Литмир - Электронная Библиотека
A
A

– Śpij – szepnęła do niego w myślach. – Obudzisz się w dniu, gdy zstąpią Bogowie – dodała, nie wiedząc, co mówi i czerpiąc tę dziwaczną myśl z tych pozornie martwych głazów.

Dudniący mocny głos siekier kaleczących drzewa rozbrzmiewał teraz wszędzie. Puszcza poddawała się bez walki.

* * *

– …zawsze pragnąłem przebyć Rzekę, żeby zobaczyć, co tu jest. Podejrzewałem, że kryje się tu coś obcego, coś, co zagraża naszemu Bogu i Cywilizacji, co jest ostoją resztek pogaństwa. Przecież tego brzegu strzegł ostatni sługa bałwanów, plemienny szaman z twojej Wioski. Na szczęście zmarł bezpotomnie i od dawna smaży się w ogniu piekielnym. Biedak… Nie będzie dla niego rozgrzeszenia. Nie ukorzył się przed śmiercią, nie przyznał do grzechu bałwochwalstwa. Wiesz, że z powodu tego starego czarownika sądziłem, iż kryje się tu szczególny wizerunek jakiegoś bałwana? Ba, byłem tego pewien! Dlatego pragnąłem spalić ten skrawek Puszczy tak, by zostały tylko zgliszcza! Wyobrażałem sobie, że jest tu… że jest tu Bóg wie co! A w każdym razie coś o wiele gorszego niż te gliniane i drewniane posążki, które wystarczyło stłuc i spalić. A jednak nigdy tu nie byłem. Coś mnie wstrzymywało. Bałem się. Tymczasem tu nie ma nic. Nic! – mówił z triumfem chudy starzec w habicie, wspierając się na ramieniu młodszego brata.

Obaj powoli wędrowali nową Drogą, która – poprzez dopiero co ukończony most z Wioski – wiodła ku tętniącemu życiem kupieckiemu szlakowi, przecinającemu dawną Puszczę. Zostało z niej już tak niewiele, że młodzi nazywali ją Lasem, słowa,,Puszcza” używali jedynie starsi.

I młody i stary mnich rozglądali się wokół z ciekawością, ale ciekawość Ezry była zachłanna i wyczerpująca.

– Bracie Ezro, musisz odpocząć. Zbytnio się denerwujesz. Mogłem przybyć tu sam i opisać ci to miejsce, skoro aż tak ci na tym zależy – odparł młody zakonnik.

– Nie! Samemu bym ci nie pozwolił! Nigdy!

– Dlaczego? – zdziwił się młody mnich. – To takie samo miejsce jak każde inne w Lesie.

– Ale co byś mi opisał, skoro tu nic nie ma? Nie, musiałem tu wreszcie przyjść i przekonać się na własne oczy – wymamrotał starzec, z trudem łapiąc oddech.

– Usiądźmy, jesteś blady, pot spływa ci z czoła. Masz gorączkę.

– Usiądźmy, bracie Bogumile – zgodził się z ulgą stary kapłan.

Młody mnich pomógł starcowi zasiąść na omszałym głazie.

Był tak wielki jak niektóre nowe domy w Wiosce, a natura wyposażyła go w siedzisko w postaci wyżłobionego wgłębienia porośniętego miękkim mchem. Gdyby Bogumił nie wiedział, iż uczyniły to siły przyrody, sądziłby, że siedzisko przypomina wyrzeźbioną w kamieniu, rozcapierzoną, gigantyczną dłoń. Wielki głaz otoczony był kręgiem mniejszych, ułożonych nadzwyczaj symetrycznie, ale brata Bogumiła nauczono, ile dziwów może dokonać przyroda z pomocą Dobrego Boga.

Spojrzał z troską na starego kapłana. Pergaminowa twarz Ezry powleczona była niezdrową bladością, oddech miał ciężki, lecz jego oczy pałały. Starzec rozglądał się wokół z posępną ciekawością i nadzwyczajną uwagą, której Bogumił nie mógł zrozumieć. Nie dostrzegał w tym miejscu niczego niezwykłego. Ot, gruzowisko wielkich głazów… Jeśli było to niegdyś miejsce pogańskiego kultu, nie został po nim nawet drobny ślad. W dodatku wystarczy skropić polanę Świętą Wodą. Ezra już chyba to uczynił, gdyż zabrał ze sobą i Świętą Wodę i kropidełko. Święta Woda zmyje każdy ślad bałwanów. Ale tu rzeczywiście niczego nie ma i nic nie wskazuje, by kiedykolwiek było; nawet trzydzieści lat temu, w dniu, gdy się urodził.

Brat Bogumił oparł plecy o naturalne skalne wgłębienie i mimo przedwieczornego chłodu poczuł łagodne, dobre ciepło bijące od kamienia. I ogarnęło go niepojęte, nie znane mu uczucie, iż jest małym chłopczykiem i wtula się w ciepłe, bezpieczne ramiona ojca, którego nigdy nie zdołał poznać. Ojciec zaginął bez wieści w dniu jego narodzin, matki zaś nie pamiętał. Nawet gdy czasami próbował przywołać ją w myśli, to jej postać straciła już dla niego wszelkie barwy. Może dlatego, że nie mogąc pogodzić się z wyborem Drogi przez syna, z jego zamknięciem w odległym klasztorze, matka dawno temu opuściła Wioskę i podobno wędruje gdzieś po świecie. Nadal wędruje czy umarła? Płakała, gdy ją opuszczał, czy pogodziła się z jego przeznaczeniem? Nie wiedział tego. Trudno, musiała zrozumieć, jak mało jest ważna wobec jego misji…

…dlaczego nagle zaczął myśleć o matce i ojcu? Nigdy tego nie robił, odkąd został przypisany Świątyni, najpierw tu, w Wiosce, a potem w Dalekim Kraju. Po co przywołał na myśl dawno zapomnianych rodziców?

Kamienne wgłębienie otulało jego plecy jak potężne, mocne ramiona. Przez gruby habit czuł wciąż pulsujące, żywe ciepło. Zapewne kamień oddaje słoneczne promienie, zebrane w ciągu dnia… Nie, niemożliwe, przecież słońce nie wyjrzało dziś ani na chwilę; dzień był pochmurny i chłodny. Więc czemu kamień jest mimo to ciepły jak żywe ciało?

“Pytania… pytania, synku, są ważniejsze niż odpowiedzi. Wiara to właśnie pytania. Więc nie bój się pytań” – przemknęła mu przez głowę dziwaczna, obca i niebezpieczna myśl. Pytania przecież wiodły do wątpliwości, a wątpliwości do herezji. Uczono go o tym. Ezra wpajał mu to od dziecka. Przeżegnał się teraz skrycie, aby odegnać natrętną, obcą myśl i inne, równie niepokojące, które nagle napłynęły do niego wysoką falą. Te myśli były jak brzmienie rozkołysanych, potężnych dzwonów. I nawet gdyby Bogumił zatkał uszy i tak byłoby je słychać… Płyną, fruną, zstępują ku niemu zewsząd i dźwięczą w uszach…

…i nadejdzie dzień, mój synku, w którym zstąpią na Ziemię wszyscy Bogowie, w jakich kiedykolwiek wierzyła Ludzkość. Zstąpią z Nieba, wyjdą z Podziemi, spłyną z Wody i sfruną z Powietrza. BOGOWIE. Niezliczone zastępy Bogów. Bogowie podziękują ludziom za to, że swoją wiarą powołali ich do życia, pomogli im umrzeć, a potem powstać z martwych. I w podzięce nauczą ludzi, jak stworzyć Cywilizację Miłości… Tak będzie, synku, tak właśnie będzie, mój malutki, mój duży, mój kochany…”

Bogumił miotał się bezsilnie w rytm tej potężnej, szaleńczej, zharmonizowanej ze słowami melodii, której brzmienie słyszał teraz zewsząd jak dźwięk rozkołysanych gigantycznych dzwonów. I młody zakonnik przeraził się tym, skąd wzięły się te straszne, bezbożne, heretyckie słowa.

Muszę odprawić pokutę. Pokutę. POKUTĘ! – pomyślał wstrząśnięty, przyrzekając sobie samobiczowanie i wielodniowy post, jako karę, iż niechcący posłyszał Głos Diabła.

Ezra wyczuł jego niepokój, odwrócił wzrok od kamiennego kręgu i spojrzał pytająco na ulubionego wychowanka, który siedział skulony na wielkim kamieniu, zatykając pięściami uszy.

– Bogumile? Stało się coś? Boli cię głowa?

– Nie, nie. Myślałem. Zastanawiałem, się dlaczego Droga skręca tu tak gwałtownie. Chyba lepiej, gdyby szła prosto? – mówił, by odwrócić uwagę starca od siebie i swych przerażających doznań.

– A wiesz, to ciekawa historia… Wyobraź sobie, że ludzie nie mogli uporać się z głazami, na których siedzimy – wyjaśnił Ezra. – Podnosili je na drągach, usiłowali roztrzaskać żelaznymi młotami, ale one się nie poddały. Chyba nikt ich nie ruszy. Muszą zatem zostać. Drogę zaś trzeba było tyczyć szerokim łukiem! Ileż to nas kosztowało! Tyle dodatkowej pracy, żeby ominąć kupę gruzów… – westchnął kapłan.

Odległość z Wioski do polany nie była zbyt duża, ale dla nóg starca nazbyt męcząca. Ezra półleżał teraz na omszałym głazie i ciężko oddychał, wysapując swoje zmęczenie. Czuł bijący od kamienia lodowaty, niemiły chłód; zmagał się ze swoim zmęczeniem, zbierał się w sobie, aby powiedzieć młodzieńcowi, że pora opuścić to miejsce. Jest przecież wiosna, dzisiaj zrównanie dnia z nocą, słońce już mocno grzeje, a tymczasem lodowatość kamienia, na którym siedzą, przypomina zimę. Paskudne miejsce… Niezdrowe.

Brat Bogumił odetchnął z ulgą: odegnał modlitwą przerażające i niepojęte myśli. Może nawet pokuta nie musi być aż tak surowa? W końcu nie on wymyślił te straszliwe, bezbożne słowa; zapewne były to tylko omamy. A może zdrzemnął się na moment i Diabeł wykorzystał to, podsuwając grzeszny, szalony sen? W zamyśleniu patrzył na niezwykły układ gigantycznych głazów. Młodemu zakonnikowi przez chwilę wydało się, że niektóre szczerby i załamania skalnego giganta układają się w zarys twarzy. Gra cieni – pomyślał.

52
{"b":"100387","o":1}