Литмир - Электронная Библиотека
A
A

– Prezydent właśnie leci – odparł dyrektor, wskazując Lindrosowi krzesło. – Za mniej więcej pięć godzin i dwadzieścia minut postawi stopę na islandzkiej ziemi. Mam nadzieję, że jesteś dobrze przygotowany.

– Oczywiście, że tak. Wszyscy jesteśmy przygotowani.

– Doskonałe. – Brwi Starego zmarszczyły się jednak bardziej, gdy spojrzał na notatki na biurku. – Powiedz mi, jak sobie radzisz z towarzyszem Karpowem?

– Proszę się nie obawiać – odrzekł Hull. – Mam to pod kontrolą.

– Kamień spadł mi z serca. Relacje między prezydentem a prezydentem Rosji są napięte. Nie masz pojęcia, ile wysiłku kosztowało skłonie nie Aleksandra Jewtuszenki do przyjazdu na szczyt. Czy wyobrażasz sobie, co się stanie, jeśli Jewtuszenko się dowie, że ty i jego najlepszy spec od bezpieczeństwa najchętniej poderżnęlibyście sobie nawzajem gardła?

– To się nigdy nie wydarzy.

– Oby – warknął Stary. – Informuj mnie na bieżąco.

– Tak jest – powiedział Hull i rozłączył się.

Stary okręcił się z fotelem i przesunął dłonią po siwych włosach.

– To już ostatnie wysiłki, Martinie. Czy ciebie też boli myśl, że tkwisz za biurkiem, podczas gdy Hull zajmuje się wszystkim w terenie?

– Tak, szefie.

Lindros, który wciąż trzymał język za zębami, niemal stracił w tym momencie odwagę, obowiązek wygrał jednak ze współczuciem. Nie chciał zranić Starego, bez względu na to, jak ten go ostatnio traktował.

Odchrząknął.

– Właśnie wróciłem od Randy'ego Drivera.

– I…?

Lindros wziął głęboki wdech i powiedział Staremu, co wyznał mu Driver: że Conklin ściągnął doktora Feliksa Schiffera z Agencji Zaawansowanych Projektów Obronnych do CIA z sobie tylko znanych powodów, że specjalnie "zniknął" Schiffera i że w związku ze śmiercią Conklina nikt nie wie, gdzie jest Schiffer.

Stary walnął dłonią w blat biurka.

– Jezu Chryste! Zaginięcie jednego z wydziałowych naukowców tuż przed rozpoczęciem szczytu to katastrofa. Jeśli to babsko coś wyniucha, wylecę na kopach bez żadnych "ale", "i" czy "jeśli".

Przez chwilę nic nawet nie drgnęło w wielkim narożnym gabinecie. Twarze światowych przywódców, przeszłych i obecnych, spoglądały ze zdjęć na dwóch mężczyzn z niemą dezaprobatą.

W końcu dyrektor spytał:

– Chcesz powiedzieć, że Alex Conklin sprzątnął naukowca sprzed nosa Departamentu Obrony i umieścił go u nas, żeby móc go potem wyrwać Bóg wie gdzie i po co?

Lindros, siedzący z rękami na kolanach, milczał, ale wiedział, że lepiej nie unikać spojrzenia Starego.

– No cóż… Chciałem przez to powiedzieć, że tu w agencji tak nie postępujemy, a zwłaszcza nie działał tak Alexander Conklin. To byłoby pogwałcenie wszystkich zasad.

Lindros drgnął na myśl o swoich poszukiwaniach w ściśle tajnych aktach Cztery Zero.

– Często tak robił w terenie, szefie. Wie pan o tym.

Rzeczywiście, Stary wiedział o tym aż za dobrze.

– To co innego – zaprotestował. – Ale to stało się tu na miejscu, to osobisty afront wobec agencji i mnie. – Potrząsnął głową. – Nie mogę w to uwierzyć, Martinie. Jasna cholera, musi istnieć jakieś inne wyjaśnienie!

Lindros był twardy.

– Wie pan, że nie ma. Bardzo mi przykro, że właśnie ja musiałem przynieść panu te wieści.

Do gabinetu weszła sekretarka Starego, podała mu niedużą kartkę i wyszła. Stary rozwinął kartkę.

Pańska żona chciałaby z panem mówić. Twierdzi, że to ważne. Zgniótł papier w palcach i podniósł wzrok.

– Oczywiście, że jest inne wyjaśnienie. Jason Bourne. – Stary spojrzał Lindrosowi prosto w oczy i dodał ponuro: – To zrobił Bourne, nie Alex. To jedyne wyjaśnienie, które ma sens.

– Uważam, że pan nie ma racji, szefie – powiedział Lindros, zbierając siły przed ciężką batalią. – Z całym szacunkiem, sądzę, że pozwala pan, by osobista przyjaźń z Aleksem Conklinem rzutowała na pańską ocenę sytuacji. Po przestudiowaniu akt Cztery Zero uważam, że nikt nie był bliżej Conklina niż Jason Bourne, nawet pan.

Stary uśmiechnął się tajemniczo.

– Och, tu masz rację. I właśnie dlatego, że Bourne znał Aleksa tak do- brze, mógł wykorzystać jego zaangażowanie w sprawę doktora Schiffera. Wierz mi, Bourne coś wywąchał i postanowił to mieć.

– Nie ma na to dowodu…

– Ależ jest. – Stary poprawił się w fotelu. – Tak się składa, że wiem, gdzie jest Boume.

Lindros wytrzeszczył na niego oczy.

– Fo utca 106/108 – odczytał dyrektor z kartki. – W Budapeszcie. – Rzucił zastępcy ciężkie spojrzenie. – Czy nie mówiłeś mi przypadkiem, że za broń użytą do zabicia Aleksa i Mo Panova zapłacono z konta w Budapeszcie?

Serce Lindrosa zatrzymało się na ułamek sekundy.

– Tak, szefie.

Stary pokiwał głową.

– Dlatego dałem ten adres Kevinowi McCollowi.

Twarz Lindrosa zbielała.

– O mój Boże. Muszę porozmawiać z McCollem.

– Rozumiem cię, Martinie, naprawdę. – Stary wskazał głową telefon. – Dzwoń, jeśli chcesz, ale wiesz, jaki jest skuteczny. Istnieje duże prawdopodobieństwo, że Bourne już nie żyje.

Bourne zamknął kopnięciem drzwi składziku i zdjął pokrwawiony kitel. Miał już go narzucić na ciało, kiedy zauważył małą diodę migającą przy biodrze McColla. Telefon komórkowy. Przykucnął, wyjął aparat z plastikowego futerału i otworzył klapkę. Zobaczył numer i natychmiast zrozumiał, kto dzwoni. Wpadł w furię.

Odebrał i rzucił dyrektorowi:

– Oby tak dalej, będziecie płacić grabarzom nadgodziny!

– Bourne! – krzyknął Lindros. – Zaczekaj!

Nie zaczekał. Zamiast tego rzucił telefon o ścianę z taką siłą, że aparat otworzył się jak ostryga. Annaka patrzyła na niego badawczo.

– Stary wróg?

– Stary głupiec – warknął Bourne, podnosząc skórzaną kurtkę. Jęknął bezwiednie, gdy ból uderzył w niego jak młotem.

– Wygląda na to, że McColl nieźle cię urządził – stwierdziła Annaka.

Bourne narzucił kurtkę z białą plakietką gościa, żeby ukryć rozdartą koszulę. Był całkowicie skoncentrowany na znalezieniu doktora Sido.

– A co z tobą? Zrobił ci jakąś krzywdę?

Powstrzymała się przed potarciem czerwonego śladu na szyi.

– O mnie się nie martw.

– Zatem nie martwmy się o siebie – powiedział Bourne, biorąc z półki butelkę środka czyszczącego i próbując szmatą zmyć z jej płaszcza krew. – Musimy jak najszybciej dostać się do doktora Sido. Doktora Morintza wcześniej czy później zaczną szukać.

– A gdzie jest Sido?

– Na Oddziale Epidemiologicznym. – Wskazał dłonią. – Chodźmy.

Wyjrzał zza drzwi, upewniając się, że nikogo w pobliżu nie ma. Kiedy wyszli na korytarz, zauważył, że drzwi biura naprzeciwko są uchylone. Zrobił krok w ich kierunku, ale nagle usłyszał głosy zbliżające się z tamtej strony i szybko zawrócił. Potrzebował chwili, żeby się zorientować, gdzie są, a następnie przeszli przez kilka par wahadłowych drzwi do Oddziału Epidemiologicznego.

– Sido jest w 902 – powiedział, przyglądając się numerom na mijanych drzwiach.

Oddział miał kształt kwadratu z otwartą przestrzenią pośrodku. Drzwi do biur i laboratoriów rozmieszczone były w równych odstępach na czterech ścianach, z wyjątkiem metalowych, okratowanych, zamykanych od zewnątrz drzwi wyjściowych pośrodku przeciwległej ściany. Skrzydło musiało znajdować się na tyłach kliniki, bo z oznaczeń na schowkach po obu stronach drzwi wynikało, że wywożono przez nie niebezpieczne odpady.

– To jego laboratorium – powiedział Bourne, przyspieszając kroku.

Annaka, idąc tuż za nim, zauważyła skrzyneczkę alarmu przeciwpożarowego na ścianie, dokładnie tam, gdzie mówił Stiepan. Podniosła szybkę w chwili, gdy Bourne zapukał do drzwi laboratorium. Nie było odpowiedzi, nacisnął więc klamkę i właśnie wchodził do środka, kiedy Annaka pociągnęła za rączkę, uruchamiając alarm.

Budynek nagle wypełnił się ludźmi. Pojawiło się trzech strażników; było jasne, że to sprawni fachowcy. Bourne w desperacji przeszukiwał puste laboratorium. Zauważył kubek z niedopitą kawą i monitor z włączonym wygaszaczem ekranu. Nacisnął klawisz "escape" i górną część ekranu wypełniła skomplikowana formuła chemiczna. Poniżej znajdował się tekst: Produkt należy utrzymywać w temperaturze – 32° Celsjusza ze względu na jego ogromną wrażliwość. Jakiekolwiek ciepło czyni go natychmiast nieaktywnym. W narastającym chaosie Bourne myślał rozpaczliwie. Doktora Sido co prawda nie znalazł, ale musiał tu być niedawno, wszystko wskazywało na to, że wychodził w pośpiechu.

Teraz do pomieszczenia wbiegła Annaka.

– Jason, ochrona sprawdza wszystkim identyfikatory. Musimy się stąd wynosić. – Pociągnęła go za rękaw. – Jeśli dostaniemy się do tylnego wyjścia, mamy szansę ucieczki.

W korytarzu panował chaos. Alarm uruchomił zraszacze, a ponieważ w laboratoriach było pełno łatwopalnych materiałów, nie mówiąc już o zbiornikami tlenu, pracowników ogarnęła panika. Ochrona, próbująca sprawdzić tożsamość każdego, miała trudności z uspokajaniem personelu.

Bourne kierował się z Annaka w stronę drzwi wyjściowych, gdy zauważył torującego sobie w tłumie drogę w ich kierunku Chana. Złapał Annakę i ustawił się pomiędzy nią a nadchodzącym zabójcą. Zastanawiał się, jakie są jego zamiary. Chce ich zabić czy przejąć? Czy sądzi, że Bourne powie mu wszystko, czego się dowiedział o Feliksie Schifferze i rozpylaczu biochemicznym? Nie, w wyrazie twarzy Chana dostrzegł coś innego, jakąś chłodną kalkulację, której wcześniej nie widział.

– Posłuchaj! – zawołał Chan, starając się przekrzyczeć hałas. – Bourne, musisz mnie posłuchać!

Ale Jason, ciągnąc Annakę, wypadł przez metalowe drzwi na alejkę na tyłach kliniki, gdzie zaparkowano ciężarówkę do przewozu odpadów. Przed nią stało sześciu ludzi z karabinami maszynowymi. Bourne zrozumiał, że to pułapka, odwrócił się i instynktownie krzyknął coś do Chana, który wyszedł za nimi.

Annaka, odwróciwszy się, zauważyła w końcu Chana i kazała dwóm ze swoich ludzi otworzyć ogień, on jednak posłuchał ostrzeżenia Bourne'a i uskoczył w bok na ułamek sekundy, zanim grad pocisków rozsiekał patrol ochrony, który przybył sprawdzić, co się dzieje. Wewnątrz budynku rozpętało się piekło; pracownicy z krzykiem uciekali w popłochu przez wahadłowe drzwi w stronę głównego wejścia.

68
{"b":"97655","o":1}