– Przepraszam, czy panowie Slayton i Kelly?
– Tak – powiedział Kelly unosząc w zdziwieniu brwi.
Slayton od dobrej sekundy biegł już w przeciwnym kierunku. Po kilkudziesięciu metrach, nie słysząc żadnych odgłosów pogoni, zatrzymał się i odwrócił. Mężczyzna z tyłu albo biegł boso, albo miał trampki podbite najlepszą i najbardziej miękką gumą na świecie. Jego uzbrojona w skórzaną pałkę ręka była już o kilka cali od głowy Slaytona, kiedy ten desperackim skokiem wykonał zwrot i ruszył w poprzek ulicy. Niestety, po drugiej stronie potknął się o krawężnik, przebiegł kilka metrów prawie w pozycji horyzontalnej i runął uderzając ramieniem o czyjeś nogi.
– Co się panu stało? – głos w górze był pewny i spokojny, więc Slayton nieśmiało uniósł głowę.
– Ratunku! – krzyknął widząc schylonego nad sobą policjanta. – Tam z tyłu mordują!
Mężczyzna z pałką zbliżał się powoli.
Slayton stanął niepewnie na nogi…
– To on. Niech go pan aresztuje!
Tamten uśmiechnął się w odpowiedzi na pytający wzrok policjanta.
– Musimy ich zabrać – powiedział gardłowym głosem. – I to w miarę szybko.
Slayton targnął się w tył, ale dłoń policjanta zacisnęła się na jego ramieniu.
– Gdzie się spieszysz, chłopcze?
– Przepraszam. Mam zamówioną wizytę u dentysty.
– Nie szkodzi. Jeśli chcesz, to ten pan zrobi ci zabieg.
Pięść Slaytona musiała trafić w klamrę paska od munduru, bo krzywiąc się z bólu rozcierał rękę, kiedy rzucono go obok Kelly’ego na podłogę furgonetki.
* * *
– Zaparkujcie maszyny pod ścianą i siadajcie – Ashcroft musiał znacznie podnieść głos, żeby przekrzyczeć panujący w małym pomieszczeniu gwar.
Earl, Freddie i Lionel złożyli na podłodze produkty firmy Colts Patent Firearms i otoczyli zawalone papierami biurko. Ashcroft po raz kolejny wykręcał ten sam numer.
– Prędzej doczekam się emerytury niż połączenia z tego aparatu. Hej! – klasnął w dłonie. – Tutaj jest stanowczo zbyt głośno!
Kilkanaście par oczu spojrzało na niego z niemym wyrzutem.
– No, nareszcie. Tak, to ja, szefie… Nic nie poradzę, że źle słychać.
Jedna z sekretarek wylała kawę wprost na rozłożone teczki z dokumentami. Ktoś z tyłu, z drugiego aparatu, wywoływał centralę. Miał mocne gardło.
– Czy lecimy do szpitala po ten wynalazek Kelly’ego i Slaytona? – spytał Freddie.
Ashcroft spojrzał na niego.
– Tak… Nie, to nie do pana, szefie.
Przeciąg otworzył nagle drzwi i druga filiżanka kawy wylądowała na plecach Earla.
– Tak, to naprawdę konieczne – krzyknął do słuchawki Ashcroft zdejmując z twarzy pomięte papiery. – Nie kłóćcie się, do cholery, możesz lecieć bez koszuli… Słucham, szefie? – przełożył słuchawkę do drugiej ręki i kiwnął kilka razy w kierunku stojącego za panoramiczną szybą Layne’a, dając do zrozumienia, że widzi dawane przez niego znaki.
– Uważaj z tym flakonem, Jocelyn. Zalejesz karabiny. Głos w słuchawce odezwał się ze zdwojoną mocą:
– Tak. Ja osobiście za wszystko odpowiadam. Wyciągnął pan to wreszcie ode mnie… Jaki hałas? Naprawdę słyszy pan jakieś krzyki?
Layne przestał wymachiwać rękami. Wyjął z kieszeni monetę i zaczął stukać nią w szybę.
– Naprawdę, szefie, nie wiem, co tu się dzieje – Ashcroft dłuższą chwilę bębnił nerwowo palcami o blat stołu, potem rzucił słuchawkę Freddie’emu.
– Mów cokolwiek.
Sam wstał i roztrącając zbierające coś z ziemi policjantki przeszedł do drugiej sali.
– Co się stało, Marty? Ciągle bawisz się z tym komputerem?
– Nie, do cholery. On się świetnie bawi sam ze sobą i wcale mnie nie potrzebuje.
Ashcroft spojrzał na mrugający różnokolorowymi światełkami ekran z naniesioną na jego powierzchnię segmentową mapą miasta.
– Co z namiarami? – spytał.
– No właśnie. Oba nadajniki zboczyły z trasy…
– Gdzie są w tej chwili?
– Krążą w kwadracie B 340. Chyba powinniśmy już wystartować.
– Po co? – Ashcroft mocnym kopnięciem zamknął przezroczyste drzwi sali łączności.
Dźwięk tłuczonego szkła nie wpłynął kojąco na jego nerwy.
– Skoro krążą, to znaczy, że chcą zgubić ewentualną pogoń. Jeśli wystartujemy teraz, szybko skończy się nam paliwo i niczego nie osiągniemy.
– Nie mogę już tu wytrzymać…
Ashcroft usiadł na poręczy fotela.
– Dobra, zastąpię cię, a ty skocz na górę i pogadaj z pilotami. Postaraj się ich zjednać… Dodatek za ryzyko nie załatwia sprawy.
Layne skinął głową.
– Podaj mi ich nazwiska.
– Przykro mi, ale nie wiem, jak się nazywają. Wynająłem ich przez telefon i, tak jak kazałeś, pytałem tylko o miejsce urodzenia.
– Nie widziałeś ich jeszcze?!
– Nie.
– O Boże – Layne ruszył w kierunku schodów.
Przechodząc przez pustą ramę drzwi zderzył się z Dennisem.
– Co się tu dzieje? Co to za pobojowisko?! – krzyknął tamten tracąc panowanie nad głosem.
Layne bez słowa minął go, słysząc jeszcze, jak Ashcroft proponuje szefowi kawę. On sam dałby Dennisowi raczej zastrzyki Pasteura.
Kręte schody zaprowadziły go wprost na płytę startową na dachu budynku. Layne rozejrzał się, ale w zasięgu wzroku nie było nikogo. Gdzieś z dołu dobiegał tylko odgłos nerwowej krzątaniny.
– Szuka mnie pan?
Layne odwrócił się, ale przestrzeń przed pomieszczeniem kontroli lotów była również pusta. Dopiero po chwili zza lśniącej oślepiającym blaskiem szyby wyłonił się mężczyzna z lotniczym kaskiem w ręku.
– Tak, jestem Marty Layne.
Tamten wyciągnął wolną dłoń.
– Greg Brodowski.
– Przepraszam, a gdzie drugi pilot?
Brodowski wskazał drzwi toalety.
– Już lecimy? – spytał.
– Nie, nie – Layne nie miał pojęcia, w jaki sposób zjednać sobie pilota. – Przyszedłem tak tylko… Czy maszyny są dobrze przygotowane do lotu?
Brodowski zerknął na dwa śmigłowce Bell 222 zaparkowane na przeciwległych narożnikach dachu.
– Czas pokaże – mruknął.
Layne poczuł, że miękną mu nogi.
– Ale wybraliśmy chyba dobre maszyny do tego zadania? – spytał niepewnie.
– Można było wybrać lepsze. Osobiście wziąłbym AH-64 Apache, albo chociaż Hueycobry.
– Ale zdaje się, że to są wojskowe śmigłowce… Niezdatne do transportu.
Brodowski uśmiechnął się lekko.
– Służyłyby tylko jako eskorta. Ładunek wziąłby Boeing Vertol CH-47 Chinook. I tak cały zespół rozwijałby większą szybkość od tych dwóch gratów.
– A z cywilnych? Co wybrałby pan z cywilnych? – spytał prawie drżącym głosem Layne.
– Na przykład Aerospatiale AS 332 Super Pumę, tylko najpierw trzeba byłoby ją ściągnąć z Francji. Albo Westlanda 30 z Anglii. Ten pierwszy jest szybszy i ma większy zasięg, a ten drugi… Hm, nie wiem dlaczego, ale mam zaufanie do konstruktorów z Yeovil.
Drzwi za plecami Brodowskiego otworzyły się i Layne zobaczył drugiego pilota. Najpierw cofnął się, potem wyjął chustkę i nerwowo przetarł czoło.
– Co jest, Greg, lecimy? O, jest pan Layne…
Maureen Havoc zręcznym ruchem przerzuciła swój niesamowicie długi warkocz na plecy.
– Wygląda pan jak ktoś, kogo nieboszczyk złapał za ramię.
Layne przestąpił z nogi na nogę.
– Nie mówiłam panu, że jestem pilotem? – głęboki głos Maureen zniżył się jeszcze bardziej.
– Nie, chyba nie.
Na dole rozległ się tupot wielu nóg.
– Dlaczego przyjęła pani naszą propozycję?
– Kiedy ogłosiliście w Mountain Helicopters, że szukacie doświadczonych pilotów do niezbyt bezpiecznego zadania, od razu wiedziałam, że to coś dla mnie. Chyba jestem doświadczona, co, Greg?
Brodowski tylko machnął ręką.
– On lubi kobiety tylko w spódnicach – uśmiechnęła się Maureen. – Szkoda, że nie widział pan, jak się zachowuje, kiedy jestem bez kombinezonu. W porównaniu z nim można śmiało nazwać Rudolfa Valentino gburem.
Drzwi z tyłu otworzyły się z hukiem. Biegnący na czele grupy uzbrojonych mężczyzn Ashcroft skwitował widok Maureen tylko krótkim uniesieniem brwi.