rozgrzewającym silnik średniej wielkości śmigłowcu.
– Lecimy, szefie? – spytał sierżant podnosząc karabin.
– Nie. Nie wsiadają do samolotu, więc wszystko w porządku.
Ashcroft całkiem wyraźnie widział wyprowadzonych Kelly’ego i Slaytona.
– Co to za typ? – zwrócił się do Maureen.
– Bell 205 Iroquois.
– Mamy nad nim przewagę?
– Tak. To konstrukcja z lat pięćdziesiątych i może rozwinąć około dwustu kilku kilometrów na godzinę, podczas kiedy my osiągamy co najmniej dwieście pięćdziesiąt – sześćdziesiąt… Poza tym on ma tylko jeden silnik, a my dwa, łatwiej go uszkodzić.
– A zasięg?
– Nasz jest większy o jakieś trzysta sześćdziesiąt kilometrów.
Ashcroft skinął głową, i spojrzał na zegarek. Kątem oka zauważył, jak wychylony przez okno Freddie wygraża karabinem coraz większemu tłumowi przed stołówką. Odwrócił głowę i, kiedy Iroquois wznosząc się pokazał im ogon, dał znak ręką. Oba śmigłowce błyskawicznie przeskoczyły hangar i tuż nad ziemią, wykorzystując bogatą rzeźbę terenu, ruszyły w ślad za pierwszą maszyną. Layne obejrzał się do tyłu. Ukośnie zamocowana szyba zniekształcała widok, ale wydawało mu się, że manewrujący nad lotniskiem Sikorsky Black Hawk również zmienił kierunek i podąża za nimi. Schylił się i podniósł z podłogi swoją śrutówkę sprawdzając od razu zamek.
– O Boże, co to jest? – jęknął Ashcroft.
– „Przeznaczenie”, kaliber dwanaście. Według europejskiej nomenklatury oczywiście, bo konstrukcja oparta jest na licencji zakładów FN w Herstal.
– Ale dlaczego to jest takie duże?
Layne wzruszył ramionami.
– Ma 76-milimetrową komorę przystosowaną do naboi magnum i przy jednym strzale wysyła w świat czterdzieści dwa gramy śrutu.
Ashcroft uśmiechnął się sceptycznie.
– Skąd to masz?
– Kupiłem wczoraj, bo doszedłem do wniosku, że nie strzelam zbyt dobrze – Layne zdenerwowany odłożył broń. – A ty przypominasz w tej chwili tamtego sprzedawcę. On też szczerzył zęby i proponował działo przeciwlotnicze.
– Działo przeciwlotnicze? Pewnie myślał, że wybierasz się na polowanie na kaczki – Ashcroft pokręcił głową. – Z tą strzelbą faktycznie wyglądasz bojowo.
Światła na ekranie monitora zaczęły mrugać i oba śmigłowce wzniosły się do góry, żeby przezwyciężyć wpływ coraz wyższych pagórków na aparaturę radiolokacyjną. Ziemia na dole jałowiała z każdą minutą, zamieniając zieleń w coraz bardziej monotonne odcienie szarości.
Ashcroft pochylił się nad mapą.
– Gdzie oni lecą, do cholery?
Layne poprawił okulary i przetarł rękawem ekran.
– Dalej nie ma żadnych zabudowań?
– Jest tylko stara fabryka Mumforda… – Ashcroft zerknął na rzędy cyfr wyskakujących w okienkach aparatu. – I zdaje się, że właśnie tam lecimy.
– To duży budynek?
– Ogromny. I nie jeden, tylko kilka. Miały tam być zakłady przerobu trujących odpadów, ale pod koniec lat siedemdziesiątych, kiedy wyszła stanowa ustawa, wstrzymano wszystkie roboty.
– Nie sądzisz, że mamy za mało ludzi, żeby znaleźć cokolwiek… – ostry sygnał w słuchawkach sprawił, że Layne zawiesił głos.
– Tu Freddie z dwójki. Numer jeden, słyszysz mnie?
– Tak – warknął Ashcroft zdenerwowany tym, że ktoś przerywa ciszę radiową.
– Co się dzieje, Neal? Lecimy w kierunku zupełnie innym. To nie tam jest szpital.
– Wiem, do cholery. Jeśli do tej pory nie zorientowaliście się, że wszystkie wiadomości o wynalazku Kelly’ego i Slaytona są stekiem bzdur, to jesteście durniami.
– Więc co jest grane? – głos w słuchawkach rozległ się dopiero po dłuższej chwili.
– Gonimy ludzi, którzy porwali naszych przyjaciół.
– O rany, Neal. Skąd wiesz o porwaniu?
– Stąd, że sam je sprowokowałem, a Kelly i Slayton mają przy sobie mikronadajniki.
W helikopterze Brodowskiego musiała wybuchnąć kłótnia, bo przez dobrą minutę słyszeli tylko urywki słów. Potem odezwał się Earl:
– Po co to wszystko, Neal?
– Żeby znaleźć kryjówkę Havoca, zdobywco głównej nagrody w konkursie na inteligencję. Wyłączcie się wreszcie!
Ashcroft jeszcze raz spojrzał na mapę i na monitor. – No, zaczynamy – dotknął ręką ramienia Maureen.
– Uwaga Numer Jeden i Numer Dwa. Pełna szybkość!
Silnik warknął ze zdwojoną mocą i śmigłowiec ostro pochylił się do przodu. Majaczący dotąd w oddali Iroquois rozrósł się nagle, a zza pasma wzgórz wyskoczyły rozległe zabudowania fabryki. Iroquois zrobił zwrot i żeby oderwać się od prześladowców gwałtownie znurkował w dół. Obie maszyny prawie stykając się wirnikami powtórzyły jego manewr.
– Tam – krzyknął Layne wyciągając rękę w kierunku czarnego baraku na dole.
Wokół zaparkowanej przy nim ciężarówki uwijały się maleńkie postacie.
– Z tyłu goni nas jeszcze jeden śmigłowiec! – rozległ się okrzyk w słuchawkach.
– Widzę ludzi na dole! – tym razem rozpoznali głos Lionela.