– Jestem Bourne! Tu jest brakujący fragment! Trzymaj skurwysynu ten pistolet w kaburze, bo stracisz nie tylko pracę, ale i życie!
– Nie miałem złych zamiarów, monsieur! Oni chcieli pana znaleźć! Nie interesuje ich pańska przesyłka, ma pan na to moje słowo!
Drzwi otworzyły się z łoskotem; Jason odbił je ramieniem; a potem – wciąż trzymając dłoń na pistolecie tkwiącym za paskiem – otworzył je, by zobaczyć twarz żołnierza Carlosa.
Zobaczył wylot lufy pistoletu – czarny otwór wpatrujący się wprost w jego oczy. Uskoczył, świadom, że uratowało go trwające ułamek sekundy opóźnienie, spowodowane przenikliwym dzwonkiem, który nagle eksplodował wewnątrz opancerzonej furgonetki. Włączył się alarm, a ogłuszający dźwięk przebił się przez zgiełk ulicy. Na tym tle strzał wydał się przytłumiony, a uderzenie pocisku wyrywające w górę kawałki asfaltu – niesłyszalne.
Po raz kolejny Jason zatrzasnął drzwi. Usłyszał łoskot, kiedy metalowe drzwi zderzyły się z bronią żołnierza Carlosa. Wyciągnął zza paska pistolet, rzucił się na kolana i pociągnął za drzwi.
Dostrzegł twarz Johanna, zabójcy z Zurychu. Ściągnięto go do Paryża, by rozpoznał Jasona. Bourne wystrzelił dwukrotnie – mężczyzna wygiął się do tyłu, z czoła spłynęła mu krew.
Kurier! Neseser!
Jason dostrzegł mężczyznę, który schowany pod tylnymi drzwiami furgonetki, z bronią w ręku, głośno wzywał pomocy. Bourne zerwał się na nogi i rzucił na wyciągnięte ramię z pistoletem. Chwyciwszy za lufę, wykręcił kurierowi broń z ręki. Złapał za neseser i wrzasnął:
– Nie masz złych zamiarów, co? Dawaj to, sukinsynie! – Wrzucił broń kuriera pod furgonetkę, wstał i zanurzył się w rozhisteryzowany tłum na chodniku.
Biegł na oślep, mijając ludzi niczym ściany ruchomego labiryntu. Ale była zasadnicza różnica między opresją, w której się znalazł, a życiem na co dzień. Zniknęły ciemności; popołudniowe słońce świeciło jasno, równie oślepiające, jak podczas biegu przez labirynt.
– Jest wszystko – powiedziała Marie, układając na biurku w osobne równe stosiki obligacje i franki według nominałów. – Mówiłam ci, że tak będzie.
– Niewiele brakowało, a stałoby się inaczej.
– Co?
– Ten człowiek z Zurychu, Johann. Nie żyje. Zabiłem go.
– Jasonie, co się stało?
Opowiedział jej.
– Liczyli na Pont Neuf. Podejrzewam, że ich samochód utknął w korku, a wtedy połączyli się z kurierem na częstotliwości radia z furgonetki i kazali mu się spóźnić. Jestem tego pewien.
– Boże, oni są wszędzie!
– Ale nie wiedzą, gdzie ja jestem – powiedział Bourne, wpatrując się w lustro nad biurkiem. Założył okulary w rogowej oprawie i przyglądał się swoi m blond włosom… – A ostatnim miejscem, gdzie spodziewają się mnie znaleźć, jest dom mody na Saint-Honoré, pod warunkiem oczywiście, że zdają sobie sprawę z tego, że o nim wiem.
– „Les Classiques”? – spytała ze zdumieniem Marie.
– Zgadza się. Dzwoniłaś tam?
– Tak, ale to szaleństwo!
– Dlaczego? – Jason odwrócił się do lustra. – Pomyśl: dwadzieścia minut temu ich zasadzka spaliła na panewce. Musi tam panować niezłe zamieszanie; robią sobie wyrzuty, padają oskarżenia o niekompetencję lub nawet o gorsze rzeczy. Właśnie teraz, w tej chwili, bardziej zajmują się swoim losem niż moją osobą – bo nikt nie ma ochoty na kulę w gardło. To nie potrwa długo. Szybko się przegrupują, już Carlos tego dopilnuje. Ale przez najbliższą godzinę, podczas której będą się starali poskładać do kupy to, co się stało, ta melina jest ostatnim miejscem, w którym będą mnie szukać. Nie mają najmniejszego pojęcia, że o niej wiem.
– Ktoś cię rozpozna!
– Kto? W tym celu sprowadzili faceta z Zurychu, a on przecież nie żyje. Nie wiedzą, jak wyglądam.
– Kurier. Będą go mieli, a on cię widział.
– Przez następne kilka godzin policja będzie go maglować.
– D’Amacourt. Adwokat!
– Sądzę, że obaj są teraz właśnie w połowie drogi do Marsylii lub Normandii. A przy odrobinie szczęścia mogą być już nawet za granicą.
– Załóżmy, że ich zatrzymają, złapią?
– Załóżmy. Czy sądzisz, że Carlos zdekonspiruje lokal, skrzynkę kontaktową? Nigdy w życiu. Ani jego, ani twoim.
– Jasonie, boję się.
– Ja też. Ale nie tego, że mnie rozpoznają. – Bourne odwrócił się do lustra. – Mógłbym wygłosić długi wykład o klasyfikacji ludzkich twarzy i zmiękczaniu rysów, ale nie zrobię tego.
– Chodzi ci o przypadki chirurgiczne. Port Noir. Mówiłeś mi.
– Nie wszystko. – Bourne wychylił się nad biurkiem, z bliska wpatrując się w odbicie swojej twarzy. – Jakiego koloru są moje oczy?
– Co?
– Nie, nie patrz na mnie. No powiedz, jakiego koloru mam oczy? Ty masz brązowe z plamkami zieleni, a co z moimi?
– Niebieskie… z domieszką niebieskiego. Albo właściwie to szare… szare… – Marie przerwała. – Nie jestem pewna. To okropne z mojej strony, prawda?
– Absolutnie naturalne. Przeważnie są orzechowe, ale nie przez cały czas. Nawet ja to dostrzegam. Kiedy noszę niebieską koszulę lub krawat, stają się niebieskawe; przy brązowej marynarce lub płaszczu, są szare. Kiedy jestem nagi – dziwne, ale wtedy nie można ich opisać.
– To wcale nie jest dziwne. Jestem pewna, że tak samo jest z milionami innych ludzi.
– Na pewno. Ale jak wielu z nich nosi szkła kontaktowe, mimo że nie mają wad wzroku?
– Szkła…?
– Właśnie – przerwał Jason. – Pewnego typu szkła kontaktowe nosi się, żeby zmienić kolor oczu. Najlepszy efekt osiąga się przy orzechowych oczach… Kiedy Washburn badał mnie po raz pierwszy, stwierdził ślady używania ich przez długi czas. To jeden z kluczy do zagadki, prawda?
– Zależy co chcesz z tym zrobić – powiedziała Marie. – O ile w ogóle to prawda.
– Dlaczego nie miałaby być?
– Ponieważ doktor był częściej pijany niż trzeźwy. Sam mi o tym powiedziałeś. Swoje domysły układał w stertę, jeden Bóg wie jak często mając ogląd zmętniały od alkoholu. Nigdy nie był konkretny. Bo nie mógł być.
– W jednej sprawie był. Jestem kameleonem wcielającym się w każdą postać. Chciałbym się dowiedzieć, w jaką teraz będę mógł się wcielić. Dzięki tobie mam adres. Ktoś tam może znać prawdę. Wystarczy jeden jedyny człowiek. Tylko tyle potrzebuję. Jedna osoba, żeby dokonać konfrontacji. Jeżeli będę zmuszony, siłą złamię jej opór…
– Nie mogę cię zatrzymać, ale na miłość boską, bądź ostrożny. Jeśli cię rozpoznają – zginiesz.
– Nie na miejscu; to mogłoby zaszkodzić interesom. W końcu to Paryż.
– Nie sądzę, żeby to było zabawne, Jasonie.
– Ja też nie. Serio na to liczę.
– Co masz zamiar zrobić? To znaczy, w jaki sposób?
– Dowiem się, jak trafię na miejsce. Zobaczę, czy ktoś nie biega rozglądając się nerwowo lub czeka na telefon, tak jakby od tego zależało jego życie.
– A co potem?
– Zrobię tak samo jak z d’Amacourtem. Poczekam na zewnątrz i pójdę za tym kimś. Jestem tak blisko, że nie chybię, i będę ostrożny.
– Zadzwonisz do mnie?
– Spróbuję.
– Chyba zwariuję, czekając tu i nic nie wiedząc.
– Nie czekaj. Możesz gdzieś zdeponować obligacje?
– Banki są zamknięte.
– Skorzystaj z któregoś z wielkich hoteli. Mają tam sejfy.
– Trzeba wynająć pokój.
– Wynajmij. W „Meurice” lub „Pod Jerzym V”. Zostaw neseser w recepcji, ale wróć tu.
Marie skinęła głową.
– To mnie przynajmniej zajmie.
– Potem zadzwoń do Ottawy. Dowiedz się, co się stało.
– Zadzwonię.
Bourne podszedł do nocnego stolika i wziął kilka banknotów o nominale pięciu tysięcy franków.
– Łatwiej by poszło, gdyby udało się kogoś przekupić – powiedział. – Wątpię, żeby do tego doszło, ale kto wie.
– Kto wie – zgodziła się Marie i jednym tchem mówiła dalej: – Czy wiesz, co powiedziałeś? Właśnie wyrzuciłeś z siebie nazwy dwóch hoteli.
– Wiem. – Odwrócił się i stanął twarzą do niej. – Ja już tu byłem. Wiele razy. Mieszkałem tu, ale nie w tych hotelach. Raczej w bocznych uliczkach, tam, gdzie nie jest łatwo trafić.
Chwila elektryzującego strachu minęła w ciszy.
– Kocham cię, Jasonie.
– Ja ciebie też – powiedział Bourne.
– Wróć do mnie. Bez względu na to co się stanie, wróć do mnie.
Z punktowych reflektorów umocowanych na ciemnobrązowym suficie spływało w dół łagodne i efektowne zarazem światło, zalewając manekiny i ludzi w kosztownych ubraniach miłym dla oka odcieniem żółci. Lady z biżuterią i dodatkami wyłożone były czarnym aksamitem. Zasłony z jaskrawoczerwonego i zielonego jedwabiu powiewały gustownie nad błyszcząca granatową tkaniną. Złoto i srebro lśniło w świetle ukrytych żarówek. Przejścia między stoiskami wyginały się w półkola, stwarzając wrażenie przestrzeni, której tu nie było. „Les Classiques” – chociaż niemały – nie zaliczał się do wielkich sklepów. Był jednak wspaniale wyposażony i usytuowany na jednej z najbardziej kosztownych parceli Paryża. W głębi znajdowały się drzwi z szybami z barwionego szkła, prowadzące do przymierzalni. Ponad nimi w loggii mieściły się biura „Les Classiques”. Po prawej stronie wznosiły się wyściełane dywanem schody. Obok na podwyższeniu zainstalowano centralkę telefoniczną, którą obsługiwał mężczyzna w średnim wieku ubrany w staromodny garnitur. Dziwnie nie pasował do tego miejsca. Mówił coś do mikrofonu przymocowanego do słuchawek.
Personel składał się głównie z wysokich, szczupłych kobiet o pociągłych twarzach – żyjące zwłoki byłych modelek, które dzięki smakowi artystycznemu i inteligencji osiągnęły wyższą pozycję niż ich koleżanki z branży, kiedy minęła ich młodość. Między nimi widać było również kilku mężczyzn – podkreślone przez dopasowane ubrania, przypominające trzciny sylwetki, dramatyczne gesty i wyzywające, taneczne ruchy.
Z ciemnego sufitu spływała łagodna, romantyczna muzyka; spokojne crescendo podkreślane przez promienie miniaturowych reflektorów. Jason przechadzał się po sklepie, przyglądając się manekinom, dotykając materiałów, dokonując samodzielnych osądów. W ten sposób mógł ukryć ogarniające go zdumienie. Gdzie było zamieszanie i strach, które spodziewał się zastać w centrum łączności Carlosa? Spoglądał w górę na otwarte drzwi biura i pojedynczy korytarz, który rozdzielał na pół ten mały kompleks biurowy. Widział tam mężczyzn i kobiety przechadzających się równie obojętnie jak reszta personelu na parterze. Zatrzymywali się od czasu do czasu albo wymieniali uprzejmości i strzępki znacząco nic nie znaczących informacji. Plotki. Nie dostrzegł żadnych znamion pośpiechu; nic nie świadczyło o tym, że ważna pułapka eksplodowała im w rękach, że importowany zabójca – jedyny człowiek w Paryżu, który pracował dla Carlosa i mógł zidentyfikować cel – leży z kulą w głowie w opancerzonej furgonetce na Quai de la Râpée.