Литмир - Электронная Библиотека
A
A

– Co?

– Jakieś dwie minuty temu zauważyłem zbliżającą się furgonetkę HAZMAT- u i zjechałem do piwnicy w samą porę, żeby zobaczyć dwóch facetów i kobietę wnoszących jakiegoś mężczyznę na noszach.

– Ta kobieta to Annaka Vadas – stwierdził Chan.

– Niezła laska.

– Posłuchaj mnie, Ethan – powiedział Chan z naciskiem – jeśli się na nią natkniesz, zachowaj najwyższą ostrożność. Jest cholernie niebezpieczna.

– Wielka szkoda – rozmarzył się Hearn.

– Nikt cię nie widział? – Chan wolał zmienić temat.

– Nikt – odrzekł Hearn. – Miałem się na baczności.

– Dobrze. – Chan zastanawiał się przez moment. – Czy możesz się dowiedzieć, dokąd dokładnie zabrali tego mężczyznę?

– Już to wiem. Obserwowałem windę, kiedy wieźli go na górę. Jest na trzecim piętrze. To osobiste piętro Spalki; można się tam dostać tylko z kartą do zamka magnetycznego.

– Możesz ją zdobyć? – spytał Chan.

– Wykluczone. Cały czas trzyma ją przy sobie.

– Będę musiał znaleźć jakiś inny sposób.

– Myślałem, że na zamki magnetyczne nie ma mocnych.

Chan roześmiał się chrapliwie.

– Tylko głupcy w to wierzą. Do zamkniętego pokoju zawsze jest jakieś wejście, Ethanie, podobnie jak zawsze jest z niego wyjście.

Wstał, rzucił na stół pieniądze i wyszedł z kawiarni. W tej chwili wolał nie pozostawać w jednym miejscu zbyt długo.

– Skoro już o tym mowa, muszę się dostać do Humanistas.

– Masz kilka możliwości…

– Podejrzewam, że Spalko się mnie spodziewa. – Chan przeszedł przez ulicę, czujnie patrząc, czy nikt go nie śledzi.

– To co innego – przyznał Hearn. Umilkł na moment, zastanawiając się nad problemem, po czym powiedział: – Poczekaj sekundę. Chyba coś mam, ale muszę sprawdzić. Dobra, już jestem. – Roześmiał się z satysfakcją. – Rzeczywiście coś mam. Myślę, że ci się to spodoba.

Arsienow i Zina przyjechali do domu dziewięćdziesiąt minut po pozostałych. Do tego czasu członkowie oddziału przebrali się w dżinsy i bluzy robocze i wprowadzili furgonetkę do dużego garażu. Kobiety zajęły się torbami z żywnością kupioną przez Arsienowa i Zinę, mężczyźni otworzyli skrzynię z czekającą na nich bronią i przygotowali pojemniki z farbą w sprayu.

Arsienow wyjął zdjęcia otrzymane od Spalki i zaczęli malować furgonetkę na oficjalny kolor pojazdu rządowego. Kiedy lakier sechł, wprowadzili do garażu drugą furgonetkę. Używając szablonu, na obu bokach namalowali napis HAFNADFJORDUR FINE FRUIT A VEGETABLES.

Wrócili do domu, w którym unosił się zapach ugotowanego przez kobiety posiłku. Zanim zasiedli do stołu, odmówili modlitwę. Zina, czując przebiegające przez ciało iskry podniecenia, modliła się do Allaha z czystego nawyku, myśląc jednocześnie o Szejku i swojej roli w odniesieniu zwycięstwa, od którego dzielił ich zaledwie jeden dzień.

Rozmowa przy kolacji była ożywiona, pełna napięcia i oczekiwania. Arsienow, który zwykle krzywo patrzył na takie rozprężenie, tym razem pozwolił im na swobodne zachowanie, jednak tylko przez pewien czas. Zostawiwszy kobiety, aby posprzątały, poprowadził mężczyzn z powrotem do garażu, gdzie dokleili oficjalne oznaczenia rządowe na przodzie i bokach furgonetki. Następnie wyprowadzili ją na zewnątrz i zajęli się trzecim wozem, który pomalowali barwami elektrociepłowni Reykjavik.

Potem wszyscy byli wyczerpani i gotowi do snu – następnego dnia musieli wstać wczesnym rankiem. Mimo to Arsienow kazał im powtórzyć role, jakie mieli do odegrania w operacji, wymagając, aby mówili po islandzku. Nie, nie wątpił w nich, cała dziewiątka już dawno dowiodła swej wartości. Wszyscy byli sprawni fizycznie, twardzi psychicznie i, co bodaj najważniejsze, zupełnie pozbawieni skrupułów. Ale żaden nie brał jeszcze udziału w operacji zakrojonej na tak szeroką skalę, o takim znaczeniu i ogólnoświatowych konsekwencjach; bez NX 20 nigdy nie mieliby podobnej okazji. Dlatego Arsienow przyglądał się z satysfakcją, jak mobilizują ostatnie rezerwy sił i wigoru, aby powtórzyć swoje zadania z bezbłędną precyzją.

Pogratulował im, a potem, jakby byli jego rodzonymi dziećmi, powiedział z sercem przepełnionym miłością:

– La illaha ill Allah.

– La illaha ill Allah – odpowiedzieli chórem z takim przywiązaniem płonącym w źrenicach, że Arsienow wzruszył się niemal do łez. Teraz, gdy patrzyli sobie w oczy, uprzytomnili sobie cały ogrom czekającego ich zadania. Sam Arsienow zaś widział w nich wszystkich rodzinę zgromadzoną w dziwnym i obcym kraju tuż przed najwspanialszą chwilą, jakiej ich naród kiedykolwiek doświadczy. Nigdy jeszcze przyszłość nie rysowała mu się z taką jasnością, nigdy jeszcze poczucie misji i słuszności ich sprawy nie wydawało mu się tak oczywiste. Dziękował losowi, że są tu wszyscy razem.

Kiedy Zina wybierała się na górę, położył rękę na jej ramieniu, lecz spojrzała na niego i pokręciła głową.

– Muszę im pomóc z utleniaczem – powiedziała. Pozwolił jej odejść.

– Niechaj Allah ześle ci spokojny sen – szepnęła, idąc po schodach na górę.

Arsienow leżał w łóżku i jak zwykle nie mógł zasnąć. Obok na wąskiej pryczy Ahmed chrapał jak niedźwiedź. Lekki wietrzyk poruszał zasłonami w otwartym oknie; Arsienow przyzwyczaił się do zimna w młodości; teraz wręcz je lubił. Wpatrywał się w sufit, myśląc, jak zawsze po zmroku, o Chalidzie Muracie, o zdradzie, jakiej się dopuścił wobec swojego mentora i przyjaciela. Pomimo konieczności zamachu jego osobisty brak lojalności wciąż nie dawał mu spokoju. I miał w nodze ranę, która choć dobrze się goiła, pulsowała bólem przypominającym mu o tym, co uczynił. Ostatecznie zawiódł Chalida Murata i nic, co by teraz zrobił, nie było w stanie tego zmienić.

Wstał, wyszedł na korytarz i cicho zszedł po schodach na dół. Spał w ubraniu, jak zawsze, więc wyszedł na mroźne nocne powietrze, wyciągnął papierosa i zapalił. Nie było drzew; nie słyszał żadnych owadów. Nisko nad horyzontem nadęty księżyc płynął przez rozgwieżdżone niebo.

Kiedy Arsienow oddalał się od domu, jego znękany umysł rozjaśniał się i uspokajał. Może po wypaleniu papierosa uda mu się przespać kilka godzin przed zaplanowanym na trzecią trzydzieści spotkaniem z łodzią Spalki.

Miał właśnie zgasić papierosa i zawrócić, gdy usłyszał jakieś szepty. Zaniepokojony, wyciągnął pistolet i rozejrzał się dookoła. Niesione nocnym wiatrem głosy dobiegały zza dwóch wielkich głazów sterczących niczym rogi dzikiej bestii ze szczytu skalnego urwiska.

Wyrzucił niedopałek, przydeptał go i ruszył w stronę głazów. Mimo koniecznych środków ostrożności nie zawahałby się nafaszerować ołowiem ludzi, którzy ich szpiegowali.

Kiedy jednak wyjrzał zza głazu, nie zobaczył niewiernych, lecz Zinę. Rozmawiała ściszonym głosem z inną, potężniejszą postacią, której nie mógł rozpoznać. Podkradł się trochę bliżej. Nie słyszał słów, lecz zanim zauważył dłoń Ziny na ramieniu nieznajomego, rozpoznał tembr głosu, którego używała, kiedy go uwodziła.

Przycisnął pięść do skroni, jakby próbował pozbyć się nagłego bólu głowy. Chciało mu się wyć, gdy patrzył, jak palce Ziny zakrzywiają się niczym odnóża pająka, a paznokcie drapią przedramię – czyje?… Kogo próbowała uwieść? Zazdrość pchnęła go do działania. Ryzykując, że zdradzi swoją obecność, podkradł się jeszcze bliżej i wyjrzał na światło księżyca. Jego oczom ukazała się twarz Mahometa.

Ślepa furia ścisnęła mu gardło; zatrząsł się gwałtownie na całym ciele. Pomyślał o swoim mentorze. Jak postąpiłby Chalid Murat? Bez wątpienia podszedłby, wysłuchał wyjaśnień obu stron i na tej podstawie dokonałby osądu.

Arsienow wyprężony jak struna podszedł do nich i wyciągnął przed siebie prawe ramię. Mahomet, który stał zwrócony twarzą do niego, zauważył go i raptownie się cofnął, wyrywając Zinie. Otworzył szeroko usta, lecz zdjęty przerażeniem nie mógł wydobyć z siebie ani jednego słowa.

– Mahomecie, o co chodzi? zapytała Zina i obróciwszy się, zobaczyła Arsienowa. – Hasan, nie! – krzyknęła w momencie, gdy pociągnął za spust.

Pocisk wleciał w otwarte usta Mahometa i roztrzaskał mu tył czaszki. Siła uderzenia odrzuciła go do tyłu w rozbryzgującą się krew i kawałki mózgu.

Arsienow wycelował pistolet w Zinę. Tak, pomyślał, Chalid Murat na pewno zachowałby się inaczej, ale Chalid Murat zginął, a on, Hasan Arsienow, autor jego śmierci, żyje i przejął po nim dowództwo właśnie z tego powodu. To już inny świat.

– Teraz kolej na ciebie – warknął.

Patrząc w jego czarne oczy, wiedziała, że pragnie, by padła przed nim na kolana i błagała o zmiłowanie. Wiedziała też, że jest teraz głuchy na głos rozsądku i nie potrafiłby odróżnić prawdy od zmyślnego kłamstwa. Dając mu to, czego chciał, wpadłaby w pułapkę, z której nie byłoby ucieczki. Istniał tylko jeden sposób, by go powstrzymać.

– Przestań! rozkazała z błyskiem w oku. – Przestań natychmiast!

Zacisnęła palce na lufie pistoletu i skierowała ją w niebo, z dala od swojej twarzy. Zerknęła na martwego Mahometa i odwróciła pospiesznie wzrok.

– Co cię opętało? – odezwała się. – I to teraz, kiedy jesteśmy tak blisko urzeczywistnienia naszego celu? Oszalałeś?

Przypomnienie mu o tym, jaki powód sprowadził ich do w Reykjaviku, było sprytnym pociągnięciem. Na chwilę przywiązanie do niej przesłoniło mu ich wspólną misję. Zareagował wyłącznie na dźwięk jej głosu i widok jej dłoni na ramieniu Mahometa.

Nerwowym ruchem schował broń.

– Co teraz zrobimy? – zapytała. – Kto przejmie obowiązki Mahometa?

– To twoja wina – odrzekł urażony. – Sama coś wymyśl.

– Hasanie. – Wolała go teraz nie dotykać i nie podchodzić bliżej. – Ty nami dowodzisz i to ty musisz podjąć decyzję, nikt inny.

Rozejrzał się dookoła, jakby właśnie ocknął się z transu.

– Sąsiedzi pewnie uznali, że komuś wystrzeliła po prostu rura wydechowa. – Popatrzył na nią. – Dlaczego z nim tutaj przyszłaś?

– Starałam się wyprowadzić go z błędu – odpowiedziała ostrożnie. – Kiedy w samolocie goliłam mu brodę, coś głupiego strzeliło mu do głowy. Zaczął mnie podrywać.

Oczy Arsienowa błysnęły złowrogo.

70
{"b":"97655","o":1}