Литмир - Электронная Библиотека
A
A

Bakałarz szybko cofnął się od burty, najdalej, jak mógł, jak pozwalały wózki i bagaże.

— Słyszałem plusk! — sapnął, wpatrując się w mgłę między kępami. - Panie wiedźminie! Słyszałem…

— Spokojnie. Oprócz plusku słychać też skrzyp wioseł w dulkach. To celnicy z redańskiego brzegu. Zobaczycie, zaraz tu będą i zrobią zamieszanie, jakiego nie zdołałyby zrobić trzy, a nawet cztery żagnice.

Pluskolec przebiegł obok. Zaklął plugawie, bo chłopczyk w czapeczce z piórkiem zaplątał mu się pod nogi.

Pasażerowie i kupcy, wielce zdenerwowani, przeglądali swe mienie i usiłowali ukryć przemyt.

Za małą chwilę o burtę stuknęła duża łódź, a na pokład szkuty wskoczyło czterech ruchliwych, rozgniewanych i bardzo hałaśliwych osobników. Otoczyli szypra kołem, pokrzyczeli groźnie, usilnie próbując nadać swym osobom i funkcjom pozory ważności, po czym z entuzjazmem rzucili się na bagaż i dobytek podróżnych.

— Kontrolują jeszcze przed lądowaniem! — poskarżył się Pluskolec, podchodząc do Wiedźmina i magistra. - To bezprawie jest, no nie? Przecieżeśmy jeszcze nie na redańskiej ziemi. Redania jest na prawym brzegu, pół mili stąd!

— Nie — zaprzeczył bakałarz. - Granica między Redania a Temerią przebiega środkiem nurtu Pontaru.

— A jak tu, kurwa, nurt wymierzyć? Tu jest Delta! Kępy, łachy i ostrowy cięgiem zmieniają położenie, farwater jest co dnia inny! Skaranie boskie! Hej! Gówniarzu! Zostaw ten bosak, bo ci rzyć posiniaczę! Wielmożna pani! Pilnujcież dzieciaka! Skaranie boskie!

— Everett! Zostaw to, bo się ubrudzisz!

— Co jest w tym kufrze? — wrzeszczeli celnicy. - Hej, rozwiązać mi ten tobół! Czyj ten wózek? Waluta jest? Waluta, pytam? Temerski albo nilfgaardzki pieniądz?

— Tak oto wygląda wojna celna — skomentował rozgardiasz Linus Pitt, robiąc mądrą minę. - Vizimir wymógł na Novigradzie wprowadzenie prawa składu. Foltest z Temerii odpowiedział retorsyjnym, bezwzględnym prawem składu w Wyzimie i Gors Velen. Mocno ugodził tym redańskich kupców, więc Vizimir zaostrzył cła na temerskie wyroby. Chroni redańską gospodarkę. Temeria zalewana jest tanimi towarami pochodzącymi z nilfgaardzkich manufaktur. Dlatego celnicy są tacy gorliwi. Gdyby nilfgaardzkie towary w nadmiarze przedostały się przez granicę, gospodarka Redanii mogłaby runąć. Redania prawie nie ma manufaktur, a rzemieślnicy nie wytrzymaliby konkurencji.

— Krótko mówiąc — uśmiechną! się Geralt — Nilfgaard powoli zdobywa towarem i złotem to, czego nie zdobył orężem. Temeria nie broni się? Foltest nie wprowadził blokady południowych granic?

— Jakim sposobem? Towar idzie przez Mahakam, przez Brugge, przez Verden, przez porty w Cidaris. Dla kupców liczy się zaś wyłącznie zysk, nie polityka. Gdyby król Foltest zablokował granice, gildie kupieckie podniosłyby straszne larum…

— Waluta jest? — warknął, podchodząc do nich, celnik o przekrwionych oczach i zarośniętej gębie. - Coś do oclenia?

— Jestem uczonym!

— Bądźcie sobie nawet księciem! Pytam, co wwozicie?

— Zostaw ich, Boratek — rzekł przywódca grupy, wysoki i barczysty celnik z długim czarnym wąsem. - Wiedźmina nie poznajesz? Witaj, Geralt. To twój znajomy? Uczony? A więc do Oxenfurtu, panie? I bez bagażu?

— W rzeczy samej. Do Oxenfurtu. I bez bagażu.

Celnik wyciągnął z rękawa wielką chustkę, wytarł czoło, wąsy i szyję.

— I jak dzisiaj, Geralt? — spytał. - Potwór nie objawił się?

— Nie. A ty, Olsen, widziałeś coś może?

— Ja nie mam czasu się rozglądać. Ja pracuję.

— Mój tatuś — oświadczył Eyerett, podkradłszy się bezszelestnie — jest rycerzem króla Foltesta! I ma jeszcze większe wąsy!

— Zjeżdżaj, pętaku — powiedział do niego Olsen, po czym westchnął ciężko. - Masz może trochę wódki, Geralt?

— Nie.

— Ale ja mam — zaskoczył wszystkich uczony mąż z Akademii, wyciągając z sakwy płaski bukłak.

— A ja mam zakąskę — pochwalił się Pluskolec, wyłaniając się jak spod ziemi. - Wędzone miętusy!

— A mój tatuś…

— Zjeżdżaj, gówniarzu.

Usiedli na zwojach lin w cieniu jednego ze stojących na śródokręciu wozów, kolejno pociągając z bukłaka i pożerając miętusy. Olsen musiał ich na chwilę opuścić, bo wybuchła awantura. Krasnoludzki kupiec z Mahakamu żądał niższego wymiaru cła, próbując wmówić celnikom, że wwożone futra nie są futrami srebrnych lisów, lecz wyjątkowo wielkich kotów. Matka wścibskiego i wszędobylskiego Eyeretta nie chciała natomiast w ogóle poddać się kontroli, piskliwie powołując się na rangę męża i przywileje szlacheckie.

Statek wolno sunął szerokim przesmykiem wśród zakrzaczonych ostrowów, wlokąc przy burtach warkocze zgarnianych nenufarów, grążeli i rdestnic. Wśród trzcin groźnie buczały bąki i pogwizdywały żółwie. Czaple, stojąc na jednej nodze, ze stoickim spokojem patrzyły w wodę, wiedząc, że nie ma się co gorączkować — ryba prędzej czy później sama podpłynie.

— I co, panie Geralt? — odezwał się Pluskolec, wylizując miętusią skórę. - Jeszcze jeden spokojny rejs? Wiecie, co wam rzeknę? Ten potwór głupi nie jest. On wie, żeście się na niego zasadzili. U nas, we wiosce, była, uważacie, rzeczka, w niej żyła wydra, onaż zakradała się na podwórko, kury dusiła. A taka była cwana, że nie przylazła nigdy, jeśli doma był ojciec albo ja z braćmi. Przyłaziła jeno wtedy, gdy ostawał dziadunio, samiuteńki jeden. A dziadunio nasz, uważacie, na rozumie trochę słabował i nogi mu paralusz odjął. Wydra, psia jej mać, jakby wiedziała o tym. No to pewnego razu nasz tatko…

— Dziesięć procent ad valorem! — rozdarł się ze śródokręcia krasnoludzki kupiec, wywijając skórą lisa. - Tyle się należy i więcej ni miedziaka nie zapłacę!

— To wam skunfiskuję wszystko! — ryknął gniewnie Olsen. - I straży novigradzkiej doniosę, a wtenczas do ciupy pójdziecie, razem z tym waszym Walorem! Boratek, inkasuj co do grosza! Hej, zostawiliście coś dla mnie? Nie wyżłopaliście do dna?

— Siadaj, Olsen — Geralt zrobił mu miejsce na linach.

— Nerwową masz pracę, jak widzę.

— Ach, mam już tego wyżej uszu — westchnął celnik, po czym łyknął z bukłaka, wytarł wąsy. - Rzucam to w zarazę, wracam do Aedirn. Ja jestem prawy Vengerberczyk, pociągnąłem do Redanii za siostrą i szurzym, ale nynie wracam. Wiesz, Geralt, zamiaruję zaciągnąć się do wojska. Podobnież król Demawend ogłosił zaciąg do wojsk specjalnych. Pół roku szkolenia w obozie, a potem już leci żołd, trzy razy więcej, niźli tu dostaję, nawet jeśli wliczyć łapówki. Przesolone te miętusy.

— Słyszałem o tym specjalnym wojsku — potwierdził Pluskolec. - To na Wiewiórki szykowane, bo z elfimi komandami leguralne wojsko nie daje rady. Najchętniej, jakem słyszał, zaciągają tam półelfów. Ale ten obóz, gdzie ich wojowania uczą, to podobnież istne piekło. Stamtąd pół na pół wychodzą, jedni po żołd, drudzy na żalnik, nogami do przodu.

— Tak trza — rzekł celnik. - Wojsko specjalne, szyper, to nie byle szysz. To nie zasrani tarczownicy, co to im starczy pokazać, którym końcem oszczep kole. Wojsko specjalne musi się umieć bić, że hej!

— Takiś to wojownik srogi, Olsen? A Wiewiórków się nie bojasz? Że ci rzyć szypami nadzieją?

— O wa! Też wiem, jak łuk naciągnąć. Wojowałem już z Nilfgaardem, to co mi tam elfy.

— Powiadają — wzdrygnął się Pluskolec — że jak im kto żywcem w ręce wpadnie, owym Scoia'tael… To lepiej by mu było się nie rodzić. Okrutnie zamęczą.

— Ech, zamknąłbyś gębę, szyper. Pleciesz by baba. Wojna to wojna. Raz ty wroga, wtóry raz wróg ciebie rypnie w zad. Nasi złapanych elfów też nie głaszczą, nie bój się.

— Taktyka terroru — Linus Pitt wyrzucił za burtę głowę i kręgosłup miętusa. - Przemoc rodzi przemoc. Nienawiść wrosła w serca… i zatruła krew pobratymczą…

— Czego? — skrzywił się Olsen. - Mówcież po ludzku!

— Ciężkie czasy nastały.

— Jużci, prawda — przytaknął Pluskolec. - Ani chybi będzie wielka wojna. Krucy co dnia gęsto po niebie latają, ścierwo widać już im pachnie. A wieszczka Itlina koniec świata przepowiedziała. Białe Światło nastanie, zasię potem Białe Zimno. Albo na odwyrtkę, zapomniałem, jak to szło. A ludziska powiadają, że były też widome znaki na niebie…

39
{"b":"100372","o":1}