Yennefer milczała.
— To nie jest bajka — podjął Crach. - Sam to widziałem, na własne oczy. Trzykrotnie. Po śmierci Adalii Wróżki, po śmierci Calanthe… I po śmierci Pavetty, matki Ciri.
— Pavetta — zauważyła Yennefer — zginęła właśnie w czasie sztormu, trudno więc mówić…
— Pavetta — przerwał Crach, nadal zamyślony — nie zginęła w czasie sztormu. Sztorm zaczął się po jej śmierci, morze jak zwykle zareagowało na zgon kogoś z cintryjskiej krwi. Badałem tę sprawę dostatecznie długo. I jestem pewien swego.
— To znaczy, czego?
— Statek, którym płynęli Pavetta i Duny, przepadł na osławionej Głębi Sedny. Nie był to pierwszy statek, który tam przepadł. Z pewnością wiesz o tym.
— Bajki. Statki ulegają katastrofom, to rzecz raczej naturalna…
— Na Skellige — przerwał dość ostro — wiemy dość o statkach i żegludze, by móc odróżniać katastrofy naturalne od nienaturalnych. Na Głębi Sedny staki giną nienaturalnie. I nieprzypadkowo. To samo dotyczy statku, którym płynęli Pavetta i Duny.
— Nie polemizuję — westchnęła czarodziejka. - Jakie to zresztą ma znaczenie? Po piętnastu bez mała latach?
— Dla mnie ma — zacisnął usta jarl. - Ja wyświetlę tę sprawę. To tylko kwestia czasu. Będę wiedział… Znajdę wyjaśnienia. Znajdę wyjaśnienia wszystkich zagadek. Także tej z czasu rzezi Cintry…
— Jaka to z kolei zagadka?
— Gdy Nilfgaardczycy wdarli się do Cintry — mruknął, patrząc w okno — Calanthe rozkazała tajemnie wywieźć Ciri z miasta. Rzecz w tym, że miasto już płonęło, Czarni byli wszędzie, szansę na wydostanie się z oblężenia były nikłe. Odradzano królowej tę ryzykowną imprezę, sugerowano, by Ciri formalnie kapitulowała przed hetmanami Nilfgaardu, w ten sposób uratuje życie i cintryjską rację stanu. Na płonących ulicach niechybnie i bezsensownie zginie z rąk żołdackiej tłuszczy. A Lwica… Wiesz, co według naocznych świadków odpowiedziała?
— Nie.
— Niech lepiej krew dziewczyny popłynie po bruku Cintry, niż by miała być splugawiona. Splugawiona czym?
— Małżeństwem z cesarzem Emhyrem. Plugawym Nilfgaardczykiem. Jarlu, już późno. Jutro o świcie zaczynam… Będę informować cię o postępach.
— Liczę na to. Dobranoc, Yenna… Hmmm….
— Co, Crach?
— Czy nie miałabyś, hmmm, ochoty…
— Nie, jarlu. Co było, a nie jest, nie pisze się w rejestr. Dobranoc.
*****
— Proszę, proszę — Crach an Craite przyjrzał się gościowi, przekrzywiwszy głowę. - Triss Merigold we własnej osobie. Cóż za prześliczna suknia. A futro… to szynszyle, prawda? Zapytałbym, cóż to sprowadza cię na Skellige… Gdybym nie wiedział, co cię sprowadza. Ale wiem.
- Świetnie — Triss uśmiechnęła się uwodzicielsko, poprawiła swe piękne kasztanowate włosy. - Świetnie, że wiesz, jarlu. Oszczędzi nam to wstępu i wstępnych wyjaśnień, pozwoli przejść od razu do rzeczy.
— Do jakich rzeczy? — Crach skrzyżował ręce na piersi i zmierzył czarodziejkę zimnym wzrokiem. - Cóż to mielibyśmy poprzedzać wstępami, na jakież to wyjaśnienia liczysz? Kogo ty reprezentujesz, Triss? W czyim imieniu przybywasz? Król Foltest, któremu służyłaś, podziękował ci za służbę banicją. Choć w niczym nie zawiniłaś, wygnał cię z Temerii. Wzięła cię, jak słyszałem, pod skrzydła Filippa Eilhart, obecnie wraz z Dijkstrą sprawująca w Redanii faktyczne rządy. Jak widzę, odwdzięczasz się za azyl, jak możesz najlepiej. Nie wahasz się nawet podejmować roli tajnego agenta do tropienia twej byłej przyjaciółki.
— Obrażasz mnie, jarlu.
— Uniżenie przepraszam. Jeśli się pomyliłem. Pomyliłem się?
Milczeli długo, mierżąc się nieufnym wzrokiem. Wreszcie Triss żachnęła się, zaklęła, tupnęła obcasikiem.
— Ach, do diabła! Przestańmy wodzić się wzajem za nosy! Jakie teraz ma znaczenie, kto komu służy, kto z kim trzyma, kto komu dochowuje wiary i z jakich motywacji? Yennefer nie żyje. Nadal nie wiadomo, gdzie i w czyjej mocy jest Ciri… Jaki sens ma ta zabawa w sekrety? Nie przypłynęłam tu jako szpieg, Crach. Przybyłam tu z własnej inicjatywy, jako osoba prywatna. Powodowana troską o Ciri.
— Wszyscy troszczą się o Ciri. Ma dziewczyna szczęście.
Oczy Triss zabłysły.
— Nie drwiłabym z tego. Na twoim miejscu zwłaszcza.
— Wybacz.
Milczeli, patrząc w okno, na czerwone słońce zachodzące za lesiste szczyty Spikeroog.
— Triss Merigold.
— Słucham, jarlu.
— Zapraszam cię na kolację. Aha, kucharz kazał zapytać, czy wszystkie czarodziejki gardzą dobrze przyrządzonymi owocami morza?
*****
Triss nie gardziła owocami morza. Przeciwnie, zjadła ich dwa razy więcej, niż zamierzała i teraz zaczęła się obawiać o talię — o te dwadzieścia dwa cale, z których była tak dumna. Postanowiła wspomóc trawienie białym winem, słynnym Est Est z Toussaint. Podobnie jak Crach, piła je z rogu.
— Tak więc — podjęła rozmowę — Yennefer zjawiła się tu dziewiętnastego sierpnia, spektakulamie spadając z nieba w rybackie sieci. Ty jako wierny lennik Cintry, udzieliłeś jej azylu. Pomogłeś zbudować megaskop… Z kim i o czym rozmawiała, oczywiście nie wiesz.
Crach an Craite tęgo pociągnął z rogu i stłumił beknięcie.
— Nie wiem — uśmiechnął się chytrze. - Pewnie, że nic nie wiem. Skąd ja, biedny i prosty żeglarz, mógłbym wiedzieć cokolwiek o poczynaniach możnych czarodziejek?
*****
Sigrdrifa, kapłanka Modron Freyji, nisko opuściła głowę, jak gdyby pytanie Cracha an Craite przytłoczyło ją tysiącfuntowym ciężarem.
— Ona mi zaufała, jarlu — wymamrotała ledwie słyszalnie. - Nie wymagała składania przysięgi milczenia, ale w sposób oczywisty zależało jej na dyskrecji. Ja naprawdę nie wiem, czy…
— Modron Sigrdrifo — przerwał poważnie Crach an Craite — To, o co cię proszę, to nie donosieielstwo. Podobnie jak ty, sprzyjam Yennefer, podobnie jak ty pragnę, by odnalazła i ocaliła Ciri. Ba, ja złożyłem Bloedgeas, przysięgę krwi! Zaś co do Yennefer, to kieruje mną troska o nią. To kobieta niezwykle dumna. Nawet idąc na bardzo duży hazard, nie zniży się do próśb. Trzeba zatem będzie, nie wykluczam tego, pospieszyć jej z pomocą nieproszoną. Aby móc to zrobić, potrzebuję informacji.
Sigrdrifa odchrząknęła. Minę miała niewyraźną. A gdy zaczęła mówić, jej głos drżał lekko.
— Skonstruowała tę jej machinę… W sumie to wcale nie machina, bo nie ma tam żadnego mechanizmu, tylko dwa zwierciadła, czarna aksamitna kotara, pudło, dwie soczewki, cztery lampy, no i oczywiście Brisingamen… Gdy ona wypowiada zaklęcie, światło z dwóch lamp pada…
— Zostawmy detale. Z kim się komunikowała?
— Rozmawiała z kilkoma osobami. Z czarodziejami… Jarlu, nie słyszałam wszystkiego, ale to, co usłyszałam… Wśród nich są ludzie prawdziwie nikczemni. Żaden nie chciał pomagać bezinteresownie… Żądali pieniędzy… Wszyscy żądali pieniędzy…
— Wiem — mruknął Crach. - Bank poinformował mnie o przekazach, jakie uruchomiła. Ładny, oj, ładny grosz kosztuje mnie moja przysięga! Ale pieniądze to rzecz nabyta. To, co wydałem na Yennefer i Ciri, zrekompensuję sobie na nilfgaardzkich prowincjach. Ale mów dalej, matko Sigrdrifo.
— Niektórych — kapłanka spuściła głowę — Yennefer zwyczajnie szantażowała. Dawała do zrozumienia, że jest w posiadaniu kompromitujących informacji i że wobec odmowy współpracy ujawni je całemu światu… Jarlu… To mądra i w sumie dobra kobieta… Ale skrupułów to ona nie ma żadnych. Jest bezwzględna. I bezlitosna.
— To akurat wiem. O szczegółach szantaży natomiast wiedzieć nie chcę, a i tobie radzę jak najszybciej o nich zapomnieć. To niebezpieczna wiedza. Z takim ogniem postronni nie powinni igrać.
— Wiem, jarlu. Tobie winna jestem posłuszeństwo… I wierzę, że twoje cele uświęcają środek. Nikt inny nie dowie się ode mnie niczego. Ani przyjaciel w przyjacielskiej pogawędce, ani wróg na torturach.
— Dobrze, Modron Sigrdrifo. Bardzo dobrze… Czego dotyczyły pytania Yennefer, pamiętasz?
— Nie zawsze i nie wszystko pojmowałam, jarlu. Posługiwali się żargonem, który ciężko wyrozumieć… Była często mowa o jakimś Vilgefortzu…