Литмир - Электронная Библиотека
A
A

– La illaha ill Allah – powiedział Hasan Arsienow. – Witamy na pokładzie, Szejku.

Spalko wstał, a członkowie załogi owinęli go w koce.

– La illaha ill Allah – odrzekł. – Prawie cię nie poznałem.

– Kiedy pierwszy raz po rozjaśnieniu włosów popatrzyłem w lustro, też się nie poznałem.

Spalko przyjrzał się twarzy dowódcy terrorystów.

– Jak się sprawdzają soczewki kontaktowe?

– Nikt z nas nie miał z nimi problemów. – Arsienow nie mógł oderwać wzroku od metalowej skrzynki w dłoni Szejka. – Jest tutaj.

Spalko pokiwał głową. Spojrzał Arsienowowi przez ramię i zobaczył Zinę stojącą w ostatnich promieniach zachodzącego słońca. Jej złociste włosy powiewały na wietrze, bez zmrużenia powiek patrzyła na niego kobaltowymi oczami.

– Kierunek ląd – rozkazał Spalko załodze. – Chcę się przebrać w suche rzeczy.

Zszedł do przedniej kabiny, gdzie na koi czekały na niego starannie złożone ubrania, a na pokładzie pod nią para porządnych czarnych butów. Odpiął pojemnik i postawił go na koi. Kiedy zrzucił z siebie kombinezon, zerknął na nadgarstek, by zobaczyć, jak mocno stalowa obręcz poraniła mu skórę. Potem zatarł energicznie ręce, przywracając krążenie krwi.

Stał tyłem, gdy drzwi otworzyły się i szybko zamknęły. Nie odwrócił się, nie musiał widzieć, kto wszedł do kabiny.

– Zaraz cię rozgrzeję – powiedziała zmysłowym głosem Zina.

Chwilę później poczuł dotyk jej piersi i żar lędźwi na plecach i pośladkach. Euforia skoku ze spadochronem wciąż rozpalała mu zmysły, podsycona przez świeże wspomnienie ostatecznego zakończenia jego długiego związku z Annaka Vadas. Wszystko to sprawiło, iż nie mógł się Zinie oprzeć.

Odwrócił się i usiadł na brzegu koi, a ona przywarła do niego całym ciałem. Była jak samica w rui. Widział żar w jej oczach, słyszał jej pomruki rozkoszy. Zatraciła się z nim kompletnie, dając mu chwilowe spełnienie.

Mniej więcej dziewięćdziesiąt minut później Jamie Hull zszedł do podziemnego garażu, by skontrolować straż przy bocznej bramie, gdy zauważył Karpowa. Szef rosyjskiej ochrony wyraził zdziwienie na jego widok, lecz Hull nie dał się nabrać. Odnosił wrażenie, że Borys ostatnio go śledzi, ale może po prostu padł ofiarą paranoi. Chociaż miało to swoje uzasadnienie. W hotelu przebywali obecnie wszyscy przywódcy zaproszeni na szczyt antyterrorystyczny. Nazajutrz o ósmej rano rozpoczną się obrady, a dla niego okres najwyższego ryzyka. Wprost przerażała go myśl, że jakimś sposobem towarzysz Borys zwąchał to, co odkrył Fejd al- Saud, i to, co Hull uknuł z szefem arabskiej ochrony.

Dlatego też, aby Borys nie wyczuł jego obaw, Hull przylepił do twarzy szeroki uśmiech. Był gotowy na wszystko, byle tylko Rosjanin niczego się nie domyślił.

– Widzę, że pracuje pan po godzinach, drogi panie Hull – powiedział Karpow tubalnym głosem spikera radiowego. – Ktoś musi czuwać, aby spać mógł ktoś, co?

– Będę miał dość czasu, żeby się wyspać, kiedy konferencja się skończy, a wraz z nią nasza robota.

– Nasza robota nigdy się nie kończy. – Karpow był ubrany w jeden ze swoich fatalnych serżowych garniturów. Wyglądał w nim, jakby był zakuty w niezgrabny pancerz. – Choćbyśmy nie wiem ile zdziałali, zawsze czeka nas kolejne zadanie. To jeden z uroków naszej pracy, mam rację?

Hulla korciło, żeby zaprzeczyć, ale ugryzł się w język.

– A jak tutejsza ochrona? – Karpow rozglądał się dookoła swoimi paciorkowatymi czarnymi oczami. – Zgodna z wysokimi amerykańskimi standardami, mam nadzieję?

– Dopiero sprawdzam.

– W takim razie przyda się panu pomoc, prawda? Co dwie głowy, to nie jedna.

Hull opadł nagle z sił. Nie pamiętał już, jak długo tkwił w tym zapomnianym przez Boga kraju ani kiedy miał okazję porządnie się wyspać. I ani jednego drzewa, po którym można by się było zorientować, jaka jest pora roku! Miał objawy dezorientacji podobnej do tej, na jaką cierpią czasami marynarze na łodziach podwodnych.

Przyglądał się, jak wartownicy zatrzymują furgonetką firmy gastronomicznej, przepytują kierowcę i sprawdzają ładunek. Nie zauważył żadnego błędu w procedurze ani w samej metodzie.

– Czy ten kraj nie działa na ciebie dołująco? – spytał Borysa.

– Dołująco? Toż to istny raj, przyjacielu – żachnął się Karpow. – Jak chcesz się naprawdę zdołować, spędź zimę na Syberii.

Hull zmarszczył brwi.

– Zesłali cię na Syberię?

Borys parsknął śmiechem.

– Tak, ale nie w tym celu, co myślisz. Pracowałem tam jako agent operacyjny kilka lat temu, kiedy napięcie z Chinami sięgnęło szczytu. Wiesz, tajne manewry wojskowe, akcje wywiadowcze, a wszystko w najmroczniejszej, najzimniejszej krainie, jaką możesz sobie wyobrazić. – Karpow westchnął. – Chociaż jako Amerykanin pewnie w ogóle nie potrafisz wyobrazić sobie czegoś takiego.

Hull wciąż krzywił usta w dobrodusznym uśmiechu, choć kosztowało go to wiele cierpliwości. Na szczęście przed bramę zajechała następna furgonetka. Z elektrociepłowni Reykjavik. Z jakiegoś powodu wzbudziła zainteresowanie Borysa i Hull podążył za nim w kierunku punktu kontroli. W samochodzie siedziało dwóch mężczyzn w uniformach.

Karpow wziął do ręki kartę ze zleceniami podaną posłusznie przez kierowcę jednemu z wartowników i zaczął czytać.

– O co chodzi? – zapytał typowym dla siebie agresywnym tonem.

– Kwartalny przegląd instalacji geotermicznej – odparł kierowca.

– Musicie robić to akurat teraz? – Karpow łypnął spode łba na szofera.

– Tak jest, proszę pana. Całe miasto jest podłączone do tej samej sieci. Gdybyśmy nie przeprowadzali regularnych kontroli, narazilibyśmy na awarię cały system.

– Cóż, nie możemy do tego dopuścić – powiedział Hull. Skinął głową na jednego z wartowników. – Przeszukaj wóz. Jeśli nic nie znajdziesz, możesz ich przepuścić.

Odszedł od furgonetki, a Karpow za nim.

– Nie lubisz tej roboty, co? – zauważył Rosjanin.

Zapomniawszy się na chwilę, Hull obrócił się na pięcie i stanął z nim oko w oko.

– Lubię – warknął, lecz zmiarkował się natychmiast i dodał z uśmiechem: – Nie, masz rację. Wolę robotę, jak by to powiedzieć… bardziej siłową.

Karpow pokiwał głową z wyraźną sympatią.

– Rozumiem. Nie ma to jak zabijanie.

– Dokładnie – rzekł Hull, wczuwając się w rolę. – Weźmy na przykład ten najnowszy rozkaz. Czego bym nie dał, żeby znaleźć Jasona Bourne'a i władować mu kulę w łeb.

Karpow uniósł krzaczaste brwi.

– Wydaje mi się, że dla ciebie ten rozkaz to sprawa osobista. Powinieneś się strzec takiego zaangażowania, przyjacielu. Silne uczucia osłabia ją zdolność oceny sytuacji.

– Pieprzę to – odrzekł Hull. – Bourne dostał to, czego pragnąłem najbardziej. To, co powinno być moje.

Karpow zastanawiał się przez moment.

– Zdaje się, że źle pana oceniłem, drogi panie Hull. Zdaje się, że jest w panu więcej z wojownika, niż myślałem. – Klepnął Amerykanina po plecach. – Co powiesz na wymianę wojennych opowieści przy wódce?

– Myślę, że da się to załatwić – odrzekł Hull, gdy furgonetka elektro ciepłowni Reykjavik wjeżdżała na teren hotelu.

Stiepan Spalko, ubrany w uniform pracownika ciepłowni Reykjavik, z barwnymi soczewkami kontaktowymi i sztucznym szerokim nosem przylepionym do twarzy, wysiadł z furgonetki i powiedział kierowcy, żeby na niego zaczekał. Z formularzem zlecenia w jednej dłoni i niewielką skrzynką na narzędzia w drugiej ruszył przez labirynt korytarzy w podziemiu hotelu. Plan architektoniczny budynku migał mu przed oczami niczym trójwymiarowy obraz z rzutnika. Orientował się w olbrzymim kompleksie lepiej niż niejeden z pracowników.

Zajęło mu dwanaście minut, nim dotarł do sektora, w którym nazajutrz miały się zacząć obrady szczytu antyterrorystycznego. W tym czasie czterokrotnie zatrzymywali go agenci ochrony, mimo że miał przypięty identyfikator. Ruszył na schody, zszedł na trzeci poziom pod ziemią, gdzie znów zatrzymał go strażnik. Był na tyle blisko węzła grzewczego, by jego obecność nie wzbudzała podejrzeń. Jednocześnie znalazł się na tyle blisko podstacji systemu wentylacyjno- klimatyzacyjnego, że ochroniarz postanowił mu towarzyszyć.

Spalko przystanął przy skrzynce instalacji elektrycznej i otworzył klapkę. Cały czas czuł na sobie czujny wzrok strażnika.

– Długo tu pan jest? – zapytał po islandzku, otwierając pojemnik z narzędziami.

– Mówi pan może po rosyjsku? – odrzekł ochroniarz.

– Tak się składa, że owszem. – Spalko zaczął grzebać w narzędziach. – Jest pan tu od ilu, dwóch tygodni?

– Od trzech – przyznał się strażnik.

– I przez ten czas zobaczył pan cokolwiek z naszej pięknej Islandii? – Znalazł przedmiot, którego szukał, i ukrył go w dłoni.

Rosjanin pokręcił głową, co Spalko wykorzystał jako pretekst do rozpoczęcia uczonego wykładu.

– W takim razie pozwoli pan, że go oświecę. Islandia jest wyspą o powierzchni stu trzech tysięcy kilometrów kwadratowych, której średnia wysokość nad poziomem morza wynosi pięćset metrów. Nasz najwyższy szczyt, Hvannadalshnukur, ma wysokość dwóch tysięcy stu jedenastu metrów, a jedenaście procent powierzchni kraju pokrywają lodowce,

w tym największy w Europie lodowiec Vatnajokull. Nasz parlament, Althing, składa się z sześćdziesięciu trzech posłów wybieranych co cztery…

Jego głos ucichł, gdy strażnik, śmiertelnie znudzony przewodnikowym bełkotem, odwrócił się i odszedł. Spalko natychmiast wziął się do pracy. Przyciskał malutki dysk do dwóch par przewodów, aż upewnił się, że wszystkie cztery kolce przebiły izolację.

– Gotowe – oznajmił, zatrzaskując skrzynkę.

– A teraz dokąd? Do węzła grzewczego? – zapytał strażnik.

– Nie – powiedział Spalko. – Najpierw muszę się zameldować u szefa.

Wracam do samochodu. – Pomachał strażnikowi na odchodne.

Wrócił do furgonetki, wsiadł i poczekał, aż nadejdzie następny ochroniarz.

– Jak tam? Wszystko w porządku?

– Na dzisiaj skończyliśmy. – Spalko uśmiechnął się z triumfem, notując coś w formularzu. Spojrzał na zegarek. – Oj, zasiedzieliśmy się tu dłużej, niż myślałem. Dzięki za ochronę.

– Nie ma sprawy. Taką mam robotę.

79
{"b":"97655","o":1}