Литмир - Электронная Библиотека
A
A

– Ona zastuka do bram zamku, my zaczekamy z tyłu. Jeśli ją wpuszczą, przyłączamy się – rzekł półgłosem Chłopiec.

– A jeśli nie…? – zapytał osiłek.

– Wtedy powiem wam, co dalej – odparł wyrostek.

Dziewczyna, nie słuchając ich i nawet nie patrząc w ich stronę, ruszyła do głównej bramy warownego zamku. Jon zawahał się na moment, lecz podążył za nią. W pewnej odległości za nimi, udając następną grupę podróżnych, jechała drużyna wielmoży z Wokuler. Dla kogoś z boku cały ten orszak wyglądał na grupkę obcych sobie ludzi: samotna Dziewczyna, nieudolnie udająca mężczyznę ubranego w niezgrabne, siermiężne portki, jadąca na rasowym, rycerskim koniu; kilka metrów za nią jechał szczupły, choć dobrze zbudowany młodzieniec, wyglądający na sympatycznego obieżyświata; za tą dwójką czworo zbrojnych w barwach możnowładcy z Wokuler – a na końcu chudy wyrostek o nazbyt dorosłym spojrzeniu. Ktoś umiejący czytać z rysów twarzy mógłby pomyśleć, że ów Chłopiec zbyt dużo wycierpiał jak na swój wiek i już zobojętniał na cierpienia innych; dlatego sam jest skłonny zadawać ból.

…Dziewczyna zsiadła z konia i stukała drobnymi pięściami w kute bramy zamku w Szinie, lecz nie był to dźwięk, który mógłby kogokolwiek zaalarmować. Obejrzała się bezradnie na Jona, ale ten zawahał się, podjechał jednak bliżej i kilkakrotnie uderzył we wrota mieczem, otrzymanym od wielmoży. Chłopiec i jego zbrojni wyczekiwali z ciekawością.

– Kto się tam tłucze? – usłyszeli podniesiony głos zza bramy.

– Otwórz, panie – poprosiła Dziewczyna. – Wiozę ważne poselstwo dla delfina.

– Czy może wasza wielmożność podać swe szlachetne imię, abym… – zaczął strażnik, otwierając równocześnie bramę i nagle urwał. Jego wzrok padł na zniszczone portki i burą, wiejską kamizelę Dziewczyny i niemal automatycznie zaczął ponownie zamykać odrzwia. Lecz nie zdążył ich zamknąć. Jon wsunął swój miecz w szparę i mężczyzna odruchowo się cofnął. Oboje z Dziewczyną szybko wjechali do środka. Tuż za nimi, z tupotem końskich kopyt, przemknął Chłopiec ze swoją drużyną.

Byli wewnątrz zamkowych murów i mimo wrzasków wartownika, który przynaglał straż do pościgu, gnali dziedzińcem w stronę głównego zamkowego wejścia. Tu także pełno było straży, ale Dziewczyna nie zwracała uwagi na jej wezwania. Ruszyła na strażników swym koniem, zmuszając Jona, by uczynił to samo. Po chwili oboje biegli podcienionym korytarzem, a końskie wodze rzucili zaskoczonym gwardzistom.

W zamkowym korytarzu było pełno dworzan. Usuwali się płochliwie przed dwójką podróżnych, za którymi – w pewnej odległości – posuwała się drużyna Chłopca.

– Wariatka z Domremi… Nawiedzona słysząca Głosy… Wieśniaczka, która chce walczyć o tron… – rozlegały się wokół szepty pełne ciekawości lub drwiny i Jon pojął, że sława Dziewczyny już dawno przekroczyła granice posiadłości wielmoży z Wokuler. Dopiero teraz w pełni pojął, dlaczego ów chciał się jej pozbyć. Iskra już wznieciła ogień, na razie wątły, dopiero pełgał to tu, to tam.

Ku zdziwieniu Jona ta wiejska dziewucha, za którą podążał pełen mieszanych odczuć, czuła się w wytwornym zamku w Szinie jak u siebie. Nie widział na jej twarzy ani przestrachu, ani uniżoności czy kornego zachwytu nad wspaniałością dworu i dworzan.

– Prowadźcie mnie do delfina – powiedziała zdecydowanym tonem do jednego z lepiej odzianych dworzan i pociągnęła go zgrubiałą dłonią (z zastarzałymi, czarnymi obwódkami wokół paznokci: od bydlęcego gnoju, od szorowania podłóg) za elegancki, brokatowy strój. Dworzanin cofnął się wystraszony, a wokół rozległy się ściszone chichoty. Dwór zaczynał bawić się sytuacją. Na tyle dobrze, by w ogóle nie zauważyć, że poza Dziewczyną i towarzyszącym jej Jonem – jest tu jeszcze czterech zbrojnych i niepozorny Chłopiec. Miał on ułatwione zadanie: sekretni posłańcy nie powinni rzucać się w oczy. Uwagę wszystkich skupiała Dziewczyna.

Przepychając się tak poprzez gęstniejący i coraz bardziej rozbawiony tłum dworzan, Dziewczyna wołała raz po raz:

– Gdzie jest nasz pan, jedyny prawowity król i władca? Gdzie jest delfin? Prowadźcie mnie do niego!

Dworzanie rozstępowali się niechętnie, gdyż każdy pragnął obejrzeć z bliska wariatkę z Domremi, zajrzeć jej w twarz, dotknąć z odrazą jej ostrzyżonych na jeża włosów i dziwacznego stroju – lecz równocześnie w ich cofaniu się, gdy zrobili jej przejście, było coś niezwykłego, co Jon natychmiast dostrzegł. To wąskie przejście wśród eleganckiego tłumu samo ich wiodło do dużej, pełnej przepychu sali, w której potężny, kryształowy żyrandol rozjaśniał wnętrze tysiącem świateł. Rozstępujący się strojny tłumek wskazywał Dziewczynie drogę do jednego z kątów sali, gdzie już z daleka dostrzec można było jakieś zamieszanie. Jedni dworzanie odsuwali się, inni przeciwnie – zasłaniali sobą kogoś przed wścibstwem przybyszów.

Delfin nie chce jej widzieć. I nie chce, aby ona rozpoznała go wśród tłumu. Ale tłum bezwiednie wskazuje jej drogę, rozstępując się. Inaczej nigdy nie odnalazłaby następcy tronu – pomyślał Jon i wyciągając głowę, stanął na palcach. W kącie wielkiej, urządzonej z przepychem sali, wśród grupki dworzan, krył się – skulony jak zając pod miedzą – potomek prawowitych królów. Jon od razu rozpoznał charakterystyczny duży nos i wypukłą, jakby wydętą dolną wargę – znak rozpoznawczy rodu, którego wizerunki, w osobach kolejnych władców, przez długie lata wybijano na monetach. Ku jego zdumieniu Dziewczyna bezbłędnie odgadła, gdzie on jest i który to z licznej grupy wielmożów, mimo że zdążył zamienić perukę i frak na mniej dostojne szaty. Zamiast haftowanego złociście stroju ubrany był w zwykły plusz, pozbawiony wspaniałej, lśniącej kryzy, a jego peruka przedstawiała opłakany widok.

– Tyś, panie, jest królem – powiedziała Dziewczyna dźwięcznym, mocnym głosem i mocną, małą dłonią ujęła poły jego fraczka, by przywrócić delfinowi pionową postawę. Wydęta warga delfina bezwiednie wywinęła się jak do płaczu.

– Nie, nie… – wyjąkał. – Mylisz mnie z kimś innym, przysięgam…

– Na ciebie wskazują znaki od Boga – odparła Dziewczyna i cofając się kilka kroków, złożyła mu głęboki, choć, mało dworski, niezgrabny ukłon. Był to ukłon prostej wieśniaczki bez manier.

– Nie jestem delfinem… – protestował młodzieniec, a jego twarz pobladła ze strachu i wściekłości na dworzan, że go wydali. Dziewczyna spojrzała na niego z mimowolną pogardą, ale w jej postawie widać było determinację i jakiś szczególny rodzaj zachwytu. Zniżyła głos do szeptu i rzekła:

– Nie bój się, mój panie. Przysięgam, że najeźdźcy nic ci nie zrobią. Przeciwnie, pokonasz ich z pomocą Boga i zostaniesz namaszczony na króla w wielkiej katedrze w Rims. A ja będę tego świadkiem.

Delfin jednak wciąż był przerażony. Było widać, iż dawno już pogodził się z utratą tronu na rzecz najeźdźcy. Pragnął tylko spokoju, dobrego jedzenia, pięknych dam dworu wokół, wygodnego łóżka z puchową pościelą, dworskich bali, na których mógł najpiękniej tańczyć. Był gotów na każde upokorzenie, byle odsunąć myśl o wojnie, którą wszczęli jego pradziadowie.

– Nie… nie… – powtarzał teraz, cofając się przed Dziewczyną, która zirytowana kiwnęła na Jona:

– Pokaż najjaśniejszemu panu, co nosisz w woreczku na szyi – powiedziała głośno.

Jon zdrętwiał: w woreczku przecież niczego nie było! Owszem, mówiono, że zapewne jest w nim relikwia – były to wszak czasy, gdy nikt rozsądny nie poruszał się po drogach bez relikwii, dających rękojmię boskiej ochrony. Ale Jon sprawdził zawartość swego woreczka po wiele razy i niczego w nim nie znalazł. Było w nim tylko jakieś pokruszone ziele i to wszystko. Zapewne jakiś chciwy mnich sprzedał owo ziele rodzicom, wmawiając, iż rosło pod Krzyżem, ale tylko naiwni wierzyli mnichom i dawali im za nie, za jakąś ułudę, twarde, prawdziwe złoto.

– Pokaż! – powtórzyła z naciskiem Dziewczyna i Jon bezwiednie sięgnął pod koszulę. Dworzanie skłębili się teraz wokół niego, prawie włażąc mu na plecy, aby ujrzeć, co ma ukryte na piersi. Jon drżącymi dłońmi szarpnął za rzemień i… z uchylonego woreczka wysunęła się biała lilia, a właściwie tylko jej szlachetny, niepowtarzalny w wysmukłej linii kwiat.

21
{"b":"100387","o":1}