Литмир - Электронная Библиотека
A
A

– Masz rację, Loretto – dodał młody człowiek. – Nikt z nas nie jest głupi, może czasem bywa troszkę zdezorientowany, nic więcej.

– Głupia, głupia, głupia – mamrotała pod nosem Anna, jak gdyby przeklinając. Posłała Loretcie złe spojrzenie. – Głupia!

Patel nie wydawał się wcale zmieszany. Cicho poprowadził Ruth i Arta z sali do windy. Odezwał się dopiero, gdy ruszyli w górę:

– Odpowiadając na pani pytanie – nasi pensjonariusze są ludźmi “kruchymi i starszymi", jak mówimy. Zdarzają się im kłopoty ze wzrokiem czy słuchem, niektórzy nie potrafią się poruszać bez laski lub balkoniku. Jedni mają umysł bardziej przenikliwy niż państwo czy ja, inni są bardziej rozkojarzeni i zdradzają oznaki demencji spowodowanej chorobą Alzheimera czy inną przypadłością. Czasami zapominają wziąć tabletki, dlatego też my wydajemy wszystkie leki. Ale zawsze wiedzą, jaki jest dzień, czy czas na niedzielny film, czy poniedziałkowe zbieranie ziół. A jeżeli nie pamiętają, który mamy rok, po co właściwie mają to wiedzieć? Niektóre pojęcia dotyczące czasu są zupełnie nieistotne.

– Może zdradzimy panu nasz fortel – rzekł Art. – Pani Young myśli, że przyjedzie tu z powodu wycieku radonu w jej domu. – Pokazał kopię spreparowanego przez siebie listu.

– Coś nowego – przyznał Patel, śmiejąc się z uznaniem. – Zapamiętam to, w razie gdyby ktoś jeszcze musiał dać rodzicom bodziec. Ach tak, darmowe mieszkanie dzięki uprzejmości Departamentu Bezpieczeństwa Publicznego Kalifornii. Takie pismo urzędowe to świetny pomysł – wygląda poważnie i oficjalnie, jak wezwanie. – Otworzył drzwi. – Oto zwolniony niedawno apartament.

Weszli do pokoju, którego okna wychodziły na ogród: zgrabny salonik, sypialnia i łazienka, nieumeblowane i pachnące świeżą farbą oraz nowymi dywanami. Ruth zrozumiała nagle, co Patel miał na myśli, mówiąc “niedawno zwolniony" – ostatni lokator zmarł. Pogodny apartament nagle wydał się jej ponury, jakby pod kolorową fasadą ukrywała się mroczna prawda.

– To jeden z najładniejszych pokoi – rzekł Patel. – Mamy mniejsze i tańsze apartamenty i pojedyncze pokoje, niektóre bez widoku na ocean lub ogród. Jeden z nich powinien być wolny za mniej więcej miesiąc.

Boże! Ktoś miał niedługo umrzeć. I Patel mówił o tym tak zwyczajnie i beznamiętnie! Ruth poczuła się, jakby wpadła w pułapkę bez wyjścia. Ten dom był jak wyrok śmierci. Czy matka będzie miała podobne wrażenie? Nie wytrzyma tu miesiąca, a co dopiero mówić o trzech.

– Możemy dostarczyć meble bez dodatkowych opłat – powiedział Patel. – Ale zazwyczaj pensjonariusze wolą mieć własne. Wówczas czują się jak u siebie w domu. Zachęcamy do tego. Każdym piętrem zajmuje się ten sam personel, dwoje opiekunów na piętrze, w dzień i w nocy. Każdy zna ich po imieniu. Jedna z opiekunek mówi po chińsku.

– Po kantońsku czy mandaryńsku? – spytała Ruth.

– Dobre pytanie. – Patel wyjął cyfrowy dyktafon i powiedział do niego: – Sprawdzić, czy Janie mówi po kantońsku, czy po mandaryńsku.

– Przy okazji – odezwała się znów Ruth. – Ile wynoszą opłaty?

Patel odrzekł bez wahania:

– Od trzech tysięcy dwustu do trzech tysięcy ośmiuset dolarów miesięcznie, zależnie od pokoju i standardu obsługi. W cenie jest dowóz na comiesięczne badania lekarskie. Na dole pokażę państwu szczegółowy harmonogram.

Ruth nie mogła się otrząsnąć ze zdumienia, jakie wywołała w niej wiadomość o kosztach.

– Wiedziałeś o tym? – spytała Arta.

Skinął głową. Była wstrząśnięta ogromnym wydatkiem i zaskoczona, że Art jest gotów zapłacić niemal dwanaście tysięcy dolarów za trzy miesiące. Wpatrywała się w niego osłupiałym wzrokiem.

– Warto tyle wydać – szepnął.

– To szaleństwo.

Powtórzyła te słowa jeszcze później, kiedy Art odwoził ją do domu matki.

– Nie możesz traktować tego podobnie jak wysokości czynszu – odparł Art. – W cenie jest wyżywienie, mieszkanie w apartamencie, całodobowa opieka pielęgniarska, pomoc w podawaniu leków, pranie…

– Zgoda, a do tego bardzo droga orchidea! Nie pozwolę ci płacić, w każdym razie nie za trzy miesiące.

– Warto – powtórzył.

Ruth głośno wypuściła powietrze z płuc.

– Posłuchaj, zapłacę połowę, a jeżeli się uda, oddam ci resztę.

– Już to przerabialiśmy. Żadnego pół na pół i nie ma mowy o oddawaniu. Zaoszczędziłem trochę pieniędzy i chcę to zrobić. Nie zamierzam w ten sposób pozbywać się twojej matki ani skłonić cię do powrotu do mnie. To nie ma być żaden warunek. Nie chcę wywierać na tobie presji, żebyś w końcu podjęła decyzję. Nie spodziewam się niczego w zamian.

– Jestem ci wdzięczna za intencje, ale…

– To nie tylko intencje, ale mój podarunek dla ciebie. Musisz się nauczyć je czasem przyjmować, Ruth. Odmawiając, wyrządzasz sobie samej krzywdę.

– O czym ty mówisz?

– O tym, że chcesz od ludzi jakiegoś dowodu miłości, lojalności albo wiary w ciebie. Spodziewasz się jednak, że niczego takiego nie dostaniesz. A kiedy ktoś daje ci dowód, nie rozumiesz tego. Albo się opierasz i odmawiasz przyjęcia.

– Wcale nie…

– Jesteś jak chory na kataraktę, który bardzo chce widzieć, ale sprzeciwia się operacji, bo boi się oślepnąć. Wolisz powoli ślepnąć niż podjąć ryzyko. A potem nie widzisz, że odpowiedź masz przed sobą, na wyciągnięcie ręki.

– To nieprawda – zaprotestowała. Jednak wiedziała, że w tym, co mówi Art, tkwi ziarno prawdy. Może nie miał do końca racji, lecz część z tego, co mówił, wydawała się znajoma jak potężna fala z jej snów. Odwróciła się do niego. – Zawsze tak o mnie myślałeś?

– Może nie ujmowałem tego zbyt precyzyjnie. Tak naprawdę zacząłem nad tym rozmyślać przed kilkoma miesiącami, kiedy się wyprowadziłaś. Zastanawiałem się, czy to, co o mnie mówiłaś, jest prawdą. I zdałem sobie sprawę, że rzeczywiście jestem egocentryczny i przyzwyczaiłem się stawiać siebie na pierwszym planie. Jednocześnie zdałem sobie sprawę, że ty zwykle stawiasz siebie na drugim. Jak gdybyś wyraziła zgodę, żebym był mniej odpowiedzialny. Nie twierdzę, że to twoja wina. Ale musisz się nauczyć przyjmować, brać to, co ci proponują. Nie broń się przed tym. Nie napinaj się jak struna, myśląc, że to zbyt skomplikowane. Po prostu bierz, a jeżeli chcesz być uprzejma, podziękuj.

Ruth miała w głowie mętlik. Jej myśli biegły gdzieś na oślep, przejmując ją lękiem.

– Dziękuję – powiedziała w końcu.

Ku zdziwieniu Ruth, matka nie miała nic przeciwko zamieszkaniu w Mira Mar. Właściwie dlaczego miałaby oponować? LuLing sądziła, że to tylko na pewien czas i za darmo. Kiedy obejrzała dom, Ruth i Art zabrali ją do pobliskiego lokaliku na lunch i żeby wysłuchać jej opinii.

– Tylu starych ludzi ma wyciek radonu – mruknęła ze zgrozą.

– Tak naprawdę nie wszyscy tam są z powodu wycieku radonu – rzekł Art.

Ruth zastanawiała się, czym skończy się ta rozmowa.

– Och. Mają inny kłopot w domu?

– Nie, nie mają kłopotów. Po prostu spodobało im się tam.

LuLing prychnęła.

– Czemu?

– Cóż, bo tak wygodniej, bo odpowiadają im warunki. Mają tam towarzystwo. W pewnym sensie przypomina to statek wycieczkowy.

Twarz LuLing wykrzywiła się w grymasie niesmaku.

– Statek wycieczkowy! GaoLing zawsze chce, żebym płynęła w rejs statkiem. Jesteś za skąpa, mówi. Ja nie skąpa! Biedna, nie mam pieniędzy, żeby wyrzucać w ocean…

Ruth miała wrażenie, że Art wszystko zepsuł. Statek wycieczkowy. Gdyby słuchał narzekań matki przez kilka ostatnich miesięcy, wiedziałby, że nie mógł znaleźć gorszego porównania.

– Kto może sobie pozwolić na statek? – gderała matka.

– Dla wielu osób mieszkanie w Dworku Mira Mar jest tańsze niż mieszkanie we własnym domu – powiedział Art. LuLing uniosła jedną brew.

– Jak tanio?

– Mniej więcej tysiąc dolarów miesięcznie.

– Tysiąc! Aj-ja! Za dużo!

– Ale w cenie jest mieszkanie, jedzenie, filmy, taniec, korzystanie z wielu usług, a telewizja kablowa jest gratis.

LuLing nie miała w domu telewizji kablowej. Często mówiła o instalacji, ale zmieniła zdanie, dowiedziawszy się, ile to kosztuje.

– Chiński program też?

– Tak. Nawet kilka. I nie płaci się podatku majątkowego.

To także zainteresowało LuLing. W rzeczywistości płaciła niski podatek majątkowy, utrzymywany na tym poziomie przez prawo stanowe, które chroniło stan posiadania ludzi starszych. Mimo to co roku, gdy dostawała zawiadomienie podatkowe, kwota wydawała jej się zawrotna.

– Nie wszystkie pokoje kosztują tysiąc miesięcznie – ciągnął Art. – Twój jest droższy, bo to apartament pierwszej kategorii z najlepszym widokiem, na najwyższym piętrze. Mamy szczęście, że dostał ci się za darmo.

– Ach, najlepszy.

– Pierwszej kategorii – podkreślił Art. – Mniejsze są tańsze… Skarbie, o jakiej sumie wspominał pan Patel?

Zaskoczył Ruth tym pytaniem. Udawała, że sobie przypomina.

– Chyba mówił siedemset pięćdziesiąt.

– Tyle dostaję z ubezpieczenia społecznego! – odrzekła z zadowoleniem LuLing.

– Pan Patel mówił też, że osoby, które mniej jedzą, mogą uzyskać zniżkę – dodał Art.

– Ja jem mniej. Nie jak Amerykanie, co zawsze biorą duże porcje.

– A więc prawdopodobnie mogłabyś się kwalifikować. Ważysz chyba mniej niż sto dwadzieścia funtów…

– Nie, Art – przerwała mu Ruth. – Patel mówił, że górna granica wynosi sto funtów.

– Ja tylko osiemdziesiąt pięć.

– W każdym razie – uciął krótko Art – ktoś taki jak ty mógłby mieszkać w apartamencie pierwszej kategorii za tyle samo, ile dostajesz co miesiąc z ubezpieczenia społecznego. To tak, jakbyś mieszkała tam za darmo.

W trakcie lunchu Ruth zauważyła, że matka dodaje w myślach DARMOWĄ telewizję kablową, WIELKIE zniżki, NAJLEPSZY apartament – wszystkie pokusy, którym nie sposób się oprzeć.

Po chwili LuLing odezwała się tryumfalnym tonem: – Pewnie GaoLing pomyśli, że mam dużo pieniędzy, żeby tam mieszkać. Jak na statek.

Świętowali siedemdziesiąte siódme urodziny cioci Gal – właściwie osiemdziesiąte drugie, gdyby wszyscy znali prawdę, ale o tym wiedziały tylko ona, LuLing i Ruth.

64
{"b":"94968","o":1}