Литмир - Электронная Библиотека
A
A

– To twój syn krzyknął, Jonie – szepcze Dziewczyna, a Jon to wie i ściska jej dłoń aż do bólu. Wypełnia go miłość i czysta radość: jego syn wyszedł z łona Gai; jego syn krzyknął, łapiąc pierwszy haust powietrza; jego syn otwarł oczy i ujrzał blask świata.

– Mój syn – powtarza z dumą i jest to rodzaj dumy nieporównywalny z żadnym innym, mimo że bywa udziałem większości mężczyzn na Ziemi.

– Twój syn przyszedł właśnie na swój świat – powtarza Dziewczyna.

– …i może zmienić go na lepszy – szepcze Jon z nadzieją.

– Każdy, kto się rodzi, może zmieniać swój świat na gorszy lub lepszy. Być może owoc tego trudu nie jest bardziej widoczny niż ziarnko piasku na Pustyni, lecz nawet ziarnko wiele znaczy – mówi Dziewczyna, a Jon wie, że to prawda, gdyż sam przechowuje podobne ziarnko w swoim woreczku. Znowu ściska ją za rękę, a ona mówi:

– Więc mimo wszystko warto żyć, Jonie, skoro aż tak ucieszyłeś się narodzinami syna.

Jon kiwa głową i czuje, jak po twarzy ściekają mu łzy. Płacze z radości, że jego syn przyszedł na świat. Płacze ze smutku, że minęło tyle setek lat, narodziło się tyle dzieci, tyle dzieci stało się dorosłymi – a świat wciąż nie staje się lepszy. I Jon płacze, bo nie wie, czy warta tego świata była tak długa agonia starego, kamiennego Boga – i cierpienie Człowieka. Płacze, gdyż wie, że ani on, ani jego syn nie doczekają dnia, gdy do ludzi na Ziemi zstąpią Bogowie.

Ku swemu zdumieniu Jon widzi, że Dziewczyna płacze razem z nim – i wie dlaczego. Ona płacze nad swymi nie narodzonymi dziećmi, nad zwykłą ludzką miłością, której nie zaznała, nad wschodami i zachodami słońca, których nie zdążyła zobaczyć, a nawet nad rykiem krów w Domremi, który niósł się o świcie ponad łąkami, przypominając o głębokim sensie codziennych, zwykłych czynności. Takiego zwykłego losu Jon życzy swemu narodzonemu synkowi. Jon nie chce, aby jego synek kiedykolwiek miał się zadręczać losami starych Bogów, wzbudzonych do życia przez ludzi, przez nich skazanych na śmierć, odsuniętych w niebyt, obrażanych mianem bałwanów. Żadnych pytań. Żadnych wątpliwości. Wszystko jest w księgach, a księgi zakazane dawno schowano lub spalono.

…ryk włączonego nagle telewizora w pobliskim budynku przywraca ich rzeczywistości, choć nie jest to rzeczywistość żadnego z nich dwojga.

“Podpaski Always Plus Ultra. Zawsze sucho i bezpiecznie” – stwierdza damski melodyjny głos na tle wesołej, rockowej muzyki.

“Pierdolisz…” – odpowiada zniechęcony, schrypnięty alt właścicielki telewizora. Teraz wychyla się ona przez okno na parterze i wrzeszczy w ciemność, do Jona z Dziewczyną:

– Czego się tu włóczycie, zboczone podglądacze!?

Jon z Dziewczyną nikną w mroku. Pierwszy krzyk nowo narodzonego syna już dawno umilkł, ale Jon nadal go słyszy. Stary szaman spełnił swą obietnicę.

– Wiem, gdzie jest Chłopiec – mówi nagle Dziewczyna. – Przemierzałam te ulice dla ciebie, spoglądałam na zaułki ze wszystkich stron, patrzyłam na nie z lotu ptaka. Chłopiec zabija w różnych częściach miasta, ale mieszka w jednym miejscu. Koło cmentarza, gdzie spoczywa jego matka, jest złomowisko starych samochodów. On tam jest, gdyż wśród ludzi nie ma już dla niego miejsca. Aby nakłonić go, by wziął od ciebie ziele, powiesz, że czeka go podróż, cudowna podróż, najlepszy odlot, jaki miał kiedykolwiek. A on chce stąd odlecieć – kończy Dziewczyna i rozpływa się w mroku.

Jon idzie dalej. Nie czuje przenikliwego fetoru, który unosi się nad tą dzielnicą. Nie zwraca uwagi na śmieci, które zalegają chodniki i jezdnię; nie nasłuchuje brutalnie szczerych rozmów, które dobiegają go zza nie domkniętych okien. Jego obojętność i nieczułość na otoczenie są tak silne, że odstraszają krążące wokół ludzkie cienie szukające okazji.

Jon myśli o swoim synu, który liczy właśnie dwadzieścia jeden minut życia, cieszy się nim, tęskni do niego. Przelotnie zastanawia się, czy nie mógłby zawrócić do Wioski, do Gai, do synka, ale wie, że to niemożliwe. Droga, którą kroczy, ma tylko jeden kierunek. Stary Bóg już nie walczy o przetrwanie, lecz o szybką śmierć. I nie chce umierać sam. To mało boskie, a bardzo ludzkie, ale Bogowie zawsze mieli wszystkie wady i zalety ludzi, gdyż to ludzie powoływali ich do istnienia. Jon już nie musi się zmagać ze Światowidem, musi Mu pomóc. Wszystkie zaś zbędne narzędzia muszą być odłożone na swoje miejsce. Jednym z nich, pozbawionym ręki Pana, jest Chłopiec z lodowym soplem zamiast serca.

Gęsta od utajonego życia dzielnica nędzy rozrzedza się, domów jest coraz mniej, a wreszcie kończą się. Po lewej stronie Jona leży rozległy miejski cmentarz. Jon wie, że nawet ten cmentarz odbija naturę świata. Z przeciwnej strony, tam gdzie wiedzie do niego jasna, szeroka ulica i kuta w żelazie brama, stoją obok siebie marmurowe lub kamienne pomniki, a złocone litery przypominają, kto tu spoczął i proszą o modlitwę lub pamięć. Ale tu, gdzie wzdłuż żelaznego ogrodzenia idzie Jon, groby są ziemne, większość zapadła się, o istnieniu niektórych w ogóle zapomniano i ludzkie stopy wydeptały na nich gliniaste ścieżyny. Z prawej strony ogrodzenia rozciąga się wielkie złomowisko starych samochodów.

W zdezelowanych, pogiętych, przeżartych rdzą karoseriach peugeotów, audi, renaultów, citroenów, nissanów, porsche czy toyot pełgają gdzieniegdzie małe światełka, szeleszczą papierzyska i szmaty, zastępujące posłania, czuć zapachy resztek jedzenia znalezionego na śmietnikach, palonych petów, taniego wina. Włóczą się tu chude koty, piskliwie poszczekują szkieletowate psiaki, z niektórych wraków dobiega cichy płacz niemowląt. Jon nie potrzebuje Dziewczyny, żeby poznać, iż domem Chłopca jest pogruchotany dżip pośrodku złomowiska. Zobojętnieli na wszystko mieszkańcy przerdzewiałych wraków jeszcze wciąż potrafią wyczuć zapach niebezpieczeństwa i wiedzą, że tego dżipa należy obchodzić z daleka, nie wtrącając się do obyczajów jego lokatora. Ze szpar dziurawej plandeki snuje się słodkawy dym marihuany, widoczny jako biała, wątła mgiełka w słabym świetle świec. Więc Chłopiec jest u siebie. U siebie…? Jon skrada się w pobliże wraku, nie dziwiąc się, że sąsiedztwo nie jest zamieszkane.

– Chodź. Czekam na ciebie – słyszy Jon głos Chłopca i przez chwilę zastanawia się, do kogo on mówi. Lecz gdy widzi chudą rękę, która wychyla się spod plandeki i przyzywa go, zdaje sobie sprawę, że Chłopiec wie, iż Jon nadchodzi.

Dziewczyna… – myśli Jon ze zrozumieniem. – Wieśniaczki z Domremi nie umieją kłamać i nie stosują podstępów. Dlatego płoną żywcem na stosach, zamiast w porę uciec. Dziewczyna ostrzegła Chłopca, że idę. Prawdomówność bywa okrutniejsza od kłamstwa. Jeśli miałem szansę odszukać Drogę, to właśnie ją straciłem.

Wnętrze dżipa rozjaśnia mdłe światełko trzech świec. Dwa ze zniszczonych siedzeń są rozłożone i leży na nich Chłopiec, paląc skręta. Koszula na jego chudej piersi jest rozchełstana i nie kryje długiej, bladej blizny, wiodącej od obojczyka do pępka.

– Doktorek… – uśmiecha się Chłopiec leniwie, a Jon rozgląda się po wnętrzu wraka. Trochę szmat i starych papierów, które zastępują lokatorowi kołdrę. Na przednim siedzeniu kolekcja noży – wąskie lub szerokie, długie i krótkie, z rękojeścią zdobioną lub zwykłą. Na podłodze walają się stare i nowe portfele, pieniądze, wymiętoszone dokumenty i stare zdjęcia – łupy, które Chłopiec zabrał ofiarom.

Narzędzie, bez kierującej nim ręki, uderza na oślep… Nie, Bezimienny nie chciał, by Chłopiec zabijał – Jon jest tego pewien. Chciał tylko przyzwać kolejnego współwyznawcę, głosiciela swej Prawdy – tak jak Człowiek miał Dziewczynę. Lecz źle wybrał. Głos Bogów jest słabo słyszalny, a oni sami bywają omylni; to tylko ludzie, w Ich imieniu, uzurpują sobie prawo do nieomylności. Chłopiec jest ofiarą złudzeń żywionych przez dawno zapomnianego Boga.

Wśród walających się, ubłoconych i wymiętych zdjęć, zaścielających zniszczoną podłogę dżipa, tylko jedno jest znajome: matki Chłopca. Trudno zapomnieć tę twarz smutnej Madonny. Ale na zdjęciu Madonna uśmiecha się, gdyż do jej ramienia przytulona jest twarz syna. Całkiem inna niż dziś. Jej prawdziwą twarz dawno wchłonęła ziemia; prawdziwa twarz jej syna zniknęła pod szyderczym, pozbawionym uczucia uśmiechem. Ale ich prawdziwe twarze utrwalono na fotografii.

49
{"b":"100387","o":1}