Литмир - Электронная Библиотека
A
A

Pojechałbym do Ellander, pomyślał, chowając list. Ale to niebezpieczne. Mógłbym naprowadzić ich na ślad… Z tymi listami też trzeba skończyć. Nenneke korzysta z poczty kapłańskiej, ale jednak… Cholera, to zbyt ryzykowne.

— Hmmm… Hmm…

— Co znowu, Pluskolec? Żurawią Kępę już minęliśmy.

— I chwalić bogów, bez wypadku — westchnął szyper. - Ha, panie Geralt, znowu spokojny będzie rejs, widzę. Mgła tylko patrzeć, jak się podniesie, a gdy słońce wyjrzy, to już po strachu. Potworzysko przy słońcu się nie pokaże.

— Wcale się tym nie zmartwię.

— Ja myślę — uśmiechnął się krzywo Pluskolec. - Kompania płaci wam od rejsu. Czy się co wydarzy, czy nie, grosz i tak w kabzę wpada?

— Pytasz, jak byś nie wiedział. Co to, zawiść przez ciebie przemawia? Że zarabiam, stojąc oparty o burtę i obserwując czajki? A tobie za co płacą? Za to samo. Za to, że jesteś na pokładzie. Gdy wszystko idzie gładko, to nie masz nic do roboty, szwendasz się od dziobu do rufy, szczerzysz zęby do pasażerek lub próbujesz naciągnąć kupców na wódkę. Mnie też wynajęto, bym był na pokładzie. Na wszelki wypadek. Bezpieczny przewóz, bo wiedźmin w eskorcie. Koszt Wiedźmina wliczony w cenę przewozu, prawda?

— Ano, pewnie, że prawda — westchnął szyper. - Kompania nie straci. Znam ich dobrze. Pływam dla nich po Delcie piąty rok, od Piany do Novigradu, od Novigradu do Piany. No, to do pracy, panie wiedźmin. Wy opierajcie się o burtę, ja idę się przejść od dziobu do rufy.

Mgła zrzedła nieco. Geralt wyjął z torby drugi list, który otrzymał niedawno od dziwnego posłańca. Czytał ten list już około trzydziestu razy. List pachniał bzem i agrestem.

Miły przyjacielu…

Wiedźmin zaklął z cicha, patrząc na ostre, równe, kanciaste, rysowane energicznymi pociągnięciami pióra runy, bezbłędnie oddające nastrój piszącej. Ponownie poczuł ogromną ochotę, by podjąć próbę ugryzienia się ze złości w tyłek. Gdy przed miesiącem pisał do czarodziejki, przez dwie noce z rzędu zastanawiał się, jak zacząć. Wreszcie zdecydował się na "Miła przyjaciółko". I teraz miał za swoje.

Miły przyjacielu, ogromnie uradował mnie Twój niespodziewany list, otrzymany niecałe trzy lata po naszym ostatnim spotkaniu. Radość moja była tym większa, że o Twoim nagłym i gwałtownym zgonie krążyły różne plotki. Dobrze, że zdecydowałeś się zdementować je, pisząc do mnie, dobrze też, że czynisz to tak rychło. Z Twego listu wynika, że wiodłeś życie spokojne, rozkosznie nudne i wyprane z wszelkich ewenementów. W dzisiejszych czasach takie życie to prawdziwy przywilej, drogi przyjacielu, cieszę się, że udało Ci się go dostąpić.

Wzruszyła mnie nagła troska o moje zdrowie, jaką raczyłeś przejawić, drogi przyjacielu. Spieszę z wieścią, że i owszem, czuję się już dobrze, okres niedyspozycji mam już za sobą, uporałam się z kłopotami, opisem których nie chcę Cię nudzić.

Martwi mnie bardzo i niepokoi to, że niespodziewany prezent, jaki otrzymałeś od Losu, przysparza Ci zmartwień. W przypuszczeniu, że wymaga to fachowej pomocy, masz absolutną słuszność. Choć opis trudności — co zrozumiale — jest enigmatyczny, jestem pewna, że znam Źródło problemu. I zgadzam się z poglądem, że absolutnie konieczna jest pomoc jeszcze jednej czarodziejki. Czuję się zaszczycona tym, że jestem drugą, do której się zwracasz.

Czymże zasłużyłam na tak wysoką pozycję na liście?

Bądź spokojny, miły przyjacielu, a jeżeli nosiłeś się z zamiarem suplikowania o pomoc u dodatkowych czarodziejek, zaniechaj tego, bo nie ma potrzeby. Wyruszam nie zwlekając, jadę wprost do miejsca, które wskazałeś w zawoalowany, ale zrozumiały dla mnie sposób. Rzecz jasna, wyruszam w pełnej tajemnicy i przy zachowaniu środków ostrożności. Na miejscu zorientuję się w naturze kłopotu i zrobię, co będzie w mej mocy, aby uspokoić bijące źródło.

Postaram się przy tym nie wypaść gorzej niż inne panie, do których zanosiłeś, zanosisz lub zwykłeś zanosić supliki. Jestem wszak Twą miłą przyjaciółką. Zbyt zależy mi na Twej cennej przyjaźni, bym mogła Cię zawieść, drogi przyjacielu.

Jeśli w ciągu najbliższych kilku lat zapragnąłbyś napisać do mnie, nie wahaj się ani chwili. Listom Twoim jestem niezmiennie rada.

Twoja przyjaciółka Yennefer

List pachniał bzem i agrestem.

Geralt zaklął.

Z zadumy wyrwało go nagie poruszenie na pokładzie i kołysanie szkuty, sygnalizujące zmianę kursu. Część pasażerów obiegła prawą burtę. Szyper Pluskolec wywrzaskiwał z dziobu komendy, szkuta powoli i opornie skręcała w stronę temerskiego brzegu, schodziła z farwateru, ustępując miejsca dwóm wyłaniającym się z mgły okrętom. Wiedźmin spojrzał ciekawie.

Jako pierwszy płynął wielki, długi na co najmniej siedemdziesiąt sążni trójmasztowy galeas, powiewający amarantową flagą ze srebrnym orłem. Za nim, rytmicznie pracując czterdziestoma wiosłami, sunęła mniejsza, smukła galera, ozdobiona znakiem złoto-czerwonej krokwi w czarnym polu.

— Uch, ależ smoki wielgachne — powiedział Pluskolec, stając obok Wiedźmina. - Ależ rzekę orzą, aż fala idzie.

— Ciekawe — mruknął Geralt. - Galeas płynie pod redańską banderą, a galera jest z Aedirn.

— Z Aedirn, a jakże — potwierdził szyper. - I nosi wimple namiestnika z Hagge. Ale zważcie, oba statki mają ostrodenne kadłuby, blisko dwa sążnie zanurzenia. Znaczy to, że do samego Hagge nie płyną, bo nie przeszłyby przez porohy i mielizny w górze rzeki. Płyną do Piany albo do Białego Mostu. A spójrzcie, na pokładach mrowie wojska. To nie kupcy. To wojenne korabie, panie Geralt.

— Na galeasie podróżuje ktoś ważny. Rozpięli namiot na pokładzie.

— Ano, tak nynie wielmoże podróżują — kiwnął głową Pluskolec, dłubiąc w zębach odłupaną od burty drzazgą. - Rzeką bezpieczniej. Po lasach grasują elfie komanda, nie wiedzieć, zza którego drzewa smyknie strzała. A na wodzie nie ma strachu. Elf, jak ten kot, wody nie lubi. W chaszczach woli siedzieć…

— To musi być ktoś naprawdę ważny. Namiot jest bogaty.

— Ano, może to być. Kto wie, może sam król Vizimir rzekę zaszczycił? Różny naród teraz podróżuje… A jeśli my już przy tym, prosiliście w Pianie, bym ucha nadstawiał, czy się ktoś wami nie ciekawi, czy ktoś o was nie wypytuje. Otóż tamta łamaga, widzicie go?

— Nie pokazuj palcem, Pluskolec. Co to za jeden?

— A bo ja wiem? Sami spytajcie, przecie idzie ku nam. Baczcie, jak to się chwieje! A woda by lustro, zaraza, gdyby trochę powełniło, pewnie na czworakach by lazł, niezguła.

"Niezgułą" okazał się niewysoki, chudy mężczyzna W trudnym do określenia wieku, ubrany w wełniany obszerny i niezbyt czysty płaszcz, spięty kolistą mosiężną broszą. Przetyczkę od broszy, widać zgubioną, zastępował krzywy gwóźdź ze sklepaną główką. Mężczyzna podszedł, chrząknął, zmrużył krótkowzroczne oczy.

— Hmm… Czy mam przyjemność z Geraltem z Rivii, wiedźminem?

— Tak, mości panie. Macie.

— Pozwólcie, że się przedstawię. Jestem Linus Pitt, magister bakałarz, wykładowca historii naturalnej w Akademii Oxenfurckiej.

— Niezmiernie mi miło.

— Hmm… Powiedziano mi, że ochraniasz waszmość przewóz na zlecenie Kompanii Malatiusa i Grocka. Jakoby przed niebezpieczeństwem napaści jakiegoś monstrum. Zastanawia mnie, o jakież to monstrum może chodzić?

— Sam się nad tym zastanawiam — wiedźmin oparł się o, burtę, patrząc na majaczące we mgle ciemne zarysy nadrzecznych łęgów na temerskim brzegu. - I dochodzę do wniosku, że wynajęto mnie raczej na wypadek ataku komanda Scoia'tael, które podobno grasuje w okolicy. Podróżuję bowiem między Pianą a Novigradem po raz szósty, a żagnica nie pokazała się ani razu…

- Żagnica? To jakaś ludowa nazwa. Wolałbym, byście posługiwali się nazewnictwem naukowym. Hmm… Żagnica… Doprawdy nie wiem, który gatunek macie na myśli…

37
{"b":"100372","o":1}