Stiepan Spalko rozmyślał o tej legendzie, jadąc ze swymi ludźmi stromymi ulicami miasta. Pociągały go greckie mity, mówiące o gwałtach, kazirodztwie i rozlewie krwi. W wielu z ich bohaterów widział odbicie własnej osobowości, bez trudu mógł więc uwierzyć, że sam jest półbogiem.
Jak wiele śródziemnomorskich wyspiarskich miast, Iraklion został wybudowany na zboczu góry, kamienne mury domów wznosiły się przy stromych ulicach, po których pracowicie pięły się taksówki i autobusy. Wzdłuż całej wyspy ciągnął się łańcuch górski, zwany Białymi Górami.
Dom pod adresem, który Spalko uzyskał od przesłuchiwanego Laszló Molnara, stał w połowie zbocza. Był własnością architekta, niejakiego Istosa Dedaliki, który, jak się okazało, był postacią równie mityczną jak jego imiennik. Ludzie Spalki ustalili, że dom został wydzierżawiony przez przedsiębiorstwo związane z Molnarem. Dotarli na miejsce, nim nocne niebo rozwarło się niczym łupina orzecha, z której wyłania się krwawe jądro śródziemnomorskiego słońca.
Po krótkim rekonesansie założyli maleńkie słuchawki, łącząc się przez sieć bezprzewodową. Sprawdzili broń – kompozytowe kusze snajperskie, pozwalające zachować idealną ciszę. Spalko zsynchronizował zegarki ź dwoma spośród swych ludzi, po czym kazał im obstawić tylne wyjście, w czasie gdy on z Zina podejdą do frontowych drzwi. Ostatni ochroniarz miał stać na warcie, by ich ostrzec, gdyby działo się coś podejrzanego – lub gdyby zjawiła się policja.
Ulica była pusta i cicha, ani żywego ducha. Dom stał nieoświetlony, jednak Spalko niczego innego się nie spodziewał. Zerknął na zegarek i zaczął odliczać do mikrofonu, podczas gdy wskazówka sekundnika sunęła ku pełnej minucie.
W domu panowało zamieszanie, najemnicy krzątali się, szykując do wyprowadzki. Za kilka godzin znów zmienią miejsce pobytu. Co trzy dni przenosili doktora Schiffera w inne miejsce na Krecie – szybko i dyskretnie, w ostatniej chwili decydując dokąd. Względy bezpieczeństwa wymagały, by kilku z nich zostało i upewniło się, że wszelkie dowody ich obecności zostały zabrane lub zniszczone.
W tym momencie najemnicy byli rozproszeni po całym domu. Jeden przyrządzał sobie w kuchni mocną turecką kawę, drugi był w łazience, trzeci włączył telewizor. Przez chwilę gapił się bezmyślnie na ekran, potem podszedł do frontowego okna, odsunął zasłonę i wyjrzał na ulicę. Wszystko wydawało się w porządku. Przeciągnął się niczym kot, wyginając ciało w jedną i drugą stronę. Wreszcie przypiął do ramienia kaburę i ruszył na poranny obchód.
Odryglował frontowe drzwi, otworzył – i natychmiast dosięgnęła go strzała Spalki, wystrzelona prosto w serce. Runął do tyłu z rozpostartymi ramionami i spojrzeniem utkwionym w suficie, martwy, zanim upadł na podłogę.
Spalko i Zina weszli do holu, a w tej samej chwili ludzie Spalki wdarli się do domu przez tylne drzwi. Najemnik w kuchni upuścił kubek z kawą, sięgnął po broń i zdążył zranić jednego z ludzi Spalki, nim sam został zastrzelony.
Spalko skinął głową Zinie i pobiegł do góry, przeskakując po trzy stopnie.
Na odgłos strzałów dobiegających z łazienki Zina wysyłała jednego z ich ludzi na podwórze z tyłu domu. Kolejnemu kazała wyłamać drzwi do łazienki. Zrobił to cicho i skutecznie. Ale strzały umilkły i łazienka była okazała się pusta. Zobaczyli tylko otwarte okno, przez które wydostał się najemnik. Zina przewidziała taką możliwość i dlatego wysłała człowieka na tył domu.
Chwilę później usłyszała świst wystrzeliwanego bełtu, a po nim ciężkie stęknięcie, jakby ktoś upadł.
Spalko, pochylony, przeszukiwał kolejne pokoje na piętrze. Pierwsza sypialnia była pusta, ruszył więc do drugiej. Kiedy mijał łóżko, dostrzegł jakiś ruch w lustrze nad toaletką po lewej. Coś poruszyło się pod łóżkiem. Ukląkł i wystrzelił. Strzała wzbiła pokład kurzu i łóżko uniosło się do góry. Ktoś zaczął rzucać się po podłodze, jęcząc.
Nadal klęcząc, Spalko założył kolejny bełt i właśnie celował z kuszy, gdy ktoś zwalił go z nóg. Coś uderzyło go w głowę, usłyszał rykoszetujący pocisk i poczuł walący się na niego ciężar. Rzucił kuszę, wydobył nóż myśliwski i pchnął w górę. Wbił ostrze po rękojeść i przekręcił, zgrzytając zębami z wysiłku, póki nie zalała go krew przeciwnika.
Z wysiłkiem zrzucił z siebie ciało zabitego, wyszarpnął nóż i wytarł ostrze o łóżko. Podniósł kuszę i wystrzelił w łóżko drugą strzałę. W powietrze poleciały kawałki materaca. Walenie o podłogę gwałtownie ustało.
Sprawdził pozostałe pokoje i zszedł na dół, do pokoju gościnnego cuchnącego kordytem. Jeden z jego ludzi wchodził właśnie przez otwarte tylne drzwi, taszcząc ostatniego z najemników, którego poważnie ranił. Szturm trwał niecałe trzy minuty, dokładnie tyle, ile Spalko zaplanował; im mniej uwagi ściągną na dom, tym lepiej.
Ani śladu doktora Feliksa Schiffera. A jednak Spalko wiedział, że Laszló Molnar go nie okłamał. Najemnicy należeli do oddziału wynajętego przez Molnara, gdy wraz z Conklinem opracowywali ucieczkę Schiffera.
– Jakieś ofiary? – zapytał swoich ludzi.
– Marco jest lekko ranny. Kula przeszła mu na wylot przez lewe ramię – oznajmił jeden z nich. – Dwóch przeciwników nie żyje, jeden jest poważnie ranny.
Spalko kiwnął głową.
– I dwa trupy na górze.
– Ten tutaj długo nie pociągnie bez lekarza – dodał podwładny Spalki, wskazując lufą pistoletu maszynowego ostatniego żywego najemnika.
Spalko spojrzał na Zinę. Podeszła do rannego, uklękła i odwróciła go na plecy. Jęknął, gdy ruch wywołał upływ krwi.
– Jak się nazywasz? – spytała po węgiersku.
Spojrzał na nią oczami zamroczonymi bólem i świadomością nadchodzącej śmierci. Wyjęła pudełko zapałek.
– Jak się nazywasz? – powtórzyła, tym razem po grecku. Nie doczekawszy się odpowiedzi, rzuciła do ludzi Spalki:
– Przytrzymajcie go.
Dwóch mężczyzn wykonało rozkaz. Najemnik walczył przez chwilę, lecz wkrótce uległ. Patrzył na nią obojętnie – w końcu był zawodowym żołnierzem.
Zapaliła zapałkę. Płomień wzbudził ostry zapach siarki. Kciukiem i palcem wskazującym rozchyliła mu powieki jednego oka i zbliżyła płomień do gałki ocznej.
Drugie oko najemnika zamrugało w panice, oddech stał się chrapliwy. Płomień, odbity w szklistej krzywiźnie, zbliżał się coraz bardziej. Zina widziała, że mężczyzna boi się, choć do końca nie wierzy, że ona spełni swą niemą groźbę. Żałosne, ale dla niej nie robiło to żadnej różnicy.
Najemnik zawył i jego ciało wygięło się w łuk mimo wysiłków przytrzymujących go mężczyzn. Zwijał się i wył z bólu nawet wówczas, gdy wypalona, dymiąca zapałka upadła na jego pierś. Zdrowe oko obracało się w oczodole, jakby szukając kryjówki.
Zina spokojnie zapaliła kolejną zapałkę i wtedy najemnik momentalnie zwymiotował. Nie zniechęciło to jej. Najważniejsze było to, by zrozumiał, że powstrzyma ją tylko jedna odpowiedź. Nie był głupi, wiedział, jaka to odpowiedź. Żadne pieniądze nie zrekompensują mu tych tortur. Przez łzy w jego zdrowym oku dojrzała chęć kapitulacji, mimo to nie zamierzała pozwolić mu wstać, póki nie powie, dokąd zabrali Schiffera.
Obserwujący całą scenę Stiepan Spalko musiał przyznać, że zrobiła na nim wrażenie. Nie miał pojęcia, jak zareaguje Zina na wyznaczone jej zadanie przesłuchania. Na swój sposób było sprawdzianem, ale i czymś więcej – chciał poznać ją w ten intymny sposób, który tak lubił.
Jako człowiek, który każdego dnia używał słów do manipulowania ludźmi i zdarzeniami, Spalko żywił do nich wrodzoną nieufność. To oczywiste, że ludzie kłamią. Niektórzy, aby coś zyskać, inni nieświadomie, chroniąc się przed dociekliwością, jeszcze inni okłamują samych siebie. Tylko w działaniu, zwłaszcza w ekstremalnych okolicznościach lub pod przymusem, ujawnia się prawdziwa ludzka natura, wtedy nie da się kłamać, można spokojnie wierzyć w to, co rozgrywa się przed oczami.
Teraz znał prawdę o Zinie, o tym, czego nie mógł wiedzieć przedtem. Wątpił, czy wiedział to Hasan Arsienow, wątpił nawet, czy uwierzyłby, gdyby mu powiedziano. W głębi duszy Zina była twarda niczym skała, twardsza niż sam Arsienow. Patrząc, jak wydobywa informacje od bezbronnego najemnika, zrozumiał, że mogłaby żyć bez Arsienowa, choć Arsienow nie mógł żyć bez niej.
Bourne'a obudził dźwięk gam i zapach kawy. Przez moment zawisł między snem a jawą. Wiedział, że leży na sofie Annaki Vadas, przykryty puchową pikowaną kołdrą, z poduszką z pierza pod głową. Natychmiast rozbudził się zupełnie w słonecznym mieszkaniu Annaki. Odwróciwszy się, zobaczył ją siedzącą przy lśniącym fortepianie, obok którego parował duży kubek kawy.
– Która godzina?
Dalej grała, nie unosząc głowy.
– Minęło południe.
– Chryste!
– Tak, to czas moich ćwiczeń i twojej pobudki. – Zaczęła grać melodię, której nie potrafił rozpoznać. – Myślałam, że wróciłeś do hotelu, zanim się obudziłam, ale potem weszłam tu – i znalazłam cię śpiącego słodko jak dziecko. Więc zrobiłam kawę. Chcesz?
– No jasne.
– Wiesz, gdzie jest.
Podniosła głowę i, nie odwracając jej, obserwowała, jak odkrywa kołdrę i wkłada sztruksy i koszulkę. Poszedł do łazienki, a po skończeniu toalety do kuchni. Kiedy nalewał sobie kawę, oznajmiła:
– Masz ładne ciało, choć pełne blizn.
Bezskutecznie szukał śmietanki – najwyraźniej wolała pić czarną.
– Blizny dodają mi uroku.
– Nawet ta na szyi?
Zajęty szperaniem w lodówce, nie znalazł odpowiedzi. Zamiast tego odruchowo przycisnął dłoń do rany i znów poczuł współczujący dotyk Mylene Dutronc.
– Ta jest nowa – zawyrokowała. – Co ci się stało?
– Spotkałem pewnego postawnego i bardzo zagniewanego osobnika.
Nagle zaczęła sprawiać wrażenie niespokojnej.
– Kto próbował cię udusić?
W końcu znalazł śmietankę. Wlał trochę do kawy, wsypał dwie łyżeczki cukru i upił łyk. Wrócił do salonu.
– W gniewie wiele można, nie wiedziałaś?
– Skąd miałabym wiedzieć? Nie należę do twojego okrutnego świata.
Popatrzył na nią spokojnie.
– Ale próbowałaś mnie zastrzelić, nie pamiętasz?
– Niczego nie zapominam – ucięła.