Литмир - Электронная Библиотека

Nikomu nie ufał, toteż nikt z najbliższego otoczenia nie wiedział, gdzie dzisiejszej nocy Amin będzie spać, gdzie jutro będzie mieszkać. W mieście miał kilka rezydencji, nad Jeziorem Wiktorii – inne, na prowincji -jeszcze inne. Ustalenie, gdzie jest, było i trudne, i niebezpieczne. To on komunikował się ze swoimi podwładnymi, decydował, z kim będzie rozmawiać, kogo chce widzieć. Dla wielu zresztą takie spotkanie kończyło się tragicznie. Amin, jeżeli powziął na kogoś podejrzenie, zapraszał go do siebie. Był miły, serdeczny, częstował gościa coca-colą. Po wyjściu na zaproszonego czekali już oprawcy. Nikt się później nie dowiedział, co się z tym człowiekiem stało.

Do podwładnych Amin zwykle telefonował. Także używał radia. Kiedy ogłaszał zmiany w rządzie lub na stanowiskach w armii – a zmian dokonywał nieustannie – mówił to przez radio.

W Ugandzie była jedna radiostacja, jedna mała gazeta („Uganda Argus"), jedna kamera, która filmowała Amina, jeden fotoreporter, który pojawiał się w czasie uroczystości. Wszystko było skierowane wyłącznie na postać marszałka. Przemieszczając się, Amin niejako przenosił państwo ze sobą, poza nim nic się nie działo, nic nie istniało. Nie istniał parlament, nie było partii politycznych, związków zawodowych czy innych organizacji. Oczywiście nie istniała żadna opozycja – podejrzani o opozycję ginęli w mękach.

Oparciem Amina była armia – tworzył ją na wzór kolonialny, jedyny, jaki znał. W większości byli to ludzie z małych społeczności zamieszkujących zagubione peryferie Afryki, tereny na granicy Ugandy i Sudanu. Mówili sudańskimi językami w odróżnieniu od rdzennej ludności kraju, która posługuje się językami bantu. Prości i nie wykształceni nie mogli się porozumieć. Ale też i o to chodziło. Żeby czuli się obco, byli izolowani i zależeli tylko od Amina. Kiedy nadjeżdżali ciężarówką, powstawała panika, ulice pustoszały, wyludniały się wsie. Dzicy, rozjuszeni i najczęściej pijani żołnierze grabili, co się dało, i bili, kogo popadło. Bez żadnego powodu, nie wiadomo dlaczego. Na rynku zabierali sprzedawcom towar (jeżeli jakiś był, bo lata Amina to czasy pustych półek. Kiedy jechałem w tamtych latach do Kampali, ktoś mi doradzał – weź żarówkę! Bo w hotelu było światło, ale nie mieli żarówek). Chłopom zabierali plony, bydło, drób. Stale słyszało się tych żołnierzy, jak krzyczeli – Chakula! Chakula! (w swahili -jedzenie, jeść). Żarcie, wielkie żarcie, płat mięsa, kiść bananów, miska fasoli – to tylko mogło ich na chwilę uspokoić.

Amin miał zwyczaj odwiedzać rozrzucone po całym kraju garnizony. Na placu odbywał się wówczas wiec żołnierzy. Marszałek przemawiał. Lubił mówić godzinami. Jako niespodziankę przywoził jakiegoś notabla – cywila lub wojskowego, którego posądzał właśnie o zdradę, o spisek, o zamach. Oskarżonego, związanego sznurami, już wcześniej pobitego i nieprzytomnego ze strachu, stawiano na podwyższeniu. Podniecony tym widokiem tłum wpadał w trans i wył. – What shall I do with him? – starał się przekrzyczeć ich Amin. I kohorty skandowały: – Kill him! Kill him nów!

Wojsko było w stałej gotowości bojowej. Amin, który już dawniej nadał sobie tytuł Pogromcy Imperium Brytyjskiego, teraz postanowił, że będzie uwalniał tych braci, którzy jeszcze jęczeli w okowach niewoli kolonialnej. Zaczął więc serię uciążliwych i kosztownych manewrów. Wojsko ćwiczyło się w wyzwalaniu Republiki Południowej Afryki. Jego bataliony szturmowały Pretorię i Johannesburg, artyleria ostrzeliwała pozycje nieprzyjaciela w Port Elizabeth i Durbanie. Amin obserwował te działania przez lornetkę z tarasu willi, która nazywała się Command Post, denerwowała go powolność batalionu z Jinji, który już dawno powinien zająć Cape Town. Wsiadał więc w samochód i ożywiony, przejęty jeździł z jednego punktu dowodzenia na drugi, beształ oficerów, zagrzewał pododdziały do walki. Pociski wpadały do Jeziora Wiktorii, wzbijając kolumny wody i płosząc przerażonych rybaków.

Był człowiekiem niespożytej energii, wiecznie pobudzonym, wiecznie w ruchu. Jeżeli jako prezydent zwoływał czasem posiedzenie rządu, był w stanie uczestniczyć w nim tylko krótko. Szybko nudził się, zrywał z krzesła i wychodził. Miał gonitwę myśli, mówił chaotycznie, nie kończył zdań. Po angielsku czytał z trudem, swahili znał średnio. Dobrze władał swoim narzeczem Kakwa, które jednak niewielu tu znało. Ale właśnie te niedostatki czyniły go popularnym wśród bayaye: był taki jak oni, krew z krwi, kość z kości.

Amin z nikim się nie przyjaźnił, nie pozwalał też, aby ktoś znał go dłużej i bliżej: bał się, by ta znajomość nie pomogła innym w zorganizowaniu spisku lub zamachu. Zmieniał zwłaszcza szefów dwóch tajnych policji, które stworzył, żeby terroryzowały kraj – było to Public Safety Unit i State Research Bureau. W tej ostatniej służyli bayaye ze zbratanych ludów sudańskich – Kakwa, Lugbara, Madi i zbliżeni do nich Nubians. SRB siała postrach w Ugandzie. Siłą tej instytucji było to, że każdy z jej członków miał dostęp do Amina.

Kiedyś błąkałem się po rynku w Kampali. Było pustawo, wiele straganów stało połamanych, porzuconych* Amin ogołocił i zrujnował kraj. Na ulicach nie widziało się ruchu, sklepy – Amin wcześniej odebrał je Hindusom – ziały zatęchłą martwotą albo były po prostu zabite deskami, dyktą, blachą. Nagle ulicą biegnącą od jeziora nadciągnęła gromada dzieci, wołając: – Samaki! Samaki! (w swahili – ryba). Zaraz zbiegli się ludzie, zapanowała radość, że będzie coś do jedzenia. Rybacy rzucili swoją zdobycz na stół i kiedy ludzie ją zobaczyli, nagle zaniemówili, znieruchomieli. Była ogromna i tłusta. To jezioro nie znało dawniej takich spasionych, wielkich ryb. A wszyscy wiedzieli, że siepacze Amina od dawna wrzucają do jeziora ciała swoich ofiar. I że żywią się nimi krokodyle i mięsożerne ryby. Wokół stołu panowała cisza, kiedy niespodziewanie i przypadkowo nadjechała wojskowa ciężarówka. Żołnierze zobaczyli zbiegowisko, a także rybę na stole i zatrzymali się. Chwilę między sobą porozmawiali. Podjechali tyłem do stołu, zeskoczyli na ziemię i otworzyli klapę. My, którzy staliśmy bliżej, zobaczyliśmy, że na podłodze skrzyni leżą zwłoki mężczyzny. I zobaczyliśmy, jak taszczą tę rybę do skrzyni, a na stół rzucają nam martwego, bosonogiego człowieka. I zobaczyliśmy, jak od razu odjeżdżają. I tylko usłyszeliśmy ich rubaszny, obłąkańczy śmiech.

Rządy Amina trwały osiem lat. Według różnych źródeł dożywotni marszałek wymordował 150-300 tysięcy ludzi. Następnie sam sprowokował swój upadek. Jedną z jego obsesji była nienawiść do prezydenta sąsiedniej Tanzanii Juliusa Nyerere. W końcu 1978 roku Amin zaatakował jego kraj. Armia Tanzanii odpowiedziała. Wojska Nyerere wkroczyły do Ugandy. Amin uciekł do Libii, potem osiadł w Arabii Saudyjskiej, która w ten sposób nagrodziła mu zasługi w szerzeniu islamu. Armia Amina rozproszyła się, część wróciła do domu, część żyła później z bandytyzmu. Straty armii Tanzanii w tej wojnie wyniosły -jeden czołg.

31
{"b":"100460","o":1}