Wyobrażał sobie, że kobiety robią to inaczej i za każdym razem tak, jak gdyby to był pierwszy i jednocześnie ostatni raz. Z nieporównywalnie większą delikatnością i czułością. Znając mapę swojego ciała, potrafią zatrzymywać się w dotyku przy tych miejscach, które mężczyzna z niewiedzy, zaniechania lub pośpiechu, poganiany swoim narastającym podnieceniem, z pewnością pomija. Kobiety nie zostawiają nic na „drugi raz”, obiecany sobie lub jej, i nie zasypiają rozładowane jak kondensator przed tym drugim razem, do którego przeważnie nie dochodzi. Kobiety, które się pragną – tak mu się wydaje – uwolnione od obowiązku udowadniania swojego pożądania widoczną erekcją, idą ze sobą do łóżka, jak idzie się na koncert, który nie musi mieć nie tylko bisów, ale nawet nie musi osiągnąć finału.
Był zaskoczony swoją reakcją. Podniecająca nagość kobiet dotychczas kojarzyła mu się wyłącznie z Martą. Ale jej nagość nie była dla niego. Jej nagość była przypadkowa. Jako element prowokacji, a nie oddania. Marta nigdy nie rozebrała się tylko dla niego. Nigdy mu tego nie podarowała z zamysłem. Wydzielała mu tylko tę swoją nagość tak samo jak wydzielała ją wszystkim innym. Nie przeżył z Martą nigdy tego, o czym pisała ta dziewczyna.
Wstał z ławki. Przeszedł szybko do swojego pokoju. Zrzucił ubranie na podłogę, wyłączył światło i nagi położył się na kołdrze. Nie wyobrażał sobie tym razem Marty. Po raz pierwszy wyobrażał sobie przy tym inną kobietę…
Następnego dnia rano obudziła go Siekierkowa. W pośpiechu zostawił w nocy otwarte drzwi i gdy zbyt długo nie reagował na pukanie, weszła do mieszkania i usiadła na krawędzi łóżka. Poczuł szarpanie za ramię.
– Pani Siekierkowa, niech pani otworzy okno. Uduszę się od tego dymu – powiedział, podnosząc się na łóżku i przecierając oczy.
Zauważył, że leży nagi, więc czym prędzej wsunął się pod kołdrę. Siekierkowa wstała z papierosem w ustach, pokuśtykała bez słowa po laskę opartą o stół w kuchni, wróciła do jego pokoju i zaczęła otwierać wszystkie okna po kolei. Potem znowu usiadła przy nim na łóżku.
– Marcinku, gdzie jest Matka Boska? Ta, co świeciła w nocy? Coś z nią zrobił? Jezusa w cierniach też wyniosłeś!? Rozum ci odjęło, chłopaku? – powiedziała z wyrzutem. – Matki nie szanujesz, rzeczy święte z domu wynosisz, na mszę nie dajesz.
– W kartonie schowałem, a na mszę dam na zimę – odpowiedział cicho. – Co się stało, pani Siekierkowa? – zapytał, rękami rozpędzając dym.
– Matkę Boską do kartonu spakowałeś? Serca nie masz i matki w grobie nie szanujesz.
Zamilkła na chwilę, w zdenerwowaniu poprawiając chustkę na głowie.
– Ano, stało się. Stało. Pogoniłam dzisiaj tych od GSM-u. Takiego jednego w krawacie pogoniłam. Przyjechał rano do mnie. O mało kury, Katarzyny, najlepszej nioski, mi nie przejechał. Kotkę mi wystraszył. A ona brzemienna. Napisałam im list, że mają wziąć sobie ten swój maszt i przenieść na plebanię. Nie chcę się promieniować. Niech się Jamroży z Walczakową promieniują. Kury mi się słabo niosą, kocury mi od tego masztu na podwórko szarańczą do mojej Śnieżki przychodzą. Co ja zrobię z młodymi? Przecie ich nie utopię… Jabłka w sadzie jakieś mniejsze są. I góry mi zasłania ten maszt. Niech go wykopią i postawią przy kościele. Przy kościele więcej ludzi telefonuje i może nawet proboszcz im poświęci. Zdenerwował się ten rudy w krawacie i spocił. Wyciągał mi z teczki jakieś papiery, machał przed nosem i pokazywał, żem podpisała.
Odstawiła laskę, z kieszeni fartucha wyciągnęła zmięty dokument i wpychając mu go do ręki, powiedziała:
– Przeczytaj, Marcinku, bo to na maszynie i ja nic dojrzeć nie mogę.
Wziął do ręki zmięty papier i zaczął czytać. Siekierkowa podeszła w tym czasie do okna i wypluła niedopałek papierosa.
– Podpisała pani na osiem lat, pani Siekierkowa. Trzeci rok zaczął się w lutym. Jeszcze pięć lat mają prawo do masztu na pani podwórku. Płacą pani dzierżawę za cały teren przy chałupie. I wyasfaltowali pani drogę na podwórku.
– Płacą, coś tam płacą. Ale co mi po tym, jak góry mi maszt zasłania i Śnieżka nerwowa? Co mi z tych pieniędzy? Powiedziałam to rudemu. To mi wtedy z teczki telefon wyciągnął i położył na stole. Że on mi go niby daruje. Najpierw mu powiedziałam, żeby mnie nie podkupywał, ale potem spojrzałam na ten telefon. Dobry jest, bo ma duże klawisze. Akuratne na SMS-y. Ale co mi po tym telefonie, Marcinku? Ten maszt to postawiła Idea, a ja mam kumę w Krakowie z Erą. I mnie taniej wychodzi być w Erze. Znasz kogoś, co mi zdejmie SIM-locka z tego telefonu, co mi rudy podarował?
Nie mógł powstrzymać śmiechu. Spojrzał przepraszająco na Siekierkową, zakrył twarz kołdrą i zaczął się śmiać.
Czy znasz kogoś, co mi zdejmie SIM-locka, duże klawisze na SMS-y… – powtarzał w myślach, krztusząc się śmiechem. Podniósł się na łóżku.
– Nie ma sprawy, pani Siekierkowa – rzekł, udając powagę i kryjąc rozbawienie. – Wezmę go do Sącza i za dwa dni będzie pani miała telefon bez SIM-locka.
Patrzyła na niego podejrzliwie.
– Ile to będzie kosztować, Marcinku? Ja biedna wdowa jestem.
– Nic nie będzie kosztować. Dla pani nic. Zupełnie nic, pani Siekierkowa.
Odetchnęła z ulgą i sięgnęła po następnego papierosa.
– Naniosę ci za to jajek. To niech już będzie ten maszt. Co to jest pięć lat? Pięć lat to nie wieczność. – Wstała. Położyła swój telefon komórkowy na stoliku nocnym.
Przed drzwiami zatrzymała się, odwróciła głowę i zapytała:
– A może chcesz kotka od Śnieżki? Nie byłbyś taki sam wieczorami. Śnieżka rodzi zdrowe koty. Dałabym ci największego z miotu…
Uśmiechnął się.
– Na razie nie, pani Siekierkowa. Może następnej wiosny.
– Jak chcesz, jak chcesz. Ale pamiętaj, Śnieżka stara już jest i niedługo kocur na nią nie wlezie…
Wyszła, zostawiając obłok papierosowego dymu w pokoju.
Odrzucił kołdrę, wstał z łóżka. Przeciągnął się nagi przy otwartym oknie i w tym momencie z podwórza zajrzała Siekierkowa.
– Ale świecącą Matkę Boską, Marcinku, to ty wyciągnij. Marcinowa ją dała poświęcić na Wielkanoc, jak przyjechał biskup z Krakowa, a ty ją w jakimś brudnym kartonie z pająkami trzymasz – powiedziała z pretensją w głosie, wsuwając głowę przez okiennicę.
Przestraszył się. Opuścił dłonie, nieporadnie zakrywając podbrzusze. Siekierkowa zaśmiała się, zakrztusiła dymem i zaczęła kaszleć. Pośpiesznie stanął przy ścianie pomiędzy oknami, przykrywając się firanką.
– A coś ty taki się zrobił, Marcinku? Przede mną się żenujesz?! – zapytała, opierając się łokciami o futrynę okna. – Myślisz, że stara Siekierkowa nie wie, co zdrowemu chłopu dynda między nogami?! Jam twojego ptaka najpierwsza na świecie widziała. Jeszcze przed twoją matulą nieboszczką! I wtedy też tak sterczał jak dzisiaj – zaśmiała się chrapliwie.
Stał za firanką oparty plecami o ścianę i nic nie mówił. Po chwili usłyszał, jak Siekierkowa odchodzi od okna. Gdy wychylił ostrożnie głowę i zobaczył ją na drodze, szybko zamknął obydwa okna. Na odgłos zamykanych okiennic odwróciła się i pogroziła mu laską.
Uśmiechnięty do swojego odbicia w lustrze, golił się w łazience. Nie znał nikogo takiego jak stara Siekierkowa. Z pogranicza dwóch światów. Pogodzonych ze sobą. Głęboko wierząca katoliczka, która miała w sobie więcej tolerancji niż niejeden płytko niewierzący niby-ateista. Zdziwiona nieustannie faktem, że można żyć i umrzeć, nie wierząc w Boga, ale daleka od kaznodziejstwa i fanatyzmu.
Żyła wspomnieniami z przeszłości, którą rozumiała, ale także pogodzona z teraźniejszością, dla niej często niezrozumiałą, ale i tak ważniejszą. Pomarszczona kulawa staruszka w czarnej żałobnej sukni i góralskiej kwiecistej chuście, słuchająca oper ze słuchawek walkmana na uszach, z papierosem w ustach, powykrzywianymi reumatyzmem palcami przebierająca na przemian korale bursztynowego różańca lub wystukująca tymi samymi palcami SMS-y „do kumy” w Krakowie. Swoim istnieniem udowadniała, że można żyć godnie. W każdych czasach. Gdy wchodziła do gospody, milkły krzyki pijanych górali, gdy szła na plebanię, proboszcz Jamroży przerywał, cokolwiek robił, i przyjmował ją w swoim mieszkaniu. Nigdy nie było przy tym Walczakowej, której nawet nie musiał odsyłać do kuchni, bo na widok Siekierkowej sama uciekała. Staruszka była na wszystkich chrzcinach, komuniach, weselach i pogrzebach we wsi, a proboszcz – nie tylko Jamroży, także jego wszyscy poprzednicy – nie zaczął niedzielnej mszy, dopóki Siekierkowa nie przykuśtykała główną nawą kościoła i nie usiadła w pierwszej ławce.