Coś, co powiedział, zaniepokoiło ją, choć nie umiał wskazać co. Chyba puszczały jej nerwy. Może to tylko szok spowodowany gwałtowną śmiercią ojca. W każdym razie zdecydował się zmienić taktykę.
– W twojej lodówce nie ma nic jadalnego.
– Zazwyczaj jem na mieście. Pięć przecznic stąd jest sympatyczna kafejka.
– Sądzisz, że moglibyśmy tam pójść? Umieram z głodu.
– Jak tylko skończę. Nasza nocna przygoda wszystko opóźniła.
Przysunęła się do fortepianu, szurając stołkiem po podłodze. Wkrótce przez pokój popłynęły pierwsze dźwięki nokturnu b- moll Chopina, wirując niczym złote jesienne liście. Z zaskoczeniem stwierdził, że słuchanie muzyki sprawia mu przyjemność. Po chwili wstał, podszedł do sekretarzyka i włączył jej komputer.
– Nie ruszaj, proszę – zaprotestowała Annaka, nie spuszczając oczu z nut. – To mnie rozprasza.
Bourne wrócił na miejsce i spróbował się odprężyć przy dźwiękach wspaniałej muzyki.
Zanim przebrzmiały ostatnie dźwięki nokturnu, Annaka wstała i poszła do kuchni. Usłyszał wodę uderzającą o dno zlewu. Dziewczyna odkręciła kran i czekała, aż woda się ochłodzi. Wydawało się, że płynie tak dłuższy czas. Wreszcie wróciła ze szklanką wody, którą wypiła duszkiem. Bourne obserwował jej smukłą białą szyję, na którą opadały pojedyncze miedziane kędziory.
– Dobrze się spisałaś zeszłej nocy – powiedział.
– Dzięki za pomoc w zejściu z gzymsu. – Odwróciła wzrok, jakby niechętna komplementom. – Nigdy w życiu tak się nie bałam.
Siedzieli w kawiarni, pod żyrandolami z rżniętego szkła, na wyściełanych aksamitem krzesłach, przy kinkietach z mlecznego szkła wiszących na ścianach obitych wiśniową boazerią. Zajmowali miejsca po przeciwnych stronach stołu przy oknie wychodzącym na pusty ogródek kawiarni; widać było jeszcze za chłodno, by wysiadywać w bladym blasku słońca.
– Martwi mnie to, że mieszkanie Molnara było pod obserwacją – zauważył Bourne. – Inaczej nie da się wyjaśnić, dlaczego policja przybyła tak szybko.
– Ale po co ktoś miałby je obserwować?
– Żeby się przekonać, czy przyjdziemy. Odkąd przyjechałem do Budapesztu, ktoś przeszkadza mi w moim dochodzeniu.
Annaka zerknęła nerwowo za okno.
– A teraz? Ciarki przechodzą mnie na myśl, że ktoś obserwuje moje mieszkanie… i nas.
– Upewniłem się, że nikt nas nie śledził po drodze z twojego mieszkania. – Urwał, bo podano im jedzenie. Kiedy kelner odszedł, podjął wątek: – Pamiętasz, jakie środki ostrożności podjąłem zeszłej nocy, kiedy uciekliśmy policji? Wzięliśmy dwie różne taksówki, dwa razy je zmienialiśmy, kluczyliśmy…
Kiwnęła głową.
– Byłam zbyt zmęczona, by kwestionować te twoje dziwaczne instrukcje.
– Nikt nie wie, dokąd żeśmy pojechali… ani nawet, że teraz jesteśmy razem.
– Tak, to wielka ulga! – westchnęła.
Kiedy Chan zobaczył Bourne'a i kobietę wychodzących z budynku, w którym mieszkała, przemknęła mu przez głowę tylko jedna myśl: mimo zapewnień Spalki, że Bourne go nie znajdzie, facet zataczał wokół niego coraz ciaśniejszy krąg. W jakiś sposób dowiedział się o Laszló Molnarze – człowieku, którym interesował się Spalko. Co więcej, ustalił adres Molnara i prawdopodobnie to on był w jego mieszkaniu, gdy zjawiła się policja. Dlaczego Bourne interesował się Molnarem? Chan musiał się tego dowiedzieć.
Obserwował, jak Bourae'a oddala się wraz z kobietą. Potem wysiadł z wynajętego samochodu i ruszył do bramy domu przy Fo utca 106/108. Otworzył wytrychem zamek i wszedł do holu. Wjechał windą na ostatnie piętro, znalazł schody prowadzące na dach. Drzwi były zabezpieczone alarmem, ale dla niego była to tylko kwestia wywołania spięcia w obwodzie. Wyłączył alarm, wydostał się na dach i od razu pobiegł do krawędzi od frontu.
Trzymając się kamiennego parapetu, wychylił się i natychmiast zobaczył łuk okna wykuszowego na trzecim piętrze, tuż pod nim. Przeskoczył przez parapet i opuścił się na gzyms pod oknem. Pierwsze okno było zamknięte, ale kolejne – już nie. Otworzył je i wszedł do mieszkania.
Z przyjemnością rozejrzałby się po nim, nie wiedział jednak, kiedy wrócą, nie mógł więc ryzykować. Najpierw obowiązek, potem przyjemność. Rozejrzał się za odpowiednim miejscem, uniósł wzrok i zobaczył lampą z przydymionego szkła zwisającą ze środka sufitu. Nie najgorsze miejsce,… a nawet jedno z lepszych, ocenił.
Przyciągnął stołek od fortepianu pod lampę i wspiął się na niego. Wyjął z kieszeni miniaturową elektroniczną pluskwę i upuścił ją do misy z przydymionego szkła. Potem zeskoczył ze stołka, włożył do ucha słuchawkę i aktywował pluskwę.
Słyszał odgłos przesuwania stołka na miejsce i własne kroki rozbrzmiewające na lśniącej podłodze, kiedy podchodził do sofy, gdzie leżała poduszka i kołdra. Wziął do rąk poduszkę, powąchał. Pachniała Bourne'em, a ten zapach rozbudził pogrzebane w umyśle wspomnienie. Gdy wróciło do życia, rzucił poduszkę, jakby rozgorzała płomieniem. Opuścił szybko mieszkanie tą samą drogą, ale tym razem z holu przeszedł na tył budynku i skorzystał z tylnego wyjścia. Nigdy za wiele ostrożności.
Annaka zabrała się do śniadania. Wpadające przez okno promienie słońca oświetlały jej cudowne palce. Jadła tak, jak grała – trzymała sztućce tak, jakby były instrumentem
– Gdzie się nauczyłaś grać na fortepianie? – zagadnął.
– Podobało ci się?
– O tak. Bardzo.
– Czemu?
Spojrzał na nią pytająco.
– Jak to, czemu?
Pokiwała głową.
– Tak. Czemu ci się podobało, co takiego w tym usłyszałeś?
Bourne zastanowił się przez chwilę.
– Chyba jakąś żałobną nutę.
Odłożyła nóż i zanuciła fragment nokturnu.
– Widzisz, to nierozwiązane dominanty septymowe. Dzięki nim Chopin mógł przekroczyć ogólnie przyjęte granice w zakresie dysonansu i tonacji. – Znów zanuciła dźwięcznie. – Taka muzyka jest jednocześnie zwycięska i żałobna – wszystko za sprawą nierozwiązanych dominant septymowych.
Urwała, piękne białe dłonie zawisły nad stołem, długie palce wygięły się w delikatne łuki, jakby wciąż przesycone energią kompozytora.
– Coś jeszcze?
Zastanowił się chwilę, po czym potrząsnął głową.
Wzięła nóż i widelec i wróciła do jedzenia.
– Matka nauczyła mnie grać. Byłą nauczycielką gry na pianinie. Nauczyła mnie grać Chopina, gdy tylko poczuła, że jestem gotowa. Był jej ulubionym kompozytorem, ale jego muzykę bardzo trudno grać – nie tylko ze względów technicznych. Trzeba oddać właściwe emocje.
– Czy twoja matka nadal gra?
Annaka potrząsnęła głową.
– Była chorowita, jak Chopin. Umarła na gruźlicę, gdy miałam osiemnaście lat.
– Niedobrze jest stracić matkę w tym wieku.
– To na zawsze zmieniło moje życie. Oczywiście byłam zrozpaczona, ale też, ku własnemu zaskoczeniu i zawstydzeniu, wściekła na nią.
– Wściekła?
Kiwnęła głową.
– Czułam się opuszczona, jak statek pozbawiony kompasu na pełnym morzu, który nie może znaleźć drogi do domu.
Nagle Bourne pojął, dlaczego potrafiła zrozumieć, jak trudny jest dla niego brak pamięci.
– Ale najbardziej żałuję tego, jak podle ją traktowałam. Kiedy zaproponowała mi lekcje gry, najpierw się zbuntowałam.
– Oczywiście – powiedział łagodnie. – W końcu to była jej chęć. Więcej, to był jej zawód. – Poczuł jakieś wewnętrzne drżenie, jakby właśnie zagrała jeden ze słynnych dysonansów Chopina. – Kiedy namawiałem syna do gry w bejsbol, nie chciał i wybrał piłkę nożną. – Zawsze kiedy wspominał Joshuę, jego oczy umykały w głąb. – Wszyscy jego koledzy grali w nogę, ale było jeszcze coś. Jego matka była Tajką i od małego wychowywaliśmy go w buddyzmie, zgodnie z jej życzeniem. To, że jest w połowie Amerykaninem, go nie interesowało.
Annaka skończyła posiłek i odsunęła talerz.
– A ja sądzę przeciwnie, że ta amerykańskość cały czas tkwiła mu w głowie – powiedziała. – Jakżeby inaczej? Nie uważasz, że przypominanomu o tym codziennie w szkole?
Nie wiadomo skąd pojawił się obraz Joshui w bandażach, z podbitym okiem. Kiedy spytał o to Dao, powiedziała mu, że upadł w domu, lecz następnego dnia odprowadziła Joshuę do szkoły i została tam przez kilka godzin. Więcej jej o to nie pytał – a jednocześnie był zbyt zajęty pracą, żeby to poważnie przemyśleć.
– Nigdy mi to nie przyszło do głowy – odparł.
Annaka wzruszyła ramionami.
– A czemu miałoby przyjść? Jesteś Amerykaninem. Cały świat należy do ciebie – oznajmiła nie bez ironii.
Skąd ta nagła niechęć? Czy to po prostu niedawno wskrzeszony powszechny strach przed paskudnymi Amerykanami? Zamówiła u kelnera drugą kawę.
– Ty przynajmniej możesz to wynagrodzić swemu synowi – stwierdziła. – A moja matka… – Wzruszyła ramionami.
– Mój syn nie żyje – uciął Bourne. – Jego siostra i matka też. Zabili ich w Phnom Penh, dawno temu.
– O. – Chyba w końcu naruszył puklerz jej pozornej obojętności i chłodu. – Przykro mi.
Odwrócił wzrok. Każda rozmowa o Joshui była jak sól sypana na ranę.
– Na pewno pogodziłaś się z matką, zanim umarła.
– Mam nadzieję. – Annaka wpatrywała się w kawę ze skupieniem. – Dopiero kiedy nauczyła mnie grać Chopina, zrozumiałam w pełni, jaki otrzymałam dar. Uwielbiałam grać nokturny, nawet gdy jeszcze nie byłam w tym dobra.
– Nie powiedziałaś jej tego?
– Byłam nastolatką… właściwie nie rozmawiałyśmy. – Oczy pociemniały jej ze smutku. – Teraz, gdy jej nie ma, żałuję tego.
– Miałaś ojca.
– Oczywiście. Miałam.
Siedziba Wydziału Taktycznych Broni Obezwładniających mieściła się w kilku niepozornych budynkach z czerwonej cegły porośniętych bluszczem, niegdyś należących do żeńskiej szkoły z internatem. Agencja uznała, że bezpieczniej będzie przejąć już istniejący budynek, niż budować nowy gmach. Dzięki temu mogli całkowicie przekształcić wewnętrzną strukturę i stworzyć labirynt potrzebnych laboratoriów, pokojów konferencyjnych i pomieszczeń doświadczalnych, korzystając z pomocy własnego wykwalifikowanego personelu, a nie zewnętrznych podwykonawców.