Литмир - Электронная Библиотека
A
A

– Miałem siostrę – powiedział cicho. – Lee- Lee byłaby teraz mniej więcej w twoim wieku, gdyby żyła. Była dwa lata młodsza ode mnie, wpatrzona we mnie… A ja… ja byłem jej obrońcą. Chciałem, żeby była bezpieczna. Nie tylko dlatego, że rodzice kazali mi jej strzec. Po prostu uważałem, że tak trzeba. Mój ojciec często był daleko. Więc kiedy szliśmy się bawić, kto miał ją chronić, jeśli nie ja? – Nie wiadomo dlaczego zapiekły go oczy i zaczął niewyraźnie widzieć. Zaczerwienił się ze wsty du i chciał odwrócić głowę, ale dostrzegł w oczach Ziny współczucie. Było dla niego liną ratunkową i wstyd zniknął. Mówił dalej, czując coraz większą bliskość między nimi. – Ale w końcu zawiodłem Lee- Lee. Została zabita razem z moją matką. Ja też powinienem był zginąć, ale ocalałem. – Odnalazł ręką Buddę wyrzeźbionego w kamieniu i zaczerpnął z niego siłę, jak tyle razy przedtem. – Długo się zastanawiałem, po co przeżyłem. Przecież ją zawiodłem.

Kiedy Zina lekko rozchyliła wargi, Chan zobaczył na jej zębach krew. Jej ręka, którą mocno trzymał, ścisnęła jego dłoń i zrozumiał, że Zina chce, żeby mówił dalej. Nie tylko ją uwalniał od cierpienia; również siebie. Choć Zina nie mogła mówić i powoli umierała, jej mózg jeszcze funkcjonował. Słyszała słowa Chana i wzrokiem mówiła, że coś dla niej znaczą.

– Zina – powiedział – na swój sposób jesteśmy pokrewnymi duszami. Widzę w tobie siebie – wyobcowanego, porzuconego, całkiem samotnego. Wiem, że to nie będzie miało dla ciebie wielkiego sensu, ale poczuciem winy, że nie ochroniłem siostry, wywołało u mnie bezpodstawną nienawiść do ojca. Widziałem tylko to, że nas porzucił, że mnie porzucił. -

W tym momencie dokonał zdumiewającego odkrycia: uświadomił sobie, że rozpoznał w Zinie siebie tylko dlatego, że się zmienił. Była taka jak on kiedyś. O wiele łatwiej planować zemstę na ojcu, niż zmierzyć się z własną winą. Ta świadomość wywołała w nim pragnienie, żeby pomóc Zinie. Chciał jej uratować życie.

Ale jak nikt inny znał tajemnicę śmierci. Wiedział, że kiedy się zbliża, nawet on nie może jej zatrzymać. Gdy nadszedł czas, gdy usłyszał jej kroki i zobaczył w oczach Ziny jej bliskość, pochylił się nad dziewczyną i uśmiechnął do niej uspokajająco.

Wrócił do tego, co mówił Boume, jego ojciec, i przypomniał Zinie:

– Pamiętaj, co masz powiedzieć Indagatorom. "Moim bogiem jest Allah, moim prorokiem Mahomet, moją wiarą islam, moja kibla jest tam, gdzie świątynia Kaaba". – Zdawało się, że Zina chce mu tyle powiedzieć i nie może. – Jesteś prawa, Zina. Uznają cię za godną chwały.

Poruszyła powiekami i życie zgasło w jej oczach jak płomień, który je ożywiał.

Droga powrotna zajęła Bourne'owi trochę czasu. Dwa razy omal nie zemdlał i musiał zjechać na bok. Siedział z czołem przyciśniętym do kierownicy, potwornie obolały i zmęczony, ale chciał znów zobaczyć Chana i to go mobilizowało. Nie zważał na służby bezpieczeństwa; nie obchodziło go nic poza tym, żeby być z synem.

W hotelu Oskjuhlid czekał na niego Jamie Hull. Kiedy Bourne skończył krótką opowieść o roli Stiepana Spalki w zamachu, Hull uparł się, że zaprowadzi go do lekarza, żeby opatrzono mu świeże rany.

Ambulatorium było pełne poszkodowanych. Leżeli na pospiesznie przygotowanych łóżkach. Ciężko rannych karetka zabrała do szpitala. O zabitych nikt nie miał ochoty rozmawiać.

Hull usiadł obok Bourne'a.

– Spalko ma na całym świecie taką reputację, że nawet kiedy wydobędziemy ciało, będą tacy, którzy nie uwierzą. Wiemy, jaki miałeś udział w tej sprawie i jesteśmy ci wdzięczni. Oczywiście chce z tobą porozmawiać prezydent, ale to później.

Zjawiła się lekarka i zaczęła zszywać Bourne'owi rozcięty policzek.

– To się ładnie nie zagoi – uprzedziła. – Chyba będzie potrzebna konsultacja z chirurgiem plastycznym.

– To nie będzie moja pierwsza blizna – rzekł Bourne.

– Widzę – odparła sucho lekarka.

– Mamy problem, jak wyjaśnić obecność skafandrów ochronnych – ciągnął Hull. – Nie znaleźliśmy broni chemicznej ani biologicznej. A wy?

Bourne musiał szybko myśleć. Zostawił Chana samego z Zina i biodyfuzorem. Poczuł nagłe ukłucie strachu.

– Też nie. Byliśmy tak samo zaskoczeni jak wy, Ale nie przeżył nikt, kogo można by zapytać.

Hull skinął głową. Kiedy lekarka skończyła, pomógł Bourne'owi wstać i wyjść na korytarz.

– Wiem, że chciałbyś wziąć gorący prysznic i się przebrać, ale muszę cię natychmiast przesłuchać. – Uśmiechnął się uspokajająco. – To sprawa bezpieczeństwa narodowego. Mam związane ręce, ale przynajmniej możemy to zrobić w cywilizowany sposób przy gorącym posiłku, okej?

Wymierzył Bourne'owi krótki, mocny cios w nerki. Jason opadł na kolana. Kiedy łapał oddech, Hull zamachnął się drugą ręką. Między wskazującym i środkowym palcem trzymał rodzaj sztyletu – krótkie, szerokie trójkątne ostrze pokryte ciemną substancją, bez wątpienia trucizną. Już miał je wbić w szyję Bourne'a, gdy w korytarzu rozległ się cichy strzał. Hull puścił Jasona, który błyskawicznie osunął się pod ścianę. Odwrócił głowę i zobaczył, że Hull leży martwy na brązowym dywanie. W ich kierunku biegł na krzywych nogach Borys Iljicz Karpow. Trzymał w dłoni pistolet z tłumikiem.

– Muszę przyznać – powiedział po rosyjsku, kiedy pomagał Bourne'owi wstać – że w głębi duszy zawsze pragnąłem zabić agenta CIA.

– Chryste… dzięki – wysapał Bourne w tym samym języku.

– Wierz mi, że to była przyjemność. – Karpow spojrzał na Hulla. – CIA odwołała wyrok na ciebie, ale jego to nie obchodziło. Wygląda na to, że wciąż masz wrogów we własnej agencji.

Bourne wziął kilka głębokich oddechów. Każdy powodował straszliwy ból. Zaczekał, aż rozjaśni mu się w głowie.

– Skąd wiedziałeś, Karpow?

Rosjanin wybuchnął dudniącym śmiechem.

– Widzę, gaspadin Bourne, że pogłoski o twojej pamięci są prawdziwe. – Otoczył Jasona ramieniem w pasie i podtrzymał. – Pamiętasz…? Jasne, że nie pamiętasz. Spotkaliśmy się kilka razy. Ostatnim razem ocaliłeś mi życie. – Na widok zdumionej miny Bourne'a znów się roześmiał. – To fajna historia, mój przyjacielu. W sam raz do opowiedzenia przy butelce wódki. Albo może przy dwóch, co? Po takiej nocy jak ta, kto wie?

– Byłbym wdzięczny za wódkę – odrzekł Boume – ale najpierw muszę kogoś znaleźć.

– Chodźmy – powiedział Karpow. – Każę moim ludziom sprzątnąć to ścierwo i razem zrobimy co trzeba. – Wyszczerzył zęby w szerokim uśmiechu i jego rysy straciły brutalny wygląd. – Cuchniesz jak tygodniowa ryba, wiesz o tym? Ale co tam, do cholery, jestem przyzwyczajony do smrodu! – Znów się roześmiał. – Cieszę się, że cię widzę! Przekonałem

się, że niełatwo zdobyć przyjaciół, zwłaszcza w naszej branży. Musimy uczcić to spotkanie, no nie?

– Jasna sprawa.

– A kogo musisz znaleźć tak pilnie, mój przyjacielu, że nie możesz najpierw wziąć gorącego prysznica i skorzystać z dobrze zasłużonego odpoczynku?

– Młodego człowieka imieniem Chan. Chyba już go spotkałeś.

– Fakt – przyznał Karpow i poprowadził Bourne'a korytarzem. – Wyjątkowy facet. Wiesz, że został do końca z umierającą Czeczenką? A ona do końca nie puściła jego ręki. – Pokręcił głową. – Niebywałe.

Zacisnął wargi.

– Nie zasługiwała na jego troskę. Bo kim była? Zabójczynią. Wystar czy zobaczyć, co tu chcieli zrobić, żeby się przekonać, jaką była kanalią.

– A jednak – odrzekł Bourne – potrzebowała, żeby trzymał ją za rękę.

– Nigdy nie zrozumiem, jak on mógł się na to zgodzić.

– Może on też jej potrzebował. – Bourne spojrzał na Karpowa. – Naprawdę uważasz ją za kanalię?

– Owszem – odparł Rosjanin. – Ale w końcu sami Czeczeńcy doprowadzają do tego, że tak o nich myślę.

– Nic się nie zmienia, co? – zapytał Bourne.

– Tak zostanie, dopóki ich nie wytępimy. – Karpow zerknął na niego z ukosa. – Posłuchaj, mój przyjacielu idealisto. Oni mówią o nas to samo, co inni terroryści mówią o was, Amerykanach. "Bóg wypowiedział wam wojnę". Dostajemy gorzką nauczkę, żeby traktować takie oświadczenia poważnie.

Okazało się, że Karpow wie, gdzie jest Chan – w głównej restauracji, która znów jako tako działała, choć menu było mocno ograniczone.

– Spalko nie żyje – powiedział Jason, żeby ukryć przypływ uczuć na widok syna.

Chan odłożył hamburgera i przyjrzał się szwom na spuchniętym policzku Bourne'a.

– Jesteś ranny?

Bourne skrzywił się, kiedy siadał.

– Drobiazg.

Chan skinął głową, ale nie odrywał wzroku od ojca. Karpow usiadł obok Bourne'a i zawołał do przechodzącego kelnera, żeby podał butelkę wódki.

– Rosyjskiej – dodał ostro. – Nie tych polskich pomyj. I przynieś szklanki. Tu są prawdziwi mężczyźni, Rosjanin i bohaterowie prawie tak dobrzy jak rosyjscy! – Odwrócił się do swoich towarzyszy. – No dobra. Jest coś, o czym nie wiem?

– Nie – odpowiedzieli jednocześnie Bourne i Chan.

Borys uniósł krzaczaste brwi.

– Czyżby? W takim razie pozostaje się napić. In vino veritas, w winie prawda, jak mawiali starożytni Rzymianie, a kto by im nie wierzył? Byli cholernie dobrymi żołnierzami i mieli wspaniałych dowódców, ale byliby jeszcze lepsi, gdyby zamiast wina pili wódkę! – Ryknął śmiechem i rechotał, dopóki obaj mu nie zawtórowali. Nie mieli wyboru.

Kelner przyniósł wódkę i szklanki. Karpow odprawił go gestem.

– Pierwszą butelkę trzeba otworzyć samemu – wyjaśnił. – Taka jest tradycja.

– Bzdura – odparł Bourne, zwracając się do Chana. – To zwyczaj z dawnych czasów, kiedy rosyjska wódka była tak kiepsko destylowana, że często pływała w niej ropa.

– Nie słuchaj go. – Karpow zacisnął wargi, ale w oczach miał wesoły błysk. Napełnił szklanki i bardzo oficjalnie postawił przed nimi. – Wspólne wypicie butelki dobrej rosyjskiej wódki oznacza przyjaźń; mimo ropy. Bo przy butelce dobrej rosyjskiej wódki rozmawia się o starych czasach, o towarzyszach i wrogach, którzy odeszli.

Uniósł szklankę. Poszli w jego ślady.

– Na zdarowje! – zawołał i wypił potężny łyk.

88
{"b":"97655","o":1}