Литмир - Электронная Библиотека
A
A

– Mieszka w hotelu?

– Od roku, z młodszym od niej kochankiem.

Kołdunów wpatrywał się we mnie cier-piętniczo. Szybko wypił nitroglicerynę. Ból ustąpił, rozkurczył napiętą twarz.

– Idź już.

Nie chciałam zostawiać go samego.

– No, idź już – zaprowadził mnie do przedpokoju.

– Może to zawał?

– Myślisz, że mi spieszno do nieba? Mam swoją ikonę. Nie mam tylko świeczuszki. Po ciemku nie pójdę. Jeszcze bym zabłądził – żartował. Poczuł się lepiej, bo bredził po swojemu: – Pamiętasz, co mi czytałaś u Bułgakowa? „Wieczną świecą jest Matka Boża, przyjmująca światło Pana."

– Proszę, zostanę.

– A poszła – wypchnął mnie brzuchem za drzwi.

Powinnam była zostać. Nie umarłby tej nocy.

Rano poszłam do hotelu. Miała być praca. Hotelu nie było. Spłonął w nocy. Przyjechała policja i pompierzy. Wezwali właściciela. Minął mnie wóz policyjny, wieźli na komisariat recepcjonistę. Ludzie mówili, że nikt nie zginął, tylko podpalacz. Z rumowiska wystawały żarzące się belki.

Usiadłam na chodniku i nie mogłam się ruszyć. Iskry, opadające z wypalonych okien na ulicę, zaplatały się w moje włosy, w mój umysł. Rozświetliła go wizja prawdy. Krzyczałam. Wykrzyczałam wszystko. Wtedy przywieźli mnie tutaj. Nic więcej nie mam do powiedzenia.

Proszę bardzo, mogę powtórzyć zeznania. Nie zabiłam Józefa Czapskiego. Zróbcie ekshumację. Nie dolałam mu trucizny do koniaku. Nie miałam żadnych powodów. Po co? Gdyby Czapski żył, nie musiałabym szukać nowej pracy. Potrzebowałam pieniędzy, nie zemsty na jego gospodyni.

Nie zabiłam Włodzimierza Kołdunowa, był chory na serce. Nie spaliłam jego zwłok w hotelu Ravijac. Pierwsza je rozpoznałam. W ustach miał osmaloną gumę do żucia, balonówę. Tak najpierw myślałam. To była nadtopiona sztuczna szczęka. Różowe bąble ściekającego plastiku. Sygnet na palcu, trzymającym zapałkę, od której niby zapalił się hotel. Zapałki nie znajdziecie, spłonęła. Ja natomiast pamiętam gest Kołdunowa, trzymającego tę swoją zapałczane ikonę. Tak z nią umarł, ściskając zapałkę.

Sam tam przyszedł po swoją żonę – Matkę Boską. Nie ja podpaliłam hotel. Cieszę się, że pani Kołdunów oraz syn Kołdunowa odziedziczą majątek po księciu Włodzimierzu. Mimo, że o ile wiem, zapisał go Cerkwi i na odnowienie

monasteru w Solówkach. Nie śledziłam pani Kołdunów i jej pasierba. Dostałam adres hotelu od Ilonki. Ona też poleciła mnie księciu. Nie wiem, gdzie przeprowadziła się Ilonka. Po ślubie zerwała z przyjaciółmi. Jej mąż jest inżynierem. Kończy budować tunel pod La Manche. Tam ich szukajcie. Uciekli z Paryża. Byli na pewno w zmowie z Kołdunową. Zaplanowali, że sprowadzę księcia do hotelu, a oni zabiją go i spalą. Wiedzieli, że bawił się zapałkami i da się na niego zwalić winę za pożar. Hotel by! stary, samo próchno. To księżna zabiła księcia w hotelu i jej kochanek, to znaczy jego syn. Albo i nie zabili, pękło mu serce na ich widok. To także przewidzieli. Włodzimierz Dymitrowicz przyniósł do hotelu swoją ikonę i zapałki. Wiedział, że księżna do niego nie wróci. Modlił się do niej, wymalowanej na ikonie. Była jego Matką Boską, a Matka Boska jest świecą, przyjmującą ogień Pana, tak napisano. Monsieur Koldunov chciał ją pewnie spalić. Oczyścić z grzechu i uwolnić siebie. Przecież to logiczne. Po co miałabym podpalać hotel, zabijać Kołdunową i pozbawiać się obydwu prac? Owszem, jest mi tu dobrze. Izolatka jest większa od mojego paryskiego pokoju. Jedzenie smaczne, karmią regularnie. Płaci za mnie opieka społeczna. Zamiast prozaku dostaję serię elektrowstrząsów. Prąd jest tańszy od leków. Wiem, że jestem na obserwacji i wszystko, co mówię czy piszę, przekażecie dalej, wyżej. Dlatego, korzystając z okazji, wspomnijcie, proszę, żeby produkowali okrągłe odkurzacze. Ile ja się namęczyłam w hotelu. Odkurzacz zaczepiał o drzwi i meble, a waży parę kilo. Okrągły się toczy, nie zaczepia.

19
{"b":"100584","o":1}