Литмир - Электронная Библиотека
A
A

— Mam na myśli kostropate potworzysko, długie na dwa sążnie, przypominające obrośnięty glonami pniak, mające dziesięć łap i szczęki jak piły.

— Opis pozostawia wiele do życzenia pod względem naukowej ścisłości. Czyżby szło o któryś z gatunków z rodziny Hyphydridae?

— Nie wykluczam tego — westchnął Geralt. - Żagnica, z tego, co o niej wiem, pochodzi z wyjątkowo parszywej rodziny, żadna nazwa nie jest dla tej rodziny krzywdząca. Rzecz w tym, mości bakałarzu, że podobno któryś z członków tego niesympatycznego rodu zaatakował dwa tygodnie temu szkutę Kompanii. Tu, w Delcie, niedaleko miejsca, w którym się właśnie znajdujemy.

— Kto tak twierdzi — zaśmiał się skrzekliwie Linus Pitt — ten jest nieukiem albo kłamcą. Nic podobnego zdarzyć się nie mogło. Znam bardzo dobrze faunę Delty. Rodzina Hyphydridae w ogóle tu nie występuje. Ani inny aż do tego stopnia niebezpieczny, drapieżny gatunek. Znaczne zasolenie i nietypowy skład chemiczny wody, zwłaszcza w czasie przypływu…

— W czasie przypływu — przerwał Geralt — gdy fala pływowa przejdzie przez kanały Novigradu, w Delcie w ogóle nie ma wody w ścisłym znaczeniu tego słowa. Jest ciecz składająca się z odchodów, mydlin, oleju i zdechłych szczurów.

— Niestety, niestety — zasmucił się magister bakałarz. - Degradacja środowiska… Nie uwierzycie, ale z ponad dwóch tysięcy gatunków ryb, które żyły w tej rzece jeszcze pięćdziesiąt lat temu, zostało nie więcej niż dziewięćset. To doprawdy przykre.

Obaj oparli się o reling i w milczeniu patrzyli na zieloną mętną toń. Przypływ już się zaczynał, bo woda śmierdziała coraz silniej. Pojawiły się pierwsze zdechłe szczury.

— Wyginął ze szczętem głowacz białopłetwy — przerwał milczenie Linus Pitt. - Zniknął kefal, wężogłów, kitara, wiun pasiasty, brzanka, kiełb długowąsy, zębacz królewski…

W odległości około dziesięciu sążni od burty woda zakotłowała się. Przez moment obaj widzieli ponad dwudziestofuntowy okaz królewskiego zębacza, który połknął zdechłego szczura i zniknął w głębinie, machnąwszy wdzięcznie płetwą ogonową.

— Co to było? — wzdrygnął się magister.

— Nie wiem — Geralt spojrzał w niebo. - Może pingwin?

Uczony rzucił na niego okiem, zaciął wargi.

— Z pewnością nie była to jednak wasza legendarna żagnica! Mówiono mi, że wiedźmini dysponują znaczną wiedzą o niektórych rzadkich gatunkach. A wy nie dość, że powtarzacie plotki i bajędy, to jeszcze próbujecie drwić ze mnie w prostacki sposób… Czy wy mnie w ogóle słuchacie?

— Mgła się nie podniesie — rzeki cicho Geralt.

— Hę?

— Wiatr wciąż słaby. Gdy wpłyniemy w odnogi, między ostrowy, będzie jeszcze słabszy. Będzie mglisto aż do samego Novigradu.

— Ja nie płynę do Novigradu, wysiadam w Oxenfurcie — oznajmił sucho Pitt. - A mgła? Nie jest aż tak gęsta, by uniemożliwiła nawigację, jak myślicie?

Chłopczyk w czapeczce z piórkiem przebiegł obok nich, wychylił się mocno, próbując patykiem złowić obijającego się o burtę szczura. Geralt podszedł, wyrwał mu patyk.

— Zmykaj stąd. Nie zbliżaj się do burt!

— Maaaamaaaa!

— Everett! Chodź tu natychmiast!

Magister bakałarz wyprostował się, popatrzył na Wiedźmina przenikliwie.

— Wy, zdaje się, prawdziwie wierzycie, że coś nam zagraża?

— Panie Pitt — rzekł Geralt najspokojniej jak umiał. - Dwa tygodnie temu coś ściągnęło dwoje ludzi z pokładu jednej ze szkut Kompanii. We mgle. Nie wiem, co to było. Może była to wasza hyfydra, czy jak jej tam. Może był to kiełb długowąsy. Ale ja myślę, że to była żagnica.

Uczony wydął wargi.

— Przypuszczenia — oświadczył — winny opierać się na solidnych naukowych podstawach, nie na pogłoskach i plotkach. Mówiłem wam, hyfydra, którą uparcie nazywacie żagnica, nie występuje w wodach Delty. Została wytępiona dobre pół wieku temu, nawiasem mówiąc wskutek działalności wam podobnych, gotowych natychmiast zabijać wszystko, co nieładnie wygląda, bez namysłu, bez badań, bez obserwacji, bez zastanawiania się nad niszą ekologiczną.

Geralt miał przez chwilę ochotę szczerze powiedzieć, gdzie ma żagnicę i jej niszę, ale rozmyślił się.

— Panie bakałarzu — rzekł spokojnie. - Jedną ze ściągniętych z pokładu osób była młoda dziewczyna w ciąży. Chciała schłodzić w wodzie spuchnięte stopy. Teoretycznie jej dziecko mogłoby kiedyś zostać rektorem waszej uczelni. Co powiecie na takie podejście do ekologii?

— To jest podejście nienaukowe, emocjonalne i subiektywne. Natura rządzi się własnymi prawami i choć są to prawa okrutne i bezwzględne, nie ma co ich poprawiać. To walka o byt! — magister przechylił się przez reling i splunął do wody. - A tępienia gatunków, nawet drapieżnych, nie można niczym usprawiedliwić. Co na to powiecie?

— Powiem, że niebezpiecznie się tak wychylać. W okolicy może być żagnica. Chcecie sprawdzić na własnej skórze, w jaki sposób żagnica walczy o byt?

Linus Pitt puścił reling, odskoczył gwałtownie. Pobladł lekko, ale natychmiast odzyskał kontenans, ponownie wydął wargi.

— Zapewne wiele wiecie o owych fantastycznych żagnicach, panie wiedźminie?

— Bez wątpienia mniej niż wy. Może więc skorzystamy z okazji? Oświećcie mnie nieco, panie bakałarzu, wyłóżcie trochę wiedzy o drapieżnikach wodnych. Chętnie posłucham, podróż mniej się będzie dłużyła.

— Drwicie ze mnie?

— Pod żadnym pozorem. Naprawdę chciałbym uzupełnić luki w wykształceniu.

— Hmmm… Jeśli naprawdę… Czemu nie. Posłuchajcie zatem. Rodzina Hyphydridae, należąca do rzędu Amphipoda, czyli Obunogów, obejmuje cztery znane nauce gatunki. Dwa z nich żyją wyłącznie w wodach tropikalnych. W naszym klimacie spotyka się natomiast, obecnie bardzo rzadko, niewielką Hyphydra Longicauda, oraz osiągającą nieco większe rozmiary Hyphydra marginata. Biotopem obu gatunków są wody stojące lub wolno płynące. Są to rzeczywiście gatunki drapieżne, preferujące jako pokarm stworzenia ciepłokrwiste… Macie coś do dodania?

— Chwilowo nie. Słucham z zapartym tchem.

— Tak, hmm… W księgach znaleźć też można wzmianki o podgatunku Pseudohyphydra, żyjącym w bagnistych wodach Angrenu. Jednak ostatnio uczony Bumbler z Aldersbergu dowiódł, że jest to całkowicie odrębny gatunek z rodziny Mordidae, czyli Zagryźców. Żywi się wyłącznie rybami i małymi płazami. Został nazwany Ichtyouorax Bumbleri.

— Ma potwór szczęście — uśmiechnął się wiedźmin. - Już po raz trzeci został nazwany.

— Jak to?

— Stwór, o którym mówicie, to żyrytwa, w Starszej Mowie nosząca nazwę cinerea. A jeśli uczony Bumbler twierdzi, że żywi się wyłącznie rybami, to wnoszę, że nigdy nie kąpał się w jeziorku, w którym żyrytwy bytują. Ale pod jednym względem Bumbler ma rację: z żagnicą cinerea ma tyle wspólnego, co ja z lisem. Obaj lubimy jeść kaczuszki.

— Jaka cinerea? — żachnął się bakałarz. - Cinerea to stwór mityczny! Doprawdy rozczarowuje mnie wasza niewiedza. Zaiste, zaskoczony jestem…

— Wiem — przerwał Geralt. - Bardzo tracę przy bliższym poznaniu. Niemniej pozwolę sobie na kilka dalszych poprawek do waszych teorii, panie Pitt. Otóż żagnice zawsze żyły w Delcie i żyją nadal. Owszem, był taki czas, gdy wydawało się, że wyginęły. Żywiły się bowiem tymi małymi fokami…

— Karłowatymi morświnami rzecznymi — poprawił magister. - Nie bądźcie ignorantem. Nie mylcie fok z…

— … żywiły się morświnami, a morświny wytrzebiono, bo przypominały foki. Dostarczały foczego futra i tłuszczu. Później zaś w górze rzeki pokopano kanały, pobudowano tamy i przegrody. Prąd osłabł, Delta zamuliła się i zarosła. A żagnica uległa mutacji. Przystosowała się.

— Hę?

— Ludzie odbudowali jej łańcuch pokarmowy. Dostarczyli ciepłokrwistych stworzeń na miejsce morświnów. Zaczęto wozić przez Deltę owce, bydło, nierogaciznę. Żagnicę w mig nauczyły się, że każda płynąca po Delcie szkuta, barka, tratwa lub komięga to jeden wielki półmisek z żarciem.

— A mutacja? Mówiliście o mutacji!

— To płynne łajno — Geralt wskazał na zieloną wodę — zdaje się żagnicy odpowiadać. Wzmaga wzrost. Cholera potrafi podobno być tak wielka, że bez wysiłku ściąga krowę z tratwy. Ściągnięcie z pokładu człowieka to dla niej fraszka. Zwłaszcza z pokładów tych kryp, które Kompania wykorzystuje do transportu pasażerów. Sami widzicie, jak to głęboko siedzi w wodzie.

38
{"b":"100372","o":1}