– Ezra… – zaczął Isak i urwał, jakby nie wiedząc, co powiedzieć, by nie mówić źle o swym bracie, więc Jon pośpieszył mu z pomocą:
– Wiem. Byłby niezadowolony.
– Nie jestem heretykiem… – usprawiedliwił się stary kapłan, ale Jon nie pojął, co Isak miał na myśli. Nie znał tego słowa: “heretyk” i nie wiedział, co ono oznacza. Instynktownie wyczuł, że to coś złego, więc zmienił temat.
– Potrzebuję rady – powiedział, a obaj starcy cierpliwie czekali. Szaman z twarzą nieruchomą jak głazy na Kamiennej Drodze, Isak zaś zasępiony i smutny. No cóż, szaman wypełniał swoje zadanie, kapłan czuł się rozdarty pomiędzy intuicją a zasadami, które mu wpojono. Jon powoli pojmował, że Isak jest wysłannikiem Boga Dobroci, a Ezra strażnikiem cnót i zasad, które ustanowili ludzie. Jednak nawracanie miało swoje rytuały i stary kapłan musiał się im podporządkować, obojętne, co czuł – tak jak wcześniej szamani musieli być wierni swym zasadom, nawet gdyby sprawiały im ból. Ezra był bardziej skuteczny, gdyż nie rozdzierały go wątpliwości, jak Isaka. Tam gdzie rodzą się wątpliwości, nie ma bezpieczeństwa, pomyślał mimochodem Jon. Teraz jednak nie zastanawiał się dłużej nad przyjaźnią kapłana z szamanem, ale przeszedł do swoich kłopotów:
– Co można zrobić, gdy czyjeś serce straci ciepło i wypełni je lód? Nienawidzi. Chce zabijać. Nie czuje miłości – Jon w nieporadnych słowach próbował określić dręczący go problem, którego sam nie pojmował, w dodatku nawet nie wiedział, skąd się wziął. Biel… białe… BIEL… Tak, to był problem związany z tamtą niepokojącą bielą. Na tę biel zapatrzył się Bezimienny i w tę biel, w ślad za wzrokiem starego Boga, poszedł on – ale co można zapamiętać z bieli? Najbardziej niepokojący kolor świata – stwierdził.
Kapłan spojrzał na niego bezradnie i wyszeptał:
– Trzeba się modlić…
– …i poszukać ziela serdecznika – dorzucił szaman.
– Leonorus cardiaca? Serdecznik pospolity? – zdziwił się Isak.
– Serdecznik niepospolity – odparł szaman. – Ten zwykły ma liście o siedmiu zębach, a Jon musi znaleźć liść z dziewięcioma zębami. Pospolity ma bladoróżowy kwiat, twój musi mieć kolor krwi. Pospolity rośnie wszędzie wokół, nawet koło twojej chaty. Ten rośnie tylko TAM. Na końcu Kamiennej Drogi.
– I…? I co? – spytał niecierpliwie Jon. Tym razem odpowiedział mu Isak w natchnieniu:
– Zerwiesz go, zemniesz w dłoni, a gdy wyda cierpki zapach i przemieni się w garść ziela, włożysz do skórzanego woreczka, który dałem ci dawno temu w świątyni, pamiętasz?
– Woreczek z ziarnkiem piasku? – upewnił się Jon i odruchowo dotknął piersi. Woreczek, malutki, płaski, ledwie wyczuwalny, tkwił tam cały czas.
– …z ziarnkiem piasku z Pustyni, po której stąpał Jego Syn, pamiętasz? Chowając Leonorus cardiaca, zmów modlitwę.
– Zmów modlitwę – przytaknął szaman. – Ale pamiętaj, serdecznik, o którym mówię, rośnie tylko TAM, więc myśl o tym, do kogo się modlisz. Nie do Bezimiennego, Jonie. Nie do Bezimiennego, bo Go wzmocnisz…
– Jon wie – powiedział z ufnością stary kapłan. – Jon rozumie swoją misję.
Jon zdziwił się. Misję? Jaką misję? O czym mówi ten dobry, łagodny starzec?
– Co potem? – spytał niecierpliwie.
– Potem będziesz znowu Jonem w Drodze – westchnął Isak.
– I w tej Drodze podasz ziele osobie, której serce zmieniło się w sopel lodu. Wystarczy, gdy poczuje je na języku – wyjaśnił szaman. – To ziele ma wielką moc. Przypadkiem sam go nie kosztuj. Nie potrzebujesz. Dawno, dawno temu niektóre głupie dziewczyny, z pomocą wiedźm, zaopatrywały się w TEN serdecznik i podawały go skrycie swym ukochanym, aby kochali je mocniej lub w ogóle zechcieli pokochać. Kochający wpadali w szał, wbijali sobie nóż w serce lub orali pierś paznokciami, aby wyjąć serce i dać je ukochanej. Umierali w mękach. Nie kochający nagle tracili zmysły z miłości i dziewczęta, które te uczucia przywoływały, uciekały w strachu przed nimi. Z tym serdecznikiem nie wolno igrać. Ale jeśli serce, o którym mówisz, jest tak chore i nieczułe, że przypomina sopel lodu, serdecznik jedynie trochę je rozgrzeje. A gdy się rozgrzeje, zacznie czuć. Czy serce tej istoty przemieniła w lód Królowa Śniegu?
– Królowa Śniegu? – zdumiał się Jon, gdyż słowa te zabrzmiały mu dziwnie znajomo, a zarazem tajemniczo i obco.
– Królowa Śniegu? – zaciekawił się Isak.
– Królowa Śniegu przybywa do nas w swym lodowym rydwanie zawsze wtedy, gdy kończy się jesień – dziwiąc się, wyjaśniał szaman, gdyż Królowa Śniegu wydawała się być Istotą, o której wszyscy wiedzieli. Nie było Światowida, nie było Boga Dobroci – lub nikt o Nim nie słyszał – ba, nie było ludzi, była Królowa Śniegu. I będzie także wtedy, gdy ludzi i Bogów znowu na Ziemi zabraknie. A wcześniej każdy człowiek z imieniem swego Boga na ustach rzuci się do walki z człowiekiem wyznającym innego Boga. A ludzi i Bogów będzie bardzo wielu. Tak długo będą ze sobą walczyć, aż zniknie po człowieku wszelki ślad. Ale nawet wtedy pozostanie Królowa Śniegu. Takie myśli pojawiały się czasem w wizjach starego czarownika, gdy zjadł Diabelskiego Grzyba lub napił się wywaru z szaleju.
– Myślisz o zimie – uspokoił się kapłan.
– Nie. Zima to zima, pora roku jak każda inna, a Królowa Śniegu to Lodowa Pani i na szczęście nie każdy ją spotyka. Śnieg tylko sypie. Królowa Śniegu zabija. Niektórzy szamani twierdzili, że oddaje ona czasem drobne usługi Bogom, gdy ma taki kaprys. Gdzie jest dziś, nie wiem… – zamyślił się czarownik, a kapłan przestał wypytywać.
Rozmawiając z szamanem o starych bóstwach i Bogach, tak jakby istnieli naprawdę, Isak czuł się niepewnie i chwilami wydawało mu się, iż rzeczywiście, jak twierdził Ezra, popełnia grzech. Uczynił wyjątek dla Jona, wówczas gdy podjął z nim rozmowę o Światowidzie. Wtedy jednak spełnił swą powinność. Ale w rozmowie z szamanem stale naruszał granice, które wytyczała jego religia. Wiedział o tym – i cierpiał. Chyba że to właśnie Ezra nie miał racji, instynkt Isaka zaś podpowiadał mu właściwe odpowiedzi? Skoro On powiedział na Górze: “Nie będziesz mieć innych Bogów przede mną”, to znaczy, że inni istnieją – zamyślił się starzec.
– Gdy znajdziesz Leonorus cordiaca, które TAM rośnie, znowu wyruszysz? – spytał teraz, by zmienić temat na równie niebezpieczny i zaraz dodał: – Biedna Gaja. Ona nie potrzebuje serdecznika, by kochać. Może znalazłbyś dla niej jakieś ziele, aby mniej się dręczyła, gdy jej mąż rusza w Drogę… – zwrócił się do szamana. Ale ten pokręcił głową:
– Ona musi cierpieć. Im wyższa cena, tym większy skutek. To, co przychodzi bez cierpienia, nie liczy się. Ty i ja chcemy tego samego, Jon zaś jest wybranym narzędziem.
– Ty go wybrałeś? – wyszeptał kapłan, lecz szaman znów pokręcił głową.
– Nie miałem na to wpływu. Mogę jedynie, tak jak ty, pomagać mu z oddali, by w Drodze, na którą wstąpił, nie stał się niczyim sługą…
– Kto za to zapłaci i w jaki sposób? – wyszeptał Isak.
– Zapłacimy wszyscy, każdy inną cenę.
Jon niewiele pojmował z rozmowy obu starców. Czuł jedynie ulgę, że znalazł lekarstwo na chorobę, której nie umiał określić, dla kogoś, kogo nie znał, nawet jeśli spotkał go w tamtej strasznej bieli. To było najważniejsze. W dodatku użycie leku wydawało się tak proste: wystarczy posmakować skruszone ziele na języku…
Wracając do Wioski, minął Ezrę i odniósł nieodparte wrażenie, że młody kapłan nie tylko szuka swego brata, ale wręcz wie, gdzie może go znaleźć – i chce się jedynie upewnić, iż ten grzeszy.
– Spotkałem przed chwilą kapłana Isaka koło krzyża za Wioską – skłamał Jon gładko i bez wyrzutów sumienia, aby ratować starca, do którego lgnęło jego serce. Ezra spojrzał podejrzliwie i już zamierzał pytać dalej, lecz Jon przyśpieszył i skrył się wśród pierwszych domów Wioski. Goniło go nie wypowiedziane, natrętne wołanie Ezry: “Jonie! Gdzie podziewałeś się tak długo? Dlaczego przez trzy miesiące nie było cię u boku młodej, ciężarnej żony? Jonie! Jeśli grzeszysz, czekają cię niewyobrażalne piekielne męki…!” Jon, choć Ezra o nic nie zdążył go spytać, bezwiednie wyszeptał przygotowane z góry kłamstwo: “Byłem w pobliskim mieście przyjrzeć się, jak wznoszą największą w kraju świątynię. Wycinają ogromny kawał Puszczy, by zdobyć drewno. Ale świątyni nie widziałem. Zgubiłem drogę i z trudem ją odnalazłem”. Ciekawe, czy młodszy kapłan by mu uwierzył…