– Zadzwoń wieczorem – odparł. – Wychodzę.
– Pytałeś o kurierów. Czy noszą mundury?
– Byłem ciekaw.
– Najczęściej tak. Poruszają się opancerzonymi furgonetkami, ale w tej sprawie wydałam wyraźne instrukcje. Jeżeli będą jechać furgonetką, ma być zaparkowana przecznicę przed mostem, a kurier ma dalej iść pieszo.
– Słyszałem to, ale nie jestem pewien, co miałaś na myśli? Dlaczego?
– Sam kurier jest już wystarczająco kłopotliwy, ale to konieczne; jego obecności wymagają towarzystwa ubezpieczające banki. Po prostu furgonetka zbytnio rzuca się w oczy, zbyt łatwo ją śledzić. Może zmienisz zdanie i pozwolisz mi pójść z tobą?
– Nie.
– Uwierz mi, wszystko będzie w porządku. Już tych dwóch złodziei tego dopilnuje.
– W takim razie nie ma sensu, żebyś tam szła.
– Doprowadzasz się do obłędu.
– Śpieszę się.
– Wiem. A beze mnie poruszasz się szybciej. – Marie wstała i podeszła do niego. – Naprawdę cię rozumiem. – Przysunęła się do niego, pocałowała go w usta i nagle poczuła broń wsuniętą za pasek u jego spodni. Zajrzała mu w oczy. – Denerwujesz się, prawda?
– Po prostu jestem ostrożny. – Uśmiechnął się, dotykając jej podbródka. – To straszna kupa pieniędzy. Możemy się za nie utrzymać przez długi czas.
– Podoba mi się to.
– Pieniądze?
– Nie. „My”. – Marie zmarszczyła brwi. – Skrytka bankowa.
– Mówisz non-sequiturs .
– W Paryżu nie można zostawić obligacji wartych ponad milion dolarów w jakimś pokoju hotelowym. Trzeba wynająć sejf.
– Zrobimy to jutro. – Wypuścił ją z objęć i ruszył w stronę drzwi. – Podczas mojej nieobecności znajdź „Les Classiques” w książce telefonicznej i zadzwoń pod ich miejski numer. Dowiedz się, o której zamykają. – Wyszedł szybko z pokoju.
Usadowiony na tylnym siedzeniu stojącej taksówki, Bourne obserwował przez przednią szybę wejście do banku. Kierowca nucił pod nosem nie dającą się zidentyfikować melodię i czytał gazetę, zadowolony z pięćdziesięciofrankowej zaliczki. Jednak silnik pracował na jałowym biegu; pasażer upierał się co do tego.
W tylnym oknie taksówki ukazała się opancerzona furgonetka ze sterczącą ze środka dachu anteną, wysmukłą niczym bukszpryt. Samochód zatrzymał się na miejscu zarezerwowanym dla upoważnionych pojazdów, dokładnie przed taksówką Bourne’a. Ponad okrągłym okienkiem z kuloodpornego szkła w tylnych drzwiach pojawiły się dwa czerwone światełka – system alarmowy został włączony.
Bourne pochylił się i przyglądał, jak umundurowany mężczyzna wychodzi z furgonetki przez boczne drzwi i torując sobie drogę przez tłum na chodniku wchodzi do banku. Jason poczuł ulgę – to nie był jeden z tych trzech dobrze ubranych facetów, którzy poprzedniego dnia przyjechali do Valois.
Piętnaście minut później kurier wyszedł z banku, trzymając w lewej ręce skórzany neseser, a prawą opierając na odpiętej kaburze. Na ściance neseseru wyraźnie widać było wydarty płat skóry. Jason czuł go w kieszeni koszuli. Dzięki tej prymitywnej kombinacji może da się żyć – z dala od Paryża, z dala od Carlosa. O ile takie życie było w ogóle możliwe, a on zaakceptowałby je bez tego straszliwego labiryntu, z którego nie było dla niego ucieczki.
Ale było jeszcze coś więcej. W labiryncie stworzonym przez człowieka, można było się poruszać, biec, rozbijać ściany, nawet na oślep ale posuwać się do przodu. Jego labirynt nie miał ścian ani wyraźnych korytarzy, którymi mógłby biec. Kiedy w nocy otwierał oczy, czując spływający mu po twarzy pot, wokół była tylko przestrzeń i wirująca w ciemnościach mgła. Dlaczego zawsze to samo – przestrzeń, ciemność i wicher? Dlaczego zawsze spadał w otchłań nocy? Spadochron. Dlaczego? A potem usłyszał inne słowa. Nie miał pojęcia, skąd dobiegały, ale były tam, słyszał je.
Cóż ci pozostanie, jeżeli zniknie pamięć? A wraz z nią twoja tożsamość, panie Smith?
Przestań!
Opancerzona furgonetka włączyła się do ruchu na rue Madaleine. Bourne postukał kierowcę w ramię.
– Jedź za tą furgonetką, ale niech między nami będą przynajmniej dwa samochody – powiedział po francusku.
Zaniepokojony kierowca odwrócił się.
– Chyba wsiadł pan do niewłaściwej taksówki, monsieur. Niech pan weźmie z powrotem swoje pieniądze.
– Pracuję w tej firmie, głupcze. To specjalne zadanie.
– Proszę o wybaczenie, monsieur. Nie zgubię jej – rzekł kierowca i wykonując ostry skręt zanurzył się w dżunglę ulicznego ruchu.
Furgonetka pojechała najkrótszą drogą, bocznymi uliczkami w stronę Sekwany. Na Quai de la Râpée skręciła w lewo, w kierunku Pont Neuf. Jakieś trzy lub cztery przecznice przed mostem – według oceny Bourne’a – zwolniła i zjechała do krawężnika, tak jakby kierowca doszedł do wniosku, że przyjedzie zbyt wcześnie na spotkanie. Jeśli tak, pomyślał Bourne, to chyba raczej się spóźni. Do trzeciej brakowało sześciu minut. W tym czasie kierowca z ledwością zdołałby zaparkować furgonetkę, a kurier zgodnie z instrukcją przejść jedną przecznicę do mostu. Dlaczego więc furgonetka zwolniła? Zwolniła? Nie, zatrzymała się! Dlaczego?!
Ruch uliczny?… Dobry Boże, ależ tak, oczywiście – korki!
– Zatrzymaj się tutaj – polecił kierowcy Bourne. – Zjedź do krawężnika. Szybko!
– O co chodzi, monsieur?
– Jesteś szczęściarzem – oznajmił mu Jason. – Otrzymasz od mojej firmy dodatkowe sto franków; wystarczy tylko, że podejdziesz do kierowcy furgonetki i powiesz mu kilka słów. Chcesz zarobić setkę?
– Co, monsieur?
– Szczerze mówiąc, sprawdzamy go. Jest nowy. Chcesz zarobić setkę?
– Mam po prostu podejść do okna i powiedzieć kilka słów?
– Nic więcej. To zajmie najwyżej pięć sekund. Potem możesz wrócić do swojej taksówki i odjechać.
– Żadnych kłopotów? Nie chcę mieć problemów.
– Moja firma jest jedną z najbardziej szacownych we Francji. Na każdym kroku możesz dostrzec nasze samochody.
– No, nie wiem…
– W takim razie nieważne! – Bourne sięgnął do klamki drzwiczek.
– Co mam powiedzieć?
Jason wyjął sto franków.
– Tylko tyle: „Herr Koenig przesyła pozdrowienia z Zurych u”. Zapamiętasz?
– „Koenig. Pozdrowienia z Zurychu”. Co w tym trudnego?
– Dobrze. Idziemy. Będę tuż przy tobie.
– Pan? Przy mnie?
– Zgadza się.
Szybko podeszli do furgonetki, trzymając się prawej strony wąskiej uliczki. Z lewej mijały ich ruszające i zatrzymujące się samochody i ciężarówki. Furgonetka to pułapka Carlosa, pomyślał Bourne. Zabójca przekupił któregoś z uzbrojonych kurierów. Źle opłacany kurier musiał jedynie podać na podsłuchiwanej częstotliwości nazwisko i miejsce spotkania, by zarobić mnóstwo pieniędzy. „Bourne. Pont Neuf”. To takie proste. Ten kurier banku bardziej był zainteresowany tym, by żołnierze Carlosa dotarli na Pont Neuf o czasie, niż postępowaniem zgodnym z instrukcjami. Paryskie korki cieszyły się uzasadnioną sławą – nikt nie mógł być pewien, że dotrze o czasie na umówione miejsce. Jason zatrzymał taksówkarza i wręczył mu dwa banknoty stufrankowe. Kierowca wlepił w nie wzrok.
– Monsieur?
– Moja firma jest bardzo hojna. Ten człowiek musi być ukarany za jaskrawe naruszenie regulaminu. Po słowach „Herr Koenig. Pozdrowienia z Zurychu” wystarczy, że dodasz: „Plan zmieniony. W mojej taksówce jest pasażer, który musi się z panem zobaczyć”. Rozumiesz?
Oczy kierowcy powędrowały w stronę banknotów.
– Co w tym trudnego? – Wziął pieniądze.
Ostrożnie zaczęli się przesuwać wzdłuż furgonetki. Jason przywarł plecami do stalowej ścianki wozu. Prawa dłoń zniknęła pod płaszczem i ujęła broń tkwiącą za paskiem spodni. Kierowca podszedł do okna i zastukał w szybę.
– Ty, w środku! Herr Koenig! Pozdrowienia z Zurychu!
Szyba opuściła się w dół, nie więcej niż na trzy lub pięć centymetrów.
– Co to znaczy?! – odkrzyknął kierowca furgonetki. – Miał pan być na Pont Neuf, monsieur!
Taksówkarz nie był durniem, poza tym miał ochotę ulotnić się tak szybko, jak to możliwe.
– To nie ja, ośle! – wrzasnął, przekrzykując hałas przejeżdżających niebezpiecznie blisko samochodów. – Powtarzam tylko to, co miałem przekazać! Plan został zmieniony. Tam jest facet, który mówi, że musi się z tobą zobaczyć!
– Powiedz mu, żeby się pośpieszył – powiedział szeptem Jason, trzymając poza zasięgiem obserwacji z furgonetki ostatni pięćdziesięciofrankowy banknot.
Taksówkarz spojrzał na pieniądze, potem na kuriera.
– Pośpiesz się! Jeżeli nie zobaczysz się z nim natychmiast, to stracisz pracę!
– A teraz wynoś się stąd! – powiedział Bourne.
Taksówkarz odwrócił się i pobiegł obok Jasona w stronę taksówki, chwytając po drodze banknot.
Bourne został na miejscu, zaalarmowany przez dźwięk, który usłyszał mimo kakofonii klaksonów i silników na zatłoczonej jezdni. Ze środka furgonetki dobiegły go głosy. Ale nie był to jeden człowiek krzyczący do mikrofonu radiostacji, lecz dwaj mężczyźni wydzierający się na siebie. Kurier nie był sam; w środku znajdował się jeszcze ktoś.
– Słowa się zgadzały! Słyszałeś!
– Miał podejść. Miał się pokazać osobiście.
– Pokaże się. I przyniesie kawałek skóry, który musi dokładnie pasować! Myślisz, że zrobi to na środku zatłoczonej ulicy?
– Nie podoba mi się to!
– Zapłaciłeś mi za pomoc w odnalezieniu człowieka. Ale ja nie mam zamiaru stracić pracy! Wychodzę stąd!
– To z pewnością musi być na Pont Neuf!
– Pocałuj mnie w dupę!
Na metalowej podłodze furgonetki zadudniły ciężkie kroki.
– Idę z tobą!
Jason obrócił się, tak by zasłaniały go otwierające się drzwi furgonetki. Dłoń wciąż trzymał schowaną pod płaszczem. W przejeżdżającym samochodzie dostrzegł przyciśniętą do szyby twarz dziecka – zniekształcone dziecinne rysy przypominające ohydną, zezująca maskę, mającą go przestraszyć i obrazić. Ulicę wypełniała narastająca polifonia gniewnych klaksonów. Ruch na jezdni zastygł w korku.
Kurier zszedł z metalowego stopnia trzymając w lewej ręce neseser. Bourne był gotów. W chwili gdy kurier stanął na jezdni, pchnął drzwi na drugiego mężczyznę. Ciężka stal uderzyła wysuwające się kolano i wyciągniętą rękę. Mężczyzna wrzasnął i zatoczył się w głąb furgonetki. Jason krzyknął do kuriera, trzymając w wolnej ręce strzępek skóry: