Литмир - Электронная Библиотека
A
A

Była wyróżniana nie tylko w kościele przez proboszcza. Najbardziej wyjątkowe wyróżnienie spotykało ją w gospodzie. I to o wiele częściej niż tylko w niedzielę przed południem. Jeśli do góralskich knajp, tak jak kiedyś do angielskich, szkockich lub australijskich pubów, przychodzą kobiety, to albo są turystkami, albo zabłądziły, co miejscowym bardzo rzadko się zdarza, albo wszystkie sklepy, łącznie z melinami, we wsi są zamknięte i już naprawdę nigdzie indziej nie można kupić wódki. Gdy taka zbłąkana kobieta wchodzi do knajpy, na chwilę zapada zupełna cisza, górale przerywają rozmowy, zatrzymują kieliszki w połowie drogi do ust i patrzą na nią jak na pingwina w kąpielówkach, który przyszedł do kiosku na plaży kupić lody lub napoje chłodzące. Gdy Siekierkowa wchodzi do knajpy, to ani nie zapada cisza, ani górale nie zatrzymują w powietrzu swoich szklanek lub kieliszków, ani nawet na dłużej nie odwracają głowy. Siekierkowa została w ten sposób jednoznacznie i ostatecznie równouprawniona. W góralskiej wsi chyba nie da się równiej. Moment wchodzenia Siekierkowej na wódkę do knajpy we wsi Biczyce to jest feminizm w czystej postaci! Można zdjąć koronkowe majtki, powiesić je na kiju, zrobić z nich szturmówkę i wyjść z nią na ulicę. Protestować. Można. Ale można także przyjść w barchanowych majtkach i z różańcem w kieszeni na wódkę, nie wywołując nie tylko protestu, ale nawet zdziwienia górali. Najbardziej zatwardziałe feministki, łącznie z paniami Domagalik i Dunin w Warszawie, mogłyby być z niej w takich momentach dumne.

Marcinowi w książce księdza Tischnera „Historia filozofii po góralsku” brakowało filozofii Siekierkowej. Był pewien, że gdyby Tischner poznał Siekierkową, spędził z nią w jej chałupie na górce chociaż jeden dzień i porozmawiałby z nią o Bogu, o świecie, o ludziach, o samotności i o mijającym coraz szybciej czasie na tle niezmiennych i wiecznych gór, siedząc naprzeciwko niej w obłokach dymu papierosowego i przy kieliszku wódki, to właśnie ją, a nie Władka Trybunia-Tutkę uczyniłby swoim góralskim Platonem. Tischner doceniłby mądrość tej prostej kobiety. Taka mądrość dla Tischnera zawsze była najcenniejsza, wyrastająca z prostoty i szczerości, ze zwyczajności niezwyczajnej wrażliwości. Siekierkowa zachowała tę wrażliwość, pomimo, a może dlatego, że potrafiła znaleźć sens w monotonnej powtarzalności wynikającej z troski o przetrwanie, aby tylko móc przeżyć radość kilku szczęśliwych chwil. Potrafiła je odnaleźć w przyrodzie, spacerze po łące, oddechu świeżego górskiego powietrza. Wiedziała – o czym pisał Tischner, ale ona nigdy tego nie przeczytała – że życie składa się z rzadkich oddzielnych momentów najwyższego znaczenia i nieskończonej liczby przerw pomiędzy tymi momentami. A ponieważ cienie tych momentów unoszą się w trakcie tych przerw nieustannie wokół nas, więc warto dla nich żyć.

Ta staruszka żyła po to, aby przypominać swoją obecnością najprostsze podstawowe rzeczy, takie jak sprawiedliwość, dobroć, nadzieja, godność. I być może dlatego została skazana przez los na samotność, która w jej przypadku wcale nie była synonimem cierpienia. Siekierkowa dla kogoś bliskiego oddałaby siebie zupełnie, w całości, i przez to nie mogłaby spełniać swojej publicznej roli. Pocieszycielki, opiekunki, wróżki, spowiedniczki, siostry, matki lub przyjaciółki, nieustannie ocierającej czyjeś łzy lub dzielącej z kimś rozpacz, cierpienie, zdradę, ból, ale także radość, chwilowe szczęście i dumę. W tej roli stara Siekierkowa powtarzała nieustannie ludzkie losy. Za każdym czyimś powtórzonym losem była mądrzejsza i lepiej mogła służyć innym. Miała własną filozofię szczęścia. Najprostszą i najprawdziwszą. Dla niej szczęście w życiu było brakiem w nim nieszczęścia.

Sama doskonale wiedząc, że ludzka egzystencja to przede wszystkim historia smutku i zwątpienia – aby to wiedzieć, nie trzeba być filozofem – chroniła przed tą wiedzą innych. Kochająca z oddaniem Boga dewotka, wygrażająca mu bez wahania laską, gdy jej zdaniem zbyt mocno doświadczał ludzi, żyła w przekonaniu, że życie jest niesprawiedliwe, ale wiedziała także, iż to wcale nie znaczy, że jest nie do wytrzymania. I pomagała wielu ludziom przetrwać czas największych niesprawiedliwości. Głęboko wierzyła, że nawet jeśli pociechy udziela niebo, to pomocy oczekuje się od ludzi.

I ona pomagała.

*

Przed rokiem kurator chciał odebrać dzieci Zarembowej. Zaremba zapił się na śmierć i osierocił trójkę dzieci, a Zarembowa ze smutku także zaczęła pić. Ktoś uprzejmie doniósł do Sącza, że „obywatelka Zaremba się notorycznie upija, sprowadza obcych mężczyzn do domu, w którym mieszka z trójką malutkich nieletnich dzieci”. Tak jak gdyby malutkie dzieci mogły być pełnoletnie. To nie była prawda. Zarembowa ze smutku wprawdzie dużo piła, ale o dzieci dbała. Nasłali na nią po tym anonimie kuratora. Chodził po wsi i wypytywał. Najwięcej dowiedział się u tych, którzy nigdy nie lubili Zarembów. I tym tylko uwierzył.

Zarembowa była akurat tego dnia pijana i wyrzuciła go z domu. Po dwóch miesiącach zjawił się ponownie o siódmej rano. Z wyrokiem sądu. Dzieci, zgodnie z tym wyrokiem, miały być oddane do domu dziecka. Zarembowa wpadła w szał. Półnaga, tylko w halce, z ciupagą w ręce goniła kuratora po całym podwórku. Na drugi dzień przyjechał z dwoma rosłymi mundurowymi policyjną nyską. Policjanci, zupełnie bezprawnie, namawiani przez kuratora, wyważyli drzwi i siłą weszli do mieszkania. Zarembowa już rano zabrała dzieci i ukryła się u Siekierkowej. Powiedziała, że „utopi i siebie, i dzieci, ale do przytułku kruszyn nie odda”. Po krótkim czasie policjanci i kurator byli przed domem Siekierkowej. Z papierosem w ustach i z laską w ręce Siekierkowa wyszła przed bramę swojego podwórka, zamknęła demonstracyjnie furtkę na klucz i pokuśtykała do drzwi chałupy Jazgotów. Po chwili Jędruś Jazgot wraz z dwójką swoich braci, w białych podkoszulkach i z ciupagami w dłoniach, wyszli z chałupy i podeszli wraz z Siekierkową do policyjnej nyski. Wtedy Siekierkowa powiedziała:

– Pani Jadwiga Maria Zaremba wraz ze swoimi córkami jest u mnie z wizytą i będzie tak długo, aż odmówimy różaniec.

Po kilku minutach milicjanci wraz z kuratorem odjechali.

Wieczorem Siekierkowa przyszła do Marcina i poprosiła, aby razem z nią poszedł na plebanię i porozmawiał z proboszczem.

– Ty jesteś po szkołach, to lepiej objaśnisz wszystko Jamrożemu – powiedziała.

Po drodze do kościoła opowiadała mu o Zarembowej, o wyroku sądu i o kuratorze. Im dłużej opowiadała, tym bardziej była zdenerwowana, tym głośniej mówiła i tym częściej klęła. Gdy weszli, wpuszczeni przez Walczakową, do plebanii i gdy w końcu zjawił się proboszcz Jamroży, podeszła do niego i zaczęła bez ogródek:

– To są chuje, proszę księdza…

Następnego dnia Jamroży wraz z wójtem i Siekierkową pojechali do Nowego Sącza. Kurator już nigdy więcej nie zjawił się w Biczycach.

*

Stara Siekierkowa. Matka Teresa z papierosem w ustach, klnąca w razie potrzeby jak pijany szewc. Poszukiwaczka dobroci, dowartościowująca zwyczajność codziennego życia. Każde miasto i każda wieś na świecie powinny mieć swoją Siekierkową.

W drodze do muzeum Marcin zatrzymał samochód przy małym sklepiku. Kupił wszystkie rodzaje zielonej herbaty, jakie mieli. Około południa zadzwonił do kustoszki.

– Pani Mirko, mam cztery gatunki zielonej herbaty. Zupełnie się na nich nie znam. Czy mógłbym przyjść z nimi do pani i czy… czy napijemy się razem?

Siedzieli przy biurku i rozmawiali. Nie mógł sobie przypomnieć, kiedy ostatni raz po śmierci matki rozmowa z kimś sprawiała mu przyjemność. Czasami spoglądał na fotografię na biurku. W pewnym momencie nie mógł się powstrzymać i zapytał:

– Czy słucha pani muzyki?

Uśmiechnęła się.

– Długo jej nienawidziłam. Nawet muzyki organowej w kościele. Przez ponad dwa lata potrzebowałam nieustannej ciszy. Ale teraz nie mogę żyć bez muzyki. Dzisiaj zbyt długa cisza mnie niepokoi. Przypomina mi smutek. Chciałby pan czegoś posłuchać? Mam w biurze wiele kaset. Lubi pan Brela? – zapytała i nie czekając na jego odpowiedź, wstała od biurka.

21
{"b":"100399","o":1}