Литмир - Электронная Библиотека
A
A
*****

— Cała Redania — powiedział Esterad Thyssen, patrząc na swą mapę — może w tej chwili wystawić trzydzieści pięć tysięcy liniowego żołnierza, z tego cztery tysiące ciężkiej pancernej jazdy. Okrągło licząc, rzecz oczywista.

Dijkstra kiwnął głową. Rachunek był absolutnie precyzyjny — Demawend i Meve mieli podobną armię. Emhyr rozwalił ich w dwadzieścia sześć dni. To samo stanie się z wojskami Redanii i Temerii, o ile się nie wzmocnicie. Popieram waszą ideę, Dijkstra, twoją i Filippy Eilhart. Potrzeba wam wojska. Potrzeba wam bitnej, dobrze wyćwiczonej i dobrze wyekwipowanej konnicy. Potrzeba wam takiej konnicy za jakiś milion bizantów.

Szpieg potwierdził kiwnięciem, że i temu rachunkowi nie da się niczego zarzucić.

— Jak ci jednak bez wątpienia wiadomo — podjął sucho król — Kovir zawsze był, jest i będzie neutralny. Z Cesarstwem Nilfgaardzkim wiąże nas traktat, podpisany jeszcze przez mego dziada, Esterila Thyssena, i imperatora Fergusa var Emreisa. Litera tego traktatu nie pozwala Kovirowi wspierać wrogów Nilfgaardu pomocą wojskową. Ani pieniędzmi na wojsko.

— Gdy Emhyr var Emreis zdławi Temerię i Redanię — odchrząknął Dijkstra — wtedy spojrzy na północ. Emhyrowi nie będzie dosyć. Może się okazać, że wasz traktat nagle nie będzie wart funta kłaków. Dopiero co mowa była o Folteście z Temerii, który układami z Nilfgaardem zdołał kupić sobie raptem szesnaście dni pokoju…

— O, mój drogi — żachnął się Esterad. - Tak argumentować nie wolno. Z traktatami jak z małżeństwem: nie zawiera się ich z myślą o zdradzie, a gdy się zawarło, nie podejrzewa się. A komu to nie pasuje, niech się nie żeni. Bo nie można zostać rogaczem, nie będąc żonatym, ale przyznasz, że strach przed rogami to żałosne i dość śmieszne usprawiedliwienie dla wymuszonego celibatu. A rogi nie są w małżeństwie tematem do rozważań: "co by było, gdyby". Dopóki się rogów nie nosi, nie porusza się tej kwestii, a gdy się już nosi, to i nie ma o czym gadać. A skoro już przy rogach jesteśmy, jak się miewa małżonek pięknej Marie, markiz de Mercey, redański minister skarbu?

— Wasza królewska mość — ukłonił się sztywno Dijkstra — ma godnych pozazdroszczenia informatorów.

— Owszem, mam — przyznał król. - Zdziwiłbyś się, ilu i jak bardzo godnych. Ale i ty nie musisz wstydzić się twoich. Tych, których masz na moich dworach, tutaj i w Pont Vanis. O, daję słowo, że każdy z nich zasługuje na najwyższą notę.

Dijkstra nawet okiem nie mrugnął.

— Emhyr var Emreis — ciągnął Esterad, patrząc na nimfy na plafonie — też ma kilku dobrych i dobrze usadowionych agentów. Dlatego powtórzę: racją stanu Koviru jest neutralność i zasada pacia sunt seruanda, Kovir nie łamie zawartych umów. Kovir nie łamie umowy nawet po to, aby uprzedzić złamanie umowy przez drugą stronę.

— Ośmielę się zauważyć — rzekł Dijkstra — że Redania nie namawia Koviru do łamania paktów. Redania żadną miarą nie zabiega o sojusz czy pomoc wojskową Koviru przeciw Nilfgaardowi. Redania chce… pożyczyć małą sumkę, którą zwrócimy…

— Już to widzę — przerwał król — jak zwracacie. Ale to akademickie rozważania, bo ni szeląga wam nie pożyczę, A obłudną kazuistyką mnie nie racz, Dijkstra, bo pasuje ona do ciebie jak do wilka śliniaczek. Jakieś inne, poważne, mądre i celne argumenty masz?

— Nie mam.

— Poszczęściło ci się — powiedział po chwili milczenia Esterad Thyssen — żeś został szpiegiem. W handlu nie zrobiłbyś kariery.

*****

Jak świat długi był i szeroki, wszystkie pary królewskie miewały oddzielne sypialnie. Królowie — z bardzo różną częstotliwością — odwiedzali sypialnie królowych, zdarzało się, że królowe składały niespodziewane wizyty w sypialniach królów. Potem zaś małżonkowie rozchodzili się do własnych komnat i łóż.

Monarsza para Koviru i pod tym względem stanowiła wyjątek. Esterad Thyssen i Zuleyka sypiali zawsze razem — w jednej sypialni, na jednym olbrzymim łożu z olbrzymim baldachimem.

Przed zaśnięciem Zuleyka — włożywszy okulary, w których wstydziła się pokazywać poddanym — zwykle czytywała swą Dobrą Księgę. Esterad Thyssen zwykle gadał.

Tej nocy też nie było inaczej. Esterad włożył szlafmycę, a do ręki wziął berło. Lubił trzymać berło i bawić się nim, a oficjalnie tego nie robił, bo bał się, że poddani okrzykną go pretensjonalnym.

— Wiesz, Zuleyka — gadał — przedziwne mam ostatnio sny. Już któryś raz z rzędu śni mi się ta wiedźma, moja matka. Staje nade mną i powtarza: "Mam żonę dla Tankreda, mam żonę dla Tankreda". I pokazuje mi sympatyczną, ale bardzo młodą dzieweczkę. A wiesz, Zuleyka, kim jest ta dzieweczka? To Ciri, wnuczka Calanthe. Pamiętasz Calanthe, Zuleyko?

— Pamiętam, mój mężu.

— Ciri — gadał dalej Esterad, bawiąc się berłem — to jest ta, z którą jakoby chce się żenić Emhyr var Emreis. Dziwaczny mariaż, zaskakujący… Jakim więc, u czarta, sposobem miałaby to być żona dla Tankreda?

— Tankredowi — głos Zuleyki zmienił się nieco, jak zawsze, gdy mówiła o synu — przydałaby się żona. Może by się ustatkował…

— Może — Esterad westchnął. - Choć wątpię, ale może. W każdym razie małżeństwo jest jakąś szansą. Hmmm… Ta Ciri… Ha! Kovir i Cintra. Ujście Jarugi! Nieźle to brzmi, nieźle. Ładny byłby sojusz… Ładna koligacyjka… No, ale jeśli tę małą upatrzył sobie Emhyr… Tylko dlaczego właśnie ona pojawia mi się w snach? I dlaczego, do diabła, ja w ogóle śnię jakieś głupstwa? W Ekwinokcjum, pamiętasz, wtedy gdy ciebie też obudziłem… Brrr, cóż to był za koszmar, rad jestem, że nie mogę przypomnieć sobie szczegółów… Hmmm… Może zawezwać jakiegoś astrologa? Wróżbitę? Medium?

— Pani Sheala de Tancandlle jest w Lan Exeter.

— Nie — skrzywił się król. - Tej czarownicy nie chcę. Za mądra. Rośnie mi tu pod bokiem druga Filippa Eilhart! Tym mądrym babom zbyt pachnie władza, nie można rozzuchwalać ich łaskami i poufałością.

— Jak zwykle masz rację, mój mężu.

— Hmmm… Ale te sny…

— Dobra Księga — Zuleyka przewróciła kilka stron — powiada, że gdy człowiek usypia, bogowie otwierają mu uszy i przemawiają do niego. Zaś prorok Lebioda uczy, że widząc sen, widzi się albo wielką mądrość, albo wielką głupotę. Sztuka w tym, by rozpoznać.

— Małżeństwo Tankreda z narzeczoną Emhyra wielką mądrością raczej nie jest — westchnął Esterad. - A jeśli już o mądrości mowa, to ogromnie bym się ucieszył, gdyby spłynęła na mnie we śnie. Chodzi o sprawę, z którą przybył tu Dijkstra. Chodzi o bardzo trudną sprawę. Bo widzisz, najukochańsza moja Zuleyko, rozsądek nie pozwala się cieszyć, gdy Nilfgaard ostro prze na północ i gotów lada dzień zająć Novigrad, bo z Novigradu wszystko, w tym i nasza neutralność, wygląda inaczej niż z dalekiego południa. Dobrze by więc było, gdyby Redania i Temeria powstrzymały napór Nilfgaardu, by przepędziły najeźdźcę z powrotem za Jarugę. Ale czy dobrze, by zrobiły to za nasze pieniądze? Czy ty mnie słuchasz, najukochańsza żono?

— Słucham cię, mężu.

— I co ty na to?

— Wszelką mądrość mieści w sobie Dobra Księga.

— A mówi twoja Dobra Księga, co czynić, jeśli przychodzi taki Dijkstra i domaga się od ciebie miliona?

— Księga — zamrugała znad okularów Zuleyka — nic nie mówi o niegodziwej mamonie. Ale w jednym z ustępów powiedziane jest: dawać większym jest szczęściem, niźli otrzymywać, a wspieranie ubogiego jałmużną jest szlachetne. Powiedziane jest: rozdaj wszystko, a uczyni to twą duszę szlachetną.

— A mieszek i kałdun uczyni pustymi — mruknął Esterad Thyssen. - Zuleyko, czy oprócz ustępów o szlachetnym rozdawnictwie i jałmużnictwie zawiera Księga jakieś mądrości dotyczące interesów? Co Księga, dla przykładu, mówi o wymianie ekwiwalentnej?

Królowa poprawiła okulary i jęła szybko kartkować inkunabuł.

— Jak Kuba bogom, tak bogowie Kubie — przeczytała.

Esterad milczał przez dłuższą chwilę.

— A może — powiedział wreszcie przeciągle — coś jeszcze?

Zuleyka wróciła do kartkowania Księgi.

66
{"b":"100374","o":1}