Литмир - Электронная Библиотека
A
A

Gdy prezydent Stanów Zjednoczonych pojawił się na estradzie, Jamie Hull znajdował się tuż obok, razem z agentami Secret Service. Hull był w ciągłym kontakcie radiowym z każdym członkiem swojego kontyngentu oraz z dwoma pozostałymi szefami ochrony. Za prezydentem USA stanął Aleksander Jewtuszenko, prezydent Rosji, któremu towarzyszył Borys i oddział ponurych agentów FSB. Dalej ustawili się czterej przywódcy arabscy, każdy z oddzielną obstawą.

Tłum gapiów i dziennikarzy naparł do przodu, zatrzymując się przed estradą, na którą właśnie weszli dygnitarze. Wypróbowano mikrofony, kamery zaczęły transmisję na żywo. Prezydent Stanów Zjednoczonych stanął na mównicy jako pierwszy. Był wysokim, przystojnym mężczyzną o wydatnym nosie i oczach przypominających ślepia psa łańcuchowego.

– Obywatele świata! – rozpoczął silnym, dźwięcznym głosem wyćwiczonym w wielu zwycięskich kampaniach wyborczych, wygładzonym na konferencjach prasowych i uszlachetnionym podczas licznych rozmów w cztery oczy w Ogrodzie Różanym i Camp David. – Nadszedł wielki dzień dla pokoju i międzynarodowej walki o wolność i sprawiedliwość przeciwko siłom przemocy i terroryzmu. Dzisiaj po raz kolejny stajemy przed wielkim dylematem historii. Czy pozwolimy, by ludzkość stoczyła się w mrok, ogarnięta strachem i bratobójczą wojną, czy też zjednoczymy się i zadamy ostateczny cios naszym wrogom, gdziekolwiek by się skryli?

Siły terroryzmu – ciągnął – sprzysięgły się przeciwko nam. Nie łudźmy się! Terroryzm jest współczesną hydrą, bestią o wielu łbach. Jednak uświadamiając sobie z całą jasnością trudy obranej przez nas drogi, nie zboczymy z niej i nie zaprzestaniemy wspólnych wysiłków w walce pokój. Tylko zjednoczeni zdołamy pokonać wielogłowego potwora. Tylko zjednoczeni mamy szansę uczynić świat bezpiecznym dla nas i naszych dzieci.

Kiedy zakończył przemowę, gruchnęły gromkie brawa. Po nim przed mikrofonem stanął prezydent Rosji, który powiedział mniej więcej to samo. Znowu rozległy się gromkie brawa. Czterej arabscy przywódcy, choć w nieco bardziej mglistych słowach, jeden po drugim także wskazali na palącą potrzebę zjednoczenia sił, aby wyplenić terroryzm raz na zawsze.

Następnie przywódcy odpowiadali przez kilka minut na pytania dziennikarzy, po czym cała szóstka stanęła razem, pozując do zdjęć. Był to wspaniały widok, niezapomniany, gdy wszyscy chwycili się za ręce i unieśli je wysoko w bezprecedensowym akcie symbolizującym solidarność Zachodu ze Wschodem.

Ludzie opuszczali płytę lotniska w radosnym nastroju. Nawet najbardziej sceptycznie nastawieni dziennikarze i fotoreporterzy przyznali, że szczyt rozpoczął się bardzo optymistycznym akcentem.

– Czy zdaje pan sobie sprawę, że to już trzecia para lateksowych rękawiczek?

Stiepan Spalko siedział przy poplamionym krwią stole na krześle, na którym dzień wcześniej siedziała Annaka. Przed nim leżała kanapka z bekonem, sałatą i pomidorem, którą polubił podczas długich okresów rekonwalescencji między operacjami, jakim poddał się w Stanach Zjednoczonych. Sandwicz spoczywał na talerzu z delikatnej porcelany, a obok stał kryształowy kieliszek napełniony przednim bordeaux.

– Nieważne. Robi się późno. – Postukał w szybkę chronometru na swoim nadgarstku. – Właśnie uświadomiłem sobie, panie Bourne, że nasza zabawa dobiega końca. Czuję się w obowiązku powiedzieć panu, jaką ogromną przyjemność sprawił mi pan tej nocy. – Roześmiał się zgrzytliwie. – Czego, obawiam się, nie może pan powiedzieć o mnie.

Przeciął kanapkę na dwa równe trójkąciki dokładnie według zaleceń. Podniósł jeden z nich, ugryzł i żuł powoli, ze smakiem.

– Wie pan, panie Bourne? Sandwicz z bekonem, sałatą i pomidorem jest do niczego, o ile bekon nie został świeżo ugotowany i pocięty na odpowiednio grube plastry.

Przełknął kęs, odłożył kanapkę, podniósł kryształowy kieliszek i przepłukał usta łykiem bordeaux. Potem odsunął krzesło, wstał i podszedł do fotela dentystycznego, na którym siedział unieruchomiony Jason Bourne. Jego głowa spoczywała bezwładnie na piersiach, a podłogę w promieniu pół metra od niego pokrywały plamy krwi.

Kłykciem zakrzywionego palca Spalko uniósł mu głowę. Oczy Bourne'a, mętne od wielogodzinnych tortur, były podkrążone i zapadnięte, a twarz blada, jakby odpłynęła z niej cała krew.

– Zanim odejdę, muszę podzielić się z panem ironią całej sytuacji. Godzina mojego triumfu jest już blisko. I nie ma najmniejszego znaczenia, że nic mi pan nie powiedział. Liczy się tylko to, że jest pan tutaj w bezpiecznym miejscu i nie może mi pan w żaden sposób zagrozić. – Roześmiał się. – Jaką straszliwą cenę zapłacił pan za milczenie! I na co to

wszystko, panie Bourne? Na nic!

Chan zobaczył strażnika stojącego w korytarzu przy windzie i ruszył w kierunku drzwi na klatkę schodową. Przez wzmocnioną drucianą siatką szybę spostrzegł dwóch uzbrojonych ochroniarzy palących papierosy i rozmawiających przy schodach. Co piętnaście sekund jeden z nich wyglądał na korytarz. Klatka schodowa była zbyt dobrze strzeżona.

Zawrócił. Idąc przez korytarz spokojnym, niespiesznym krokiem, wydobył pistolet pneumatyczny, który kupił od Oszkara. Gdy tylko wartownik go zauważył, Chan uniósł broń i wystrzelił. Nasączone substancją chemiczną ostrze lotki wbiło się w szyję i nieprzytomny mężczyzna osunął się na ziemię.

Chan zerwał się do biegu. Zaciągał właśnie bezwładne ciało ochroniarza do męskiej toalety, gdy przed nim wyrósł drugi strażnik z pistoletem maszynowym wymierzonym prosto w jego pierś.

– Stać! – krzyknął. – Rzuć broń na podłogę i trzymaj dłonie tak, żebym je widział.

Chan wykonał polecenie. Kiedy unosił ręce, nacisnął sprężynowy mechanizm ukryty pod mankietem. Ochroniarz złapał się za gardło. Poczuł coś jakby użądlenie osy. Ale nagle odkrył, że nic nie widzi. Była to jego ostatnia myśl.

Chan zaciągnął oba ciała do toalety, a potem wcisnął guzik windy. Chwilę później rozsunęły się podwójne drzwi. Chan wsiadł do kabiny i nacisnął trójkę. Winda ruszyła w dół, kiedy jednak minęła czwarte piętro, stanęła, zatrzymując się na półpiętrze. Wcisnął kilka innych guzików, bez skutku. Winda utknęła, bez wątpienia nieprzypadkowo. Wiedział, że ma niewiele czasu, by wydostać się z pułapki, jaką zastawił na niego Spalko.

Wspiąwszy się na poręcz biegnącą wokół trzech ścian kabiny, sięgnął do klapy włazu. Właśnie miał ją otworzyć, gdy cofnął rękę i przyjrzał się jej bliżej. Co to za metaliczny odblask? Wyjął miniaturową latarkę, w którą zaopatrzył go Oszkar, i poświecił na śrubkę w jednym z rogów. Była obwiązana miedzianym drutem. Kolejna pułapka! Gdyby Chan uniósł klapę włazu, zdetonowałby ładunek wybuchowy umieszczony na dachu windy.

Wtem nagłe szarpnięcie zrzuciło go z poręczy i winda runęła z łoskotem w dół.

Zadzwonił telefon. Spalko odebrał i wyszedł z pokoju przesłuchań. Poczuł na twarzy ciepło słońca wlewającego się przez okna do sypialni.

– Tak?

Głos w słuchawce, słowa przyspieszające mu puls. Jest tutaj! Chan! Zacisnął pięść. Teraz miał ich obu. Rozkazał swoim ludziom obstawić drugie piętro, potem zadzwonił do dyżurki i zlecił uruchomienie alarmu przeciwpożarowego, aby ewakuować z budynku cały cywilny personel Humanistas. Niespełna dwadzieścia sekund później rozległ się jęk syreny. Wszyscy w całym gmachu opuścili swoje biura, wyszli na klatki schodowe, skąd zostali odeskortowani na ulicę. Do tego czasu Spalko zdążył zadzwonić do szofera i pilota, któremu kazał przygotować odrzutowiec czekający w hangarze Humanistas na lotnisku Ferihegy. Zgodnie z wcześniejszymi instrukcjami maszyna była zatankowana i po przeglądzie, a plan lotu został przesłany do wieży.

Przed powrotem do pokoju przesłuchań musiał wykonać jeszcze jeden telefon.

– Chan jest w budynku – oznajmił, gdy Annaka podniosła słuchawkę. – Siedzi uwięziony w windzie. Posłałem ludzi, żeby zajęli się nim, na wypadek gdyby zdołał uciec, ale ty znasz go najlepiej. – Kiedy odpowiedziała, mruknął twierdząco. – Spodziewałem się tego. Rób, jak uważasz. Daję ci w tej sprawie wolną rękę.

Otwartą dłonią Chan uderzył guzik postoju awaryjnego, ale nic się nie stało, winda wciąż mknęła w dół. Używając jednego z narzędzi od Oszka- ra, pospiesznie zdjął obudowę panelu sterującego. Wewnątrz kłębiło się od kabli, ale od razu zorientował się, że przewody do hamulca bezpieczeństwa zostały odłączone. Zamknął przerwany obwód. Rozległ się metaliczny zgrzyt i kabina zatrzymała się z silnym szarpnięciem. Utkwiwszy między drugim i trzecim piętrem, Chan wstrzymał oddech i pracował dalej przy kablach.

Na drugim piętrze ludzie Spalki dotarli do zewnętrznych drzwi windy. Otworzyli je kluczem awaryjnym, uzyskując dostęp do szybu. Nad ich głowami widać było poszycie wagonika. Mieli rozkazy; wiedzieli, co robić. Dobyli pistoletów maszynowych i otworzyli zmasowany ogień, który poszatkował podłogę kabiny tak, że oderwała się i runęła w dół. Nikt nie mógł przeżyć takiego ostrzału.

Chan przylgnął do ściany szybu za drzwiami wagonika i obserwował, jak rozharatana podłoga odrywa się od kabiny. Przed rykoszetami pocisków chroniły go zarówno drzwi, jak i sam szyb. Chwilę wcześniej poprzełączał kable w panelu w taki sposób, że udało mu się rozsunąć drzwi na tyle, by przecisnąć się na zewnątrz. Z rozłożonymi szeroko ramionami i nogami wspinał się właśnie na dach wagonika, gdy posypał się grad kul.

Teraz, w głuchej ciszy, która zaległa po kanonadzie, usłyszał bzyczenie, jakby rój os wyleciał z gniazda. Podniósł wzroki zobaczył dwie liny zrzucane w głąb szybu. Chwilę później dostrzegł spuszczających się po nich dwóch uzbrojonych po zęby strażników.

Jeden zauważył go i nakierował na niego pistolet maszynowy. Chan wystrzelił ze swojego pistoletu pneumatycznego i broń wyślizgnęła się z bezwładnych dłoni ochroniarza. Kiedy drugi strażnik wziął go na cel, Chan dał susa i złapał się nieprzytomnego mężczyzny, który wciąż wisiał na linie. Drugi ochroniarz, anonimowy i pozbawiony twarzy w swoim hełmie, otworzył ogień, lecz Chan osłonił się przed pociskami ciałem jego towarzysza. Następnie silnym kopnięciem wytrącił strażnikowi pistolet.

Obaj wylądowali na dachu windy. Mały jasny kwadrat śmiercionośnego plastiku C4 był przylepiony taśmą do klapy włazu, gdzie za pomocą miedzianego drutu pośpiesznie zmontowano z niego bombę. Chan widział, że śruby są poluzowane; gdyby któryś z nich przez przypadek uderzył o klapę i wzbudził drganie, potężna eksplozja rozerwałaby całą kabinę.

74
{"b":"97655","o":1}