Литмир - Электронная Библиотека
A
A

Triss Merigold podtrzymuje swoje piękne kasztanowate włosy, szarpane i plątane porywami wiatru. Przed wiatrem nie ma ucieczki, nic przed wiatrem nie ostanie.

Nie tu. Nie na szczycie wzgórza.

Na wzgórze wkracza długi, nie kończący się szereg cieni. Postaci. Idą wolno. Niektórzy odwracają ku niej twarze. Znajome twarze. Vesemir. Eskel. Lambert. Coen. Yarpen Zigrin i Paulie Dahiberg. Fabio Sachs… Jarre… Tissaia de Vries.

Mistle…

Geralt?

Następne drzwi.

Yennefer, zakuta w łańcuchy, przymocowane do ociekających wilgocią ścian lochu. Jej dłonie są jedną masą skrzepłej krwi. Czarne włosy stargane i zmierzwione… Usta rozbite i opuchnięte… Ale w fioletowych oczach wciąż nie zgaszona wola walki i oporu.

— Mamusiu! Trzymaj się! Wytrzymaj! Idę ci na pomoc!

Następne drzwi. Ciri odwraca głowę. Z przykrością. I zażenowaniem.

Geralt. I zielonooka kobieta o czarnych, krótko ostrzyżonych włosach. Oboje nadzy. Zajęci, pochłonięci sobą. Dawaną sobie wzajem rozkoszą.

Ciri opanowuje ściskającą gardło adrenalinę, popędza Kelpie. Kopyta stukają. W ciemności tętnią szepty.

Następne drzwi.

Witaj, Ciri.

— Vysogota?

Wiedziałem, że ci się uda, dzielna panno. Moja mężna Jaskółko. Wyszłaś bez szwanku?

— Pokonałam ich. Na lodzie. Miałam dla nich niespodziankę. Łyżwy twojej córki…

— Miałem na myśli szwank psychiczny.

— Powstrzymałam zemstę… Nie zabiłam wszystkich… Nie zabiłam Puszczyka… Choć to on mnie zranił i oszpecił. Opanowałam się.

— Wiedziałem, że zwyciężysz, Zireael. I że wejdziesz do wieży. Czytałem przecież o tym. Bo to już zostało opisane… To wszystko już zostało opisane. Wiesz, co dają studia? Umiejętność korzystania ze źródeł.

— Jak to możliwe, że rozmawiamy… Vysogoto… Czy ty… Tak, Ciri. Umarłem. A, nieważne! Ważniejsze jest, czego się dowiedziałem, na co wpadłem… Ja już wiem, gdzie podziały się stracone dni, co stało się na pustyni Korath, jakim sposobem znikłaś z oczu pogoni…

— I jakim sposobem weszłam tu, do tej wieży, tak? Starsza Krew, która płynie w twoich żyłach, daje ci władzę nad czasem. I nad przestrzenią. Nad wymiarami i nad sferami. Jesteś teraz Panią Światów, Ciri. Masz potężną Moc. Nie pozwól, by ci ją odebrali i wykorzystywali do własnych celów zbrodniarze i niegodziwcy…

— Nie pozwolę.

- Żegnaj, Ciri. Żegnaj, Jaskółko.

- Żegnaj, Stary Kruku.

Następne drzwi. Jasność, oślepiająca jasność.

I przenikliwa woń kwiatów.

*****

Na jeziorze leżała mgiełka, leciutki jak puch opar, szybko zwiewany wiatrem. Powierzchnia wody była gładka jak lustro, na zielonych dywanach płaskich liści grzybienia bielały kwiaty.

Brzegi tonęły w zieleni i kwieciu.

Było ciepło.

Była wiosna.

Ciri nie dziwiła się. Jak mogła się dziwić? Przecież teraz wszystko było możliwe. Listopad, lód, śnieg, zmarznięta gruda, usypisko kamieni na najeżonym badylami pagórze — to było tam. A tutaj jest tu, tutaj strzelista bazaltowa wieża z zębatymi blanka im na szczycie odbija się w zielonej, usianej bielą nenufarów wodzie jeziora. Tutaj jest maj, bo przecież w maju kwitnie dzika róża i czeremcha.

Ktoś w pobliżu grał na fujarce lub fletni, wygrywał wesołą, skoczną melodyjkę.

Na brzegu jeziora, przednimi nogami w wodzie, stały, pijąc, dwa śnieżnobiałe konie. Kelpie parsknęła, uderzyła kopytem o skałę. Wtedy konie uniosły głowy i ociekające wodę chrapy, a Ciri westchnęła głośno.

Bo to nie były konie, lecz jednorożce.

Ciri nie dziwiła się. Wzdychała z podziwu, nie ze zdziwienia.

Melodię słychać było coraz wyraźniej, dobiegała zza obwieszonych białym kwieciem krzaków czeremchy. Kelpie ruszyła w tamtą stronę sama, bez żadnego ponaglania. Ciri przełknęła ślinę. Oba jednorożce, nieruchome jak posągi, patrzyły na nią, odbijając się w gładkiej jak lustro tafli wód.

Za krzakiem czeremchy siedział na okrągłym kamieniu jasnowłosy elf o trójkątnej twarzy i ogromnych migdałowych oczach. Grał, zręcznie przebierając palcami po piszczałkach fletni. Choć widział Ciri i Kelpie, choć patrzył na nie, nie przestawał grać.

Białe kwiatuszki pachniały; z czeremchą o tak intensywnym zapachu Ciri nigdy w życiu się jeszcze nie zetknęła. I nic dziwnego, pomyślała zupełnie przytomnie: w świecie, w którym żyłam do tej pory, czeremchy po prostu pachną inaczej.

Bo w tamtym świecie wszystko jest inne.

Elf zakończył melodię przeciągłym wysokim trelem, odjął fletnię od ust, wstał.

— Dlaczego tak długo? — spytał z uśmiechem. - Co cię zatrzymało?

KONIEC TOMU CZWARTEGO
98
{"b":"100374","o":1}