Литмир - Электронная Библиотека
A
A

Bourne pomyślał o tym, ile dobra Mo Panov zdziałał w swoim życiu, i poczuł się przytłoczony bezsensownością jego śmierci.

– Jak może pan mówić o pozbawieniu życia dwóch ludzi, jakby to było pstryknięcie palcami?

– Ponieważ takie właśnie jest, panie Bourne – roześmiał się Spalko. – Zresztą pozbawienie życia tych dwóch ludzi to nic w porównaniu z tym, co nas niebawem czeka.

Bourne starał się nie patrzeć na lśniące przyrządy. Przypomniał sobie sine ciało Laszló Molnara wepchnięte do jego własnej lodówki. Sam widział, jakie rany mogły zadać narzędzia Spalki.

Pojąwszy, że to właśnie Spalko ponosił odpowiedzialność za męczarnie i śmierć Molnara, zdał sobie sprawę, że wszystko, co opowiedział mu o nim Chan, było prawdą. A jeśli Chan powiedział prawdę o Spalce, to czy nie było możliwe, że od początku mówił prawdę – że rzeczywiście jest Joshuą Webbem, jego synem? Fakty sumowały się, odsłaniając prawdę, i Bourne poczuł jej ciężar na swoich barkach, jakby dźwigał na grzbiecie ogromny głaz.

Teraz nie miało to już znaczenia, gdyż Spalko zaczął przebierać w swoich narzędziach tortur.

– Jeszcze raz pytam: czego dowiedział się pan o wynalazku doktora Schiffera?

Bourne wbił wzrok w nagą betonową ścianą.

– Postanowił pan nie odpowiadać – stwierdził Spalko. – Gratuluję odwagi. – Uśmiechnął się czarująco. – I żałuję, że pański gest jest najzupełniej jałowy.

Przytknął do ciała Bourne'a spiralną końcówkę instrumentu.

Rozdział 26

Chan wszedł do Houdiniego, sklepu mieszczącego się w budynku na Vaci utca 87. Ściany i gabloty malutkiego sklepiku zastawione były akcesoriami iluzjonistycznymi, łamigłówkami i labiryntami wszelkich kształtów i rozmiarów. Dzieci w różnym wieku, ich matki i ojcowie buszowali wśród półek i z podziwem spoglądali na fantastyczne sprzęty, pokazując je sobie palcami.

Chan podszedł do jednej ze sprzedawczyń i powiedział, że pragnie się widzieć z Oszkarem. Dziewczyna zapytała go o nazwisko, po czym podniosła słuchawkę i połączyła się z numerem wewnętrznym. Po krótkiej rozmowie wskazała Chanowi drogę na zaplecze.

Otworzywszy drzwi w głębi sklepu, Chan wkroczył do małego przedsionka oświetlonego pojedynczą nagą żarówką. Ściany miały nieokreślony kolor, w powietrzu unosił się zapach gotowanej kapusty. Kręte metalowe schodki wiodły do gabinetu na pierwszym piętrze. Pokój ten był zawalony książkami – w większości pierwszymi wydaniami dzieł o magii oraz biografiami i autobiografiami słynnych iluzjonistów. Na ścianie nad antycznym dębowym biurkiem wisiała fotografia Harry'ego Houdiniego z autografem. Stary perski dywan leżał na drewnianej podłodze i wciąż wymagał czyszczenia, a olbrzymi fotel o wysokim oparciu wciąż znajdował się na honorowym miejscu, zwrócony przodem do biurka.

Oszkar siedział w dokładnie tej samej pozycji co rok wcześniej, kiedy Chan widział go po raz ostatni. Był to mężczyzna w średnim wieku o sylwetce w kształcie gruszki, krzaczastych bokobrodach i kartoflowatym nosie. Na widok Chana wstał, uśmiechnął się szeroko i okrążywszy biurko, uścisnął mu dłoń.

– Witaj – powiedział, gestem ręki zapraszając Chana, żeby usiadł. – Co mogę dla ciebie zrobić?

Chan zaczął wyjaśniać, czego potrzebuje. Kiedy mówił, Oszkar notował coś na kartce, kiwając od czasu do czasu głową.

Potem podniósł wzrok.

– To wszystko? – Sprawiał wrażenie zawiedzionego; uwielbiał wyzwania.

– Niezupełnie – odrzekł Chan. – Jest jeszcze zamek magnetyczny.

– No, nareszcie! – Oszkar tryskał teraz radością. Wstał zza biurka i zatarł ręce. – Proszą za mną, przyjacielu.

Poprowadził Chana oklejonym tapetą korytarzem, oświetlonym lampami, które wyglądały na gazowe. Miał specyficzny chód, człapał komicznie niczym pingwin, jednak kiedy widziało się, jak w niespełna półtorej minuty uwalnia się z trzech par kajdanek, słowo "finezja" nabierało zupełnie nowego znaczenia.

Otworzył drzwi i wszedł do swojego warsztatu – sporego pomieszczenia poprzecinanego równymi rządkami solidnych drewnianych stołów do majsterkowania i metalowych kontuarów. Zaprowadził Chana do jednego z nich i zaczął przetrząsać po kolei szuflady. Po dłuższej chwili wydobył nieduży czarno- srebrny kwadrat.

– Wszystkie zamki magnetyczne są zasilane elektrycznie. Wiesz o tym, prawda? I wszystkie potrzebują ciągłego dopływu prądu, jeśli mają być skuteczne. Każdy, kto instaluje u siebie taki zamek, zdaje sobie sprawę, że jeśli odetnie się prąd, zamek się otworzy. Dlatego zwykle zamki za opatrzone są w awaryjne zasilanie, czasami nawet z dwóch źródeł, jeśli właściciel jest chorobliwie ostrożny.

– Ten jest – zapewnił go Chan.

– Rozumiem. – Oszkar kiwnął głową. – W takim razie możesz zapomnieć o próbie odcięcia zasilania. Potrwałoby to zbyt długo i nie miałbyś pewności, że poradziłeś sobie ze wszystkimi dodatkowymi zabezpieczeniami. – Uniósł palec wskazujący. – Ale niewiele osób wie, że wszystkie zamki magnetyczne są zasilane prądem stałym, więc… – Znów zaczął przeszukiwać szuflady i wydobył następny przedmiot. – Potrzebny ci jest generator prądu zmiennego o takiej mocy, żeby porazić zamek.

Chan wziął do ręki generator. Okazał się nadspodziewanie ciężki.

– Jak to działa?

– Wyobraź sobie piorun uderzający w system elektryczny. – Oszkar popukał palcem w pokrywę generatora. – To maleństwo przerwie dopływ prądu stałego na dość długo, abyś mógł otworzyć drzwi, ale nie odetnie go całkowicie. Ostatecznie prąd zacznie znowu krążyć i zamek się zamknie.

– Ile będę miał czasu? – zapytał Chan.

– To zależy od modelu zamka. – Oszkar wzruszył ramionami. – Jakieś piętnaście minut, może dwadzieścia, nie więcej.

– Nie mogę po prostu jeszcze raz wywołać porażenia?

Oszkar pokręcił głową.

– Zachodzi duże ryzyko, że w ten sposób zapieczesz mechanizm i żeby się wydostać, musiałbyś wywalić całe drzwi razem z framugą. – Roześmiał się i poklepał Chana po plecach. – Nie martw się, wierzę w ciebie.

Chan spojrzał na niego z ukosa.

– Odkąd to w cokolwiek wierzysz?

– Słusznie. – Oszkar podał mu zapinane na suwak skórzane etui.

W moim zawodzie trudno zachować wiarę.

Dokładnie o drugiej piętnaście nad ranem czasu islandzkiego Arsienow i Zina załadowali owinięte folią ciało Mahometa do jednej z furgonetek i ruszyli wzdłuż wybrzeża na południe w kierunku położonej z dala od ludzkich siedlisk zatoczki. Arsienow siedział za kierownicą. Od czasu do czasu Zina, która studiowała szczegółową mapę terenu, dawała mu wskazówki.

– Wyczuwam podenerwowanie u reszty – powiedział w pewnej chwili. – To coś więcej niż tylko napięcie związane z oczekiwaniem.

– Bo nasza misja jest wyjątkowa, Hasanie.

Popatrzył na nią z ukosa.

– Czasami się zastanawiam, czy w twoich żyłach nie krąży lodowata woda.

Uśmiechnęła się i ścisnęła jego udo.

– Doskonale wiesz, co płynie w moich żyłach.

Kiwnął głową.

– Rzeczywiście. – Musiał przyznać, iż bez względu na to, jak silnie powodowała nim żądza władzy nad swymi ludźmi, najlepiej czuł się w towarzystwie Ziny. Tęsknił za chwilą, gdy wojna dobiegnie końca, gdy wreszcie zrzuci partyzancki mundur i stanie się jej mężem, ojcem ich wspólnych dzieci.

– Zino – powiedział, gdy zjechali z szosy i ruszyli wyboistą drogą biegnącą w dół urwiska. – Nigdy nie rozmawialiśmy o nas.

– Co masz na myśli? – Oczywiście dokładnie wiedziała, o co mu chodzi, i starała się odepchnąć od siebie nagły strach, który ścisnął jej gardło.

Droga stała się bardziej stroma i Arsienow zwolnił. Zina widziała już ostatni zakręt; za nim rozciągała się kamienista zatoka i niespokojne wody północnego Atlantyku.

– Myślę o przyszłości, o naszym ślubie i dzieciach, które będziemy kiedyś mieli. Trudno o lepszy moment, by przysiąc sobie miłość.

Właśnie w tej chwili z całą jasnością uświadomiła sobie, jak dobrą intuicją wykazał się Szejk. Hasan Arsienow bał się śmierci. Wychwyciła to w doborze słów, jakich użył, w jego głosie i w oczach.

Miał wątpliwości. A jeżeli od wstąpienia do partyzantki nauczyła się czegokolwiek, to tego, że wątpliwości paraliżują inicjatywę, determinację i przede wszystkim zdolność działania. Hasan odkrył przed nią prawdziwe oblicze. Jego strach wywołał w niej taką samą odrazę co u Szejka. Wątpliwości zatruły mu umysł. Popełniła okropny błąd, próbując zwerbować Mahometa za wcześnie, ale tak bardzo pragnęła przyśpieszyć triumf Szejka. Sądząc jednak po gwałtownej reakcji, Hasan musiał zacząć wątpić w nią już wcześniej. Czyżby uważał, że nie może jej już ufać?

Dotarli na miejsce spotkania piętnaście minut przed wyznaczonym czasem. Odwróciła się i ujęła w dłonie jego twarz.

– Hasanie – powiedziała czule – długo kroczyliśmy ramię przy ramieniu w cieniu śmierci. Przeżyliśmy dzięki woli Allaha, ale również dzięki wzajemnej ufności. – Pocałowała go. – Dlatego teraz ślubujemy sobie miłość, ponieważ pragniemy śmierci dla dobra Allaha bardziej, niż inni pragną życia.

– W oczach Allaha, pod prawicą Allaha, w sercu Allaha – wyrecytował błogosławieństwo.

Padli sobie w objęcia, lecz Zina była myślami daleko, gdzieś po drugiej stronie pomocnego Atlantyku. Zastanawiała się, co robi w tej chwili Szejk. Pragnęła zobaczyć jego twarz, poczuć jego bliskość. Już niedługo, pomyślała. Już niedługo wszystkie jej marzenia się spełnią.

Jakiś czas później wysiedli z furgonetki i stanęli na brzegu, wpatrując się w wody oceanu i słysząc szum fal obmywających kamienie. Księżyc zdążył już zniknąć za horyzontem, noc dobiegała końca. Za pół godziny świt obwieści nadejście kolejnego długiego dnia. Znajdowali się mniej więcej pośrodku zatoki między dwoma cyplami, więc przypływ był tu łagodniejszy, a fale małe i pozbawione okrutnej siły. Mroźna bryza sprawiła, że Zina zadygotała, ale Arsienow objął ją ramieniem.

Zobaczyli błysk światła, które zamrugało trzykrotnie. Łódź przybyła. Arsienow włączył latarkę, odpowiadając na sygnał. W oddali zarysował się mglisty kształt kutra rybackiego wpływającego przy wygaszonych światłach do zatoki. Wrócili do furgonetki i wspólnie wynieśli zwłoki Mahometa na brzeg.

72
{"b":"97655","o":1}