Литмир - Электронная Библиотека
A
A

Odwrócona do niego plecami, przerzucała niecierpliwie kasety na półce regału. Odważył się i zapytał:

– Dlaczego Agnieszka umarła?

Pani Mira zastygła na chwilę. Zostawiła kasety i odwróciła się twarzą do niego. Nerwowo poprawiła włosy. Nie wróciła na krzesło przy biurku. Przeszła powoli do wiklinowego fotela stojącego obok okna. Jej twarz pozostawała w cieniu. Nie wsunęła się w fotel. Usiadła na jego krawędzi, łokcie oparła na kolanach i złożyła dłonie. Opowiadając, rytmicznie pochylała się i prostowała.

– Agnisia…? Utonęła.

Podniosła ręce do twarzy i prawą dłonią dotknęła warg.

– Nie było nas… to znaczy nie było mnie przy tym. Trzydziestego sierpnia miną dokładnie trzy lata od tego wypadku. We wrześniu skończyłaby dziewięć lat. Mieszkałam wtedy w Toruniu. Pracowaliśmy oboje, to znaczy mój były mąż i ja. On kończył doktorat na uniwersytecie. Zawsze coś kończył, jak nie doktorat, to projekt, a jak nie projekt, to romans z kolejną studentką. Ja właśnie rozpoczęłam pracę w archiwum muzeum etnograficznego i nie mogłam wziąć urlopu. Nie chciałam, aby trzecie wakacje z rzędu Agnieszka spędzała w mieście. Gdy siostra zaproponowała, że zabierze ją ze sobą na dwa tygodnie do Bułgarii, cieszyłam się bardziej chyba niż Agnieszka. Moja siostra Monika nie ma własnych dzieci. Trafiała w życiu zawsze na mężczyzn, którzy wykorzystywali jej naiwność i po dwóch tygodniach wprowadzali się do niej. Wpuszczała ich do swojego łóżka i swojej łazienki, gotowała im, żyrowała ich kredyty, prała skarpety, a za niektórych płaciła nawet zaległe alimenty. Czekała cierpliwie i z pokorą, aż zaproponują jej małżeństwo. Żaden nigdy nie wpadł na ten pomysł. Gdy skończyła czterdzieści lat i ostatni z jej mężczyzn okradł jej mieszkanie, zabierając także lodówkę i telewizor, postanowiła, że zostanie sama. Agnieszkę kochała jak własną córkę. To ona zobaczyła ją jako pierwsza w szpitalu, w którym rodziłam. Była pod bramą szpitala już o piątej nad ranem. Ojciec Agnieszki odesłał mnie w nocy karetką do szpitala i wrócił spać do łóżka. W szpitalu pojawił się dopiero następnego dnia późnym popołudniem. Miał rzekomo jakieś ważne wykłady… Czasami odnosiłam wrażenie, że Monika jest dla Agnieszki lepszą matką niż ja sama. To ona lepiej niż ja pamiętała o terminach jej szczepień, to ona zamiast mnie kupowała książki o wychowaniu dzieci, to ona jechała ze swojego biura na drugi koniec miasta, aby odbierać małą z przedszkola, gdy nie mogłam opuścić zajęć na uczelni. Kiedy Agnieszka zaczęła chorować na chroniczne zapalenie oskrzeli i dostawać ataków duszności, Monika bez wahania wystąpiła o urlop bezpłatny w swojej firmie i wyjechała z nią na sześć tygodni do Kołobrzegu. Tak radził mi lekarz. Miał rację, po pobycie nad morzem ataki minęły.

Do Bułgarii poleciały samolotem. Gdy Monika się dowiedziała, że zgadzamy się na ich wspólny wyjazd, zmieniła w biurze rezerwację. Uważała, że nie wolno tak małego dziecka narażać na półtorej doby jazdy pociągiem. Agnieszka cieszyła się bardziej na ten lot niż na same wakacje. Ojciec obiecywał jej, że kiedyś razem polecą samolotem na jakąś jego konferencję, ale nigdy nie dotrzymał słowa. Zawsze wynalazł tysiąc powodów, dla których obecność Agnieszki, nie mówiąc o mojej, przeszkadzałaby mu w „rzetelnej pracy naukowej”. Powinnam wiedzieć już bardzo dawno, że mój mąż nie nadawał się na ojca. Niektórym ludziom powinno się wydawać sądowe zakazy posiadania potomstwa i mój mąż na pewno taki zakaz by otrzymał. Chyba nikt inny nie zasłużył sobie na niego bardziej niż on. Poleciały samolotem do Warny, a stamtąd przejechały autobusem do Albeny. Dzwoniłam do Agnieszki co drugi dzień. Opowiadała o ciepłej wodzie w Morzu Czarnym, o koledze z Polski, który mieszkał w tym samym hotelu i z którym budowała zamki z piasku na plaży, i o wycieczce z ciocią do Nesebaru. Moja córka spędzała najpiękniejsze wakacje swojego życia. Szczerze dziękowałam Monice za to, że zapewnia tyle szczęścia mojej córce, a jednocześnie było mi przykro, że Agnieszka nie spędza tych wakacji ze mną i jej ojcem. I że nie ja przeżywam te radości razem z nią. Ostatni raz rozmawiałam z Agnieszką wieczorem, we czwartek dwudziestego dziewiątego sierpnia. Podniecona opowiadała mi o prawdziwym sztormie na morzu, który ogląda z ciocią z hotelowego balkonu. W sobotę po południu miałam ją zobaczyć na lotnisku w Warszawie.

Zamilkła. Wstała z fotela. Podeszła do biurka, przy którym siedział, i wysunęła szufladę. Unikała jego wzroku. Wyjęła papierosy, podeszła do okna i otworzyła je na oścież. Została przy oknie.

– Pozwoli pan, że zapalę? – zapytała cicho, wkładając papierosa do ust.

Nie wróciła na fotel. Stała oparta o parapet okna i opowiadała dalej:

– W piątek około szesnastej zadzwonił do muzeum jakiś mężczyzna z ambasady polskiej w Sofii. Gdy wyciągnęli ją z morza, już nie żyła. Dyrektor hotelu zapewniał go, że zastosowali wszystkie przewidziane przepisami środki, jakie podejmuje się w takich wypadkach. Karetka pogotowia była przy plaży piętnaście minut po wezwaniu. Policja także. Wykluczono udział osób trzecich. Przewieźli jej ciało do obdukcji do wojskowego szpitala w Albenie. Przedstawiciel ambasady pojechał natychmiast na miejsce i zajmie się organizacją transportu ciała do Polski. Ambasada pokryje wszystkie związane z tym koszty. Gdyby były problemy z rezerwacją samolotu, powinnam się natychmiast skontaktować z ambasadą w Sofii. W takich wypadkach LOT ma obowiązek bezwzględnie zapewnić rodzinie ofiary miejsca w samolocie. Opiekunka zmarłej próbowała popełnić samobójstwo. Odratowano ją i została przewieziona do szpitala w Warnie. Nie można nawiązać z nią kontaktu, więc przyjazd członka rodziny do Bułgarii w celu dopełnienia wszelkich formalności jest niezbędny. Mówił to jak spiker w telewizji czytający wiadomości. Krzyczałam histerycznie do słuchawki, prosząc, aby przestał. Nie przestawał. Polecieliśmy z mężem wieczornym samolotem do Warny. Czy pan może sobie wyobrazić, jak bardzo pragnęłam, aby ten samolot spadł i nigdy nie doleciał do celu!? Siedziałam wśród śmiejących się szczęśliwych ludzi udających się na wakacje. Ja leciałam odebrać zwłoki mojej córki. W rzędzie za mną siedziała dziewczynka w wieku Agnieszki. Miała podobny do niej głos. Gdy zaczynała mówić, miałam uczucie…

Przerwała w tym momencie, gwałtownie odwróciła się twarzą do okna i nerwowo wyciągnęła następnego papierosa.

– Mój mąż już do samolotu wsiadł kompletnie pijany. Zawsze upijał się, gdy stało się w naszym życiu coś ważnego albo gdy potrzebowałam jego pomocy. Na początku naszej znajomości sądziłam, że to jego sposób na poradzenie sobie ze stresem lub strachem przed podejmowaniem decyzji. Dzisiaj wiem, że to było zwykłe tchórzostwo i wygodnictwo. Wylądowaliśmy wieczorem. Na lotnisku czekał na nas przedstawiciel ambasady. Ten sam mężczyzna, który dzwonił do mnie do muzeum. Powiedział, że kostnica przy szpitalu jest już zamknięta, a na odwiedziny u siostry trzeba mieć specjalną przepustkę. Wydawali ją tylko do południa. Samochód ambasady zawiózł nas do hotelu na przedmieściach Warny. Taksówką pojechałam na plażę do Albeny. Mój mąż został w hotelu. Polska pilotka Orbisu rezydująca w Albenie próbowała mi opowiedzieć, jak to się stało. Znała Agnieszkę. Czasami jadły przy jednym stole posiłki w restauracji hotelu. Była wysoka martwa fala po sztormie z poprzedniego dnia. Wywieszono czarną flagę, ale i tak w morzu przebywały tłumy. Przy dwóch ratownikach przypadających na kilometr plaży trudno wyegzekwować zakaz kąpieli. A tego dnia był upał, ponad trzydzieści sześć stopni. Ludzie chcieli się ochłodzić w morzu. Resztę znałam tylko z opowieści pilotki Orbisu. Około południa Monika wbiegła do niej do biura w hotelu i pytała o Agnieszkę. Była bardzo zdenerwowana. Odeszła od koca tylko na chwilę, poszła do kiosku przy plaży, aby kupić coś do picia dla małej. Gdy wróciła, Agnieszki już tam nie było. Ani w ogóle na plaży. Pobiegła do hotelu, bo może mała po coś tam poszła. Nie znalazła jej i natychmiast wróciła na plażę szukać Mateusza, z którym Agnieszka zazwyczaj się bawiła. Dowiedziała się, że Mateusz tego dnia wyjechał z rodzicami na wycieczkę do Sozopola. Wróciła do pilotki po piętnastu minutach i razem pobiegły zawiadomić ratownika. Przez megafon ogłaszał wielokrotnie po bułgarsku i rosyjsku, a pilotka za nim po polsku i angielsku, że szukają Agnieszki. Monika biegała po plaży jak oszalała. Po półgodzinie ktoś włączył syrenę alarmową. Trzysta metrów od miejsca, gdzie znajdowały się leżaki i koc Agnieszki i Moniki, zebrał się tłum ludzi. Pobiegły tam natychmiast. Martwa fala wyrzuciła Agnieszkę na brzeg. Ratownik zastosował sztuczne oddychanie. Po chwili była karetka. Pilotka mówiła, że do końca życia nie zapomni krzyku mojej siostry, gdy sanitariusze zabierali ciało Agnieszki. W Albenie w szpitalu powiedziała, że musi pójść do toalety. Nie wracała przez dłuższy czas. Pielęgniarka znalazła ją na podłodze toalety. Nikt nie wie do dzisiaj, skąd miała żyletkę. Ktoś ponoć widział ją przy szpitalnym kiosku. Podcięła sobie żyły. Na szczęście zdarzyło się to w szpitalu i można było jej udzielić natychmiastowej pomocy.

22
{"b":"100399","o":1}