Литмир - Электронная Библиотека
A
A

Fulko Artevelde przez chwilę przyglądał mu się w milczeniu. Potem klasnął w dłonie.

— Przyprowadzić ją — rozkazał przywołanym żołnierzom. Geralt uspokoił się kilkoma oddechami, albowiem nagle pewna myśl wywołała u niego przyspieszone bicie serca i wzmożone wydzielanie adrenaliny. Za chwilę musiał zrobić następnych kilka oddechów, musiał nawet — niebywałe — skrytą pod stołem dłonią wykonać Znak. A rezultat — niebywałe — był żaden. Zrobiło mu się gorąco. I zimno. Bo strażnicy wepchnęli do izby Ciri.

— O, popatrzcie tylko — powiedziała Ciri, zaraz po tym, gdy posadzono ją na krześle i skuto ręce z tyłu, za oparciem. - Popatrzcie, co też kot przyniósł!

Artevelde wykonał krótki gest. Jeden ze strażników, wielki chłop o twarzy niezbyt rozgarniętego dziecka, odwinął rękę w niespiesznym zamachu i trzasnął Ciri w twarz, tak, że aż zydel się zakolebał.

— Wybaczcie jej, wasza wielmożność — rzekł strażnik przepraszająco i zaskakująco łagodnie. - Młode to, głupie. Płoche.

— Angouleme — powiedział wolno i dobitnie Artevelde. - Obiecałem, że cię wysłucham. Ale to znaczyło, że będę słuchał twoich odpowiedzi na moje pytania. Twoich krotochwili słuchać nie zamierzam. Będziesz za nie karcona. Zrozumiałaś?

— Tak, wujciu.

Gest. Klasnęło. Zydel zakolebał się.

— Młode to — bąknął strażnik, rozcierając dłoń o biodro. - Płoche…

Z zadartego nosa dziewczyny — Geralt widział już, że to nie Ciri i nadziwić się nie mógł swej pomyłce — pociekła cienka strużka krwi. Dziewczyna mocno pociągnęła nosem i uśmiechnęła się drapieżnie.

— Angouleme — powtórzył prefekt. - Zrozumiałaś mnie?

— Tak jest, panie Fulko.

— Kto to jest, Angouleme?

Dziewczyna znowu pociągnęła nosem, pochyliła głowę. wytrzeszczyła na Geralta wielkie oczy. Orzechowe, nie zielone. Potem potrząsnęła nieporządną grzywą jaśniutkich jak słoma włosów, nieposłusznymi pasemkami spadających na brwi.

— W życiu go nie widziałam — oblizała krew, która ściekła jej na wargę. - Ale wiem, kto on zacz. Już wam to zresztą mówiłam, panie Fulko, teraz wiecie, że nie łgałam. On nazywa się Geralt. Jest wiedźminem. Jakieś dziesięć dni temu przekroczył Jarugę i zmierza w kierunku Toussaint. Zgadza się, białowłosy wujciu?

— Młode to… Płoche… — powiedział szybko strażnik, z niejakim niepokojem patrząc na prefekta. Ale Fulko Artevelde skrzywił się tylko i pokręcił głową.

— Ty jeszcze na szafocie będziesz firleje stroić, Angouleme. Dobra, jedziemy dalej. Z kim, według ciebie, tenże Wiedźmin Geralt podróżuje?

— Też wam już mówiłam! Z przystojniakiem o imieniu Jaskier, który jest trubadurem i wozi ze sobą lutnię. Z młodą kobietą, która ma włosy ciemnoblond, obcięte na karku. Jej imienia nie znam. I z mężczyzną jednym, bez opisu, imię też nie było wymieniane. Razem jest ich czwórka.

Geralt oparł podbródek na knykciach, z zainteresowaniem przyglądając się dziewczynie. Angouleme nie spuściła wzroku.

— Ależ ty masz oczy — powiedziała. - Oczy — dziwoczy!

— Dalej, dalej, Angouleme — ponaglił, krzywiąc się, pan Fulko. - Kto jeszcze należy do tej wiedźmińskiej kompanii?

— Nikt. Mówiłam, jest ich czworo. Uszu nie masz, wujciu?

Gest, klasnęło, pociekło. Strażnik pomasował dłoń o biodro, powstrzymując się od uwag o płochości młodzieży.

- Łżesz, Angouleme — powiedział prefekt. - Ilu ich jest, pytam po raz wtóry?

— Jak sobie chcecie, panie Fulko. Jak sobie chcecie. Wasza wola. Jest ich dwustu. Trzystu! Sześciuset!

— Panie prefekcie — Geralt szybko i ostro uprzedził rozkaz bicia. - Zostawmy to, jeśli można. To, co powiedziała, jest na tyle precyzyjne, że o kłamstwie mowy być nie może, raczej o niedoinformowaniu. Ale skąd ona ma informacje? Sama przyznała, że widzi mnie po raz pierwszy w życiu. Ja ją też widzę po raz pierwszy. Zaręczam wam.

— Dziękuję — Artevelde spojrzał na niego krzywo — za pomoc w śledztwie. Jakże cenną. Gdy zacznę przesłuchiwać was, liczę, że okażecie się równie wymowni. Angouleme, słyszałaś, co powiedział pan Wiedźmin? Mów. I nie każ się ponaglać.

— Było powiedziane — dziewczyna oblizała cieknącą z nosa krew — że jeśli władzom donieść o jakiejś planowanej zbrodni, jeśli wydać, kto planuje jakieś łotrostwo, to będzie łaska okazana. No, to ja mówię, nie? Wiem o szykowanej zbrodni, chcę zapobiec złemu czynowi. Słuchajcie, co powiem: Słowik i jego hanza czekają w Belhaven na tego tu wiedźmina i mają go tam utłuc. Nadał im ten kontrakt jeden półelf, obcy, czart wie skąd przybyły, nikt go nie zna. Wszystko powiedział ten półelf: kto, jak wygląda, skąd przybędzie, kiedy przybędzie, w jakiej kompanii. Uprzedził, że to Wiedźmin, że nie byle frajer, lecz ćwik, żeby nie grać zuchów, ale w plecy pchnąć, z kuszy ustrzelić, a najlepiej otruć, gdyby gdzieś w Belhayen jadł albo pił. Dał półelf na to Słowikowi pieniądze. Duże pieniądze. A po robocie obiecał więcej.

— Po robocie — zauważył Fulko Artevelde. - A zatem ten półelf wciąż jest w Belhaven? Z bandą Słowika?

— Może. Nie wiem tego. Już ponad dwa tygodnie, jak uciekłam ze Słowikowej hanzy.

— To byłby więc powód, dla którego ich sypiesz? — uśmiechnął się Wiedźmin. - Osobiste porachunki?

Oczy dziewczyny zwęziły się, napuchnięte usta skrzywiły paskudnie.

— Gówno ci do moich porachunków, wujciu! A tym, że sypię, życie ci ratuję, nie? Podziękować by wypadało!

— Dziękuję — Geralt znowu uprzedził rozkaz bicia. - Chciałem jedynie zauważyć, że jeśli to porachunki, twoja wiarygodność maleje, koronny świadku. Ludzie sypią, by ocalić skórę i życie, ale kłamią, gdy chcą się zemścić.

— Nasza Angouleme nie ma żadnych szans, by ocalić życie — przerwał Fulko Artevelde. - Ale skórę, owszem, chce ocalić. Dla mnie jest to absolutnie wiarygodny motyw. Co, Angouleme? Chcesz ocalić skórę, prawda?

Dziewczyna zacięła usta. I wyraźnie zbladła.

— Bandycka odwaga — rzekł z pogardą prefekt. - I gówniarska zarazem. Napadać w przewadze, ograbiać słabych, zabijać bezbronnych, owszem. Spojrzeć śmierci w oczy, o, to już trudniej. Tego już nie potraficie.

— Jeszcze zobaczymy — warknęła.

— Zobaczymy — przytaknął poważnie Fulko. - I usłyszymy. Płuca wykrzyczysz na szafocie, Angouleme.

— Obiecaliście łaskę.

— I dotrzymam obietnicy. Jeśli to, co zeznałaś, okaże się prawdą.

Angouleme szarpnęła się na zydlu, pokazując na Geralta ruchem, zdawałoby się, całego szczupłego ciała.

— A to — wrzasnęła — co jest? Nie prawda? Niech zaprzeczy, że nie Wiedźmin i że nie Geralt! Będzie mi tu gadał, żem niewiarygodna! A niech jedzie do Belhayen, to pokaże się lepszy dowód, że nie łżę! Trupa jego rankiem w rynsztoku znajdziecie. Tylko że wtedy powiecie, żem przestępstwu nie zapobiegła, więc z łaski nici! Tak? Szachraje, kurwa, jesteście! Szachraje i tyle!

— Nie bijcie jej — powiedział Geralt. - Proszę.

W jego głosie było coś takiego, co zatrzymało w pół drogi podniesione ręce prefekta i strażnika. Angouleme pociągnęła nosem, patrząc na niego przenikliwie.

— Dzięki, wujciu — powiedziała. - Ale bicie to mała rzecz, jeśli chcą, niech biją. Mnie od małej bili, przywykłam. Chcesz być dobry, to potwierdź, że prawdę mówię. Niech dotrzymają słowa. Niech mnie, kurwa, powieszą.

— Zabierzcie ją — rozkazał Fulko, gestem uciszając usiłującego protestować Geralta.

— Nie jest nam już potrzebna — wyjaśnił, gdy zostali sami. - Ja wiem o wszystkim i udzielę wam wyjaśnień. A potem poproszę o wzajemność.

— Wpierw — głos wiedźmina był zimny — wyjaśnijcie, o co chodziło w tym hałaśliwym finale. Zakończonym dziwną prośbą o powieszenie. Jako świadek koronny dziewczyna zrobiła przecież swoje.

— Jeszcze nie.

— Jak to?

— Homer Straggen, zwany Słowikiem, to wyjątkowo niebezpieczny łotr. Okrutny i bezczelny, przebiegły i niegłupi, a przy tym mający szczęście. Jego bezkarność zachęca innych. Muszę z tym skończyć. Dlatego poszedłem na układy z Angouleme. Obiecałem, że jeśli skutkiem jej wyznania Słowik zostanie ujęty, a jego szajka rozbita, Angouleme zostanie powieszona.

39
{"b":"100374","o":1}