Литмир - Электронная Библиотека
A
A

— Słucham?

— Jarlu Crachu an Craite. Pomoc, której potrzebuję, jest przeliczalna na walutę.

*****

Zaczęło się nazajutrz, od świtu. W oddanych do dyspozycji Yennefer komnatach zapanował szaleńczy rozgardiasz, nad którym z najwyższym trudem panował przydzielony czarodziejce seneszal Guthlaf.

Yennefer siedziała za stołem, prawie nie unosząc głowy znad papierów. Liczyła, sumowała kolumny, sporządzała rachunki, z którymi natychmiast pędzono do skarbca i wyspiarskiej filii banku Cianfanellich. Rysowała i kreśliła, a rysunki i wykresy natychmiast trafiały do rąk rzemieślników — alchemików, złotników, szklarzy, jubilerów.

Jakiś czas wszystko szło sprawnie, potem zaczęły się kłopoty.

*****

— Przykro mi, mościa czarodziejko — wycedził seneszal Chithlaf. - Ale jeśli nie ma, to nie ma. Daliśmy wam wszystko, co mieliśmy. Cudów i czarów robić nie umiemy! A pozwolę sobie zauważyć, że to, co leży przed wami, to są diamenty o łącznej wartości…

— Co mi po ich łącznej wartości? — parsknęła. - Ja potrzebuję jednego, ale odpowiednio dużego. Jak dużego, mistrzu?

Szlifierz kamieni jeszcze raz popatrzył na rysunek.

- Żeby wykonać taki szlif i takie fasetki? Minimum trzydzieści karatów.

— Takiego kamienia — stwierdził kategorycznie Guthlaf — nie ma na całym Skellige.

— Nieprawda — zaprzeczył jubiler. - Jest.

*****

— Jak ty sobie to wyobrażasz, Yennefer? — zmarszczył brwi Grach an Craite. - Mam wysłać zbrojnych, by wzięli szturmem i ograbili tę świątynię? Mam zagrozić kapłankom moim gniewem, jeśli nie wydadzą brylantu? To nie wchodzi w grę. Nie jestem specjalnie religijny, ale świątynia to świątynia, a kapłanki to kapłanki. Mogę je tylko grzecznie poprosić. Dać do zrozumienia, jak bardzo mi zależy i jak wielka będzie moja wdzięczność. Ale to zawsze będzie tylko prośba. Uniżona suplika.

— Którą można potraktować odmownie?

— Tak jest. Ale spróbować nie zawadzi. Czym ryzykujemy? Płyńmy we dwoje na Hindarsfjall, przedstawmy tę suplikę. Ja dam kapłankom do zrozumienia, co należy. A potem już wszystko w twoich rękach. Negocjuj. Przedstaw argumenty. Próbuj przekupstwa. Drażnij ambicje. Odwołaj się do wyższych racji. Rozpaczaj, płacz, spazmuj, bierz na litość… Do wszystkich morskich diabłów, mam cię uczyć, Yennefer?

— To wszystko na nic, Grach. Czarodziejka nigdy nie dogada się z kapłankami. Zbyt ostre są pewne podziały… światopoglądowe. A w kwestii, by pozwolić czarodziejce użyć "świętego" reliktu czy artefaktu… Nie, zapomnieć trzeba o tym. Nie ma szans…

— Do czego ci właściwie ten brylant?

— Do budowy «okna». To znaczy, telekomunikacyjnego megaskopu. Muszę porozumieć się z kilkoma osobami.

— Magicznie? Na odległość?

— Gdyby wystarczyło wejść na szczyt Kaer Trolde i głośno wołać, nie zawracałabym ci głowy.

*****

Darły się krążące nad wodą mewy i petrele. Przeraźliwie piszczały gnieżdżące się na stromych skałach i rafach Hindarsfjall czerwonodziobe ostrygojady, chrapliwie skrzeczały i gęgały żółtogłowe głuptaki. Czarne czubate morskie kormorany obserwowały przepływający barkas uważnym spojrzeniem swych zielono połyskujących oczu.

— Ta duża zwieszona nad wodą skała — wskazał oparty o reling Crach an Craite — to Kaer Hemdall, Czatownia Hemdalla. Hemdall to nasz mityczny bohater. Legenda mówi, że gdy nadejdzie Tedd Deireadh, Czas Końca, Czas Białego Mrozu i Wilczej Zamieci, Hemdall stawi czoło złym mocom z krainy Morhogg, upiorom, demonom i widmom Chaosu. Stanie na Tęczowym Moście i zadmie w róg, na znak, że czas chwytać za broń i stawać w ordynku. Do Ragh nar Roog, Ostatniej Bitwy, która zadecyduje, czy zapadnie noc, czy nastanie świt.

Barkas zwinnie przeskoczył po fali, wpływając na spokojniejsze wody zatoki, między Czatownię Hemdalla a drugą skałę o równie fantastycznych kształtach.

— Ta mniejsza skała to Kambi — wyjaśnił jarl. - W naszych mitach imię Kambi nosi czarodziejski złoty kogut, który swym pianiem ostrzeże Hemdalla, że nadpływa Naglfar, piekielny drakkar wiozący armię Ciemności: demony i upiory z Morhoggu. Naglfar zbudowany jest z trupich paznokci. Nie uwierzysz, Yennefer, ale wciąż jeszcze są na Skellige ludzie, którzy przed pochówkiem obcinają zmarłym paznokcie, by nie przysparzać upiorom Morhfoggu budulca.

— Uwierzę. Znam siłę legend.

Fiord zasłonił ich nieco od wiatru, żagiel załopotał.

— Dmijcie w róg — rozkazał załodze Crach. - Przybijamy do brzegu, trzeba dać znać świątobliwym paniom, że przybywamy w gości.

Położony na szczycie długich kamiennych schodów gmach wyglądał jak gigantyczny jeż — tak obrośnięty był mchem, bluszczem i krzakami. Na jego dachu, jak zauważyła Yennefer, rosły nie tylko krzaki, ale nawet małe drzewka.

— Oto i świątynia — potwierdzi! Grach. - Gaj, który ją otacza, zwie się Hindar i też jest miejscem kultu. To stąd bierze się świętą jemiole, a na Skellige, jak wiesz, jemiołą przybiera się i dekoruje wszystko, od kołyski noworodka po mogiłę… Uważaj, schody są śliskie… Religia, he, he, mocno obrasta mchem… Pozwól, wezmę cię pod ramię… Wciąż ten sam rodzaj perfum… Yenna…

— Crach. Proszę cię. Co było, a nie jest, nie pisze się w rejestr.

— Wybacz. Chodźmy.

Przed świątynią czekało kilka młodych i milczących kapłanek. Jarl pozdrowił je uprzejmie, wyraził chęć rozmowy z ich przełożoną, którą nazywał Modron Sigrdrifą.

Weszli do środka, do wnętrza rozświetlanego słupami światła bijącymi z wysoko umieszczonych witraży. Jeden z takich słupów oświetlał ołtarz.

— Do stu morskich diabłów — mruknął Crach an Craite. - Zapomniałem, jaki on jest wielki, ten Brisingamen. Nie byłem tu od dziecka… Za to można by chyba kupić wszystkie stocznie z Cidaris. Razem z pracownikami i roczną produkcją.

Jarl przesadzał. Ale nie bardzo.

Nad skromnym marmurowym ołtarzem, nad figurkami kotów i sokołów, nad kamienną misą wotywnych darów, górowała statua Modron Freyji, Wielkiej Matki, w jej typowym aspekcie maternalnym — kobiety w luźnych szatach zdradzających przesadnie podkreśloną przez rzeźbiarza ciążę. Z pochyloną głową i zakrytymi chustą rysami twarzy. Nad złożonymi na piersi dłońmi bogini widoczny był brylant, element złotego naszyjnika. Brylant był lekko błękitny w zabarwieniu. Najczystszej wody. Duży.

Na oko jakieś sto pięćdziesiąt karatów.

— Jego nawet nie trzeba by było ciąć — szepnęła Yennefer. - Ma szlif w rozetę, dokładnie taki, jakiego potrzebuję. Akuratne fasetki do defrakcji światła…

— To znaczy, że mamy szczęście.

— Wątpię. Za chwilę zjawią się kapłanki, a ja, jako bezbożnica, zostanę zelżona i wyrzucona stąd na zbity pysk.

— Przesadzasz?

— Ani trochę.

— Witam, jarlu, w świątyni Matki. Witam i ciebie, szanowna Yennefer z Vengerbergu.

Crach an Craite skłonił się.

— Bądź pozdrowiona, czcigodna matko Sigrdrifo. Kapłanka była wysoka, prawie tak wysoka jak Crach — a to oznaczało, że Yennefer przewyższała o głowę. Miała jasne włosy i oczy, pociągłą, niezbyt ładną i niezbyt kobiecą twarz.

Gdzieś ją już widziałam, pomyślała Yennefer. Niedawno. Gdzie?

— Na schodach Kaer Trolde, prowadzących do portu — przypomniała z uśmiechem kapłanka. - Gdy drakkary wypływały z sundu. Stałam nad tobą, gdy niosłaś pomoc zaczynającej już ronić brzemiennej kobiecie. Na kolanach, nie troszcząc się o suknię z bardzo drogiego kamlotu. Widziałam to. I nigdy nie dam już ucha opowieściom o nieczułych i wyrachowanych czarodziejkach.

Yennefer chrząknęła, pochyliła głowę w ukłonie.

— Stoisz przed ołtarzem Matki, Yennefer. Niechaj więc spłynie na ciebie jej łaska.

— Czcigodna, ja… Chciałam cię uniżenie prosić…

— Nic nie mów. Jarlu, z pewnością masz wiele zajęć. Zostaw nas same, tu, na Hindarsfjall. My zdołamy się porozumieć. My jesteśmy kobietami. Nieważne, czym się trudnimy, kim jesteśmy: zawsze służymy tej, która jest Dziewicą, Matką i Staruchą. Uklęknij przy mnie, Yennefer. Pochyl głowę przed Matką.

71
{"b":"100374","o":1}