Литмир - Электронная Библиотека
A
A

– Mam wrażenie, jakbym znalazła czarodziejską nić, którą mogę zszyć rozdartą kołdrę. To wspaniałe i smutne jednocześnie.

– Chciałbym to przeczytać. Pozwolisz?

– Chcę, żebyś przeczytał. – Ruth westchnęła. – Powinna mi opowiedzieć o wszystkim już wiele lat temu. Byłoby zupełnie inaczej…

– Są rzeczy, które też powinienem ci powiedzieć wiele lat temu – przerwał jej Art.

Ruth zamilkła w oczekiwaniu.

– Myślałem o twojej matce, myślałem także o nas. Serce Ruth zaczęło mocno walić.

– Pamiętasz, co mówiłaś, kiedy się poznaliśmy? Ze nie chcesz przyjmować żadnych założeń na temat miłości?

– To ty mówiłeś, nie ja.

– Ja?

– Z całą pewnością. Pamiętam.

– Zabawne, mnie się wydawało, że to ty.

– Aha, tak założyłeś! Parsknął śmiechem.

– Nie tylko twoja matka ma kłopoty z pamięcią. Cóż, jeżeli tak powiedziałem, myliłem się, bo wydaje mi się, że trzeba przyjąć pewne założenia – po pierwsze, że osoba, z którą jesteś, będzie przy tobie długo i zaopiekuje się tobą z całym dobrodziejstwem inwentarza, czyli matką i wszystkimi, którzy są dla ciebie ważni. Z powodu tego, co powiedziałem o założeniach w miłości, albo dlatego, że się ze mną zgodziłaś, wydawało mi się, że świetnie jest mieć miłość tak niewielkim kosztem. Nie wiedziałem, co mogę stracić, dopóki się nie wyprowadziłaś.

Art zamilkł. Ruth wiedziała, że czeka na jej reakcję. Miała wprawdzie ochotę krzyczeć z wdzięczności, że wypowiedział to, co od dawna przeczuwała, lecz czego nie potrafiła wyrazić. Jednak bała się, czy nie powiedział tego za późno. Jego wyznanie nie wzbudziło w niej radości. Czuła smutek.

– Nie wiem, co powiedzieć – przyznała w końcu.

– Nie musisz nic mówić. Chciałem tylko, żebyś wiedziała… Jeszcze jedno. Naprawdę martwię się, czy będziesz w stanie opiekować się matką przez dłuższy czas. Wiem, że tego chcesz, to ważne, a matka potrzebuje opieki. Ale oboje dobrze wiemy, że choroba się rozwinie. Matka będzie wymagała coraz więcej troski, nie poradzi sobie sama, ty też nie. Masz swoją pracę i swoje życie, a twoja matka na pewno nie zniosłaby myśli, że zrezygnowałabyś z tego dla niej.

– Nie mogę zatrudniać nowych kobiet do pomocy.

– Wiem… Dlatego poczytałem trochę o chorobie Alz – heimera, o kolejnych stadiach, potrzebnym leczeniu, grupach wsparcia. Przyszedł mi do głowy pewien pomysł, który może być dobrym rozwiązaniem… dom stałego pobytu z opieką.

– To nie jest rozwiązanie. – Ruth poczuła się tak samo jak wówczas, gdy matka pokazała jej czek na dziesięć milionów dolarów z gazetowej loterii.

– Dlaczego nie?

– Bo nie spodoba się mojej matce. Mnie też się nie podoba. Pomyślałaby, że wysyłam ją do jakiegoś schroniska dla psów. Codziennie groziłaby, że się zabije…

– Nie mam na myśli domu starców i basenów przy łóżkach. To mieszkanie z opieką. Najnowsza koncepcja, fala przyszłości dla urodzonych w wyżu demograficznym, coś w rodzaju Club Med dla seniorów – posiłki, obsługa pokojówek, pralnia, transport, organizowane wyjścia, ćwiczenia, nawet tańce. Dwudziestoczterogodzinny nadzór. Mieszkają tam ludzie z wyższych sfer, to naprawdę nie jest przygnębiające miejsce. Sprawdziłem już sporo takich domów i znalazłem wspaniały, całkiem niedaleko domu twojej matki…

– Daj spokój. Dla wyższych czy niższych sfer matka nigdy nie zamieszka w takim miejscu.

– Ma tylko spróbować.

– Powtarzani, daj sobie spokój. Nie zgodzi się.

– Hej, chwileczkę. Zanim zupełnie skreślisz ten pomysł, powiedz mi, co masz przeciwko niemu. Może uda się nam dojść do porozumienia.

– Nie będzie żadnego porozumienia. Ale skoro musisz wiedzieć, po pierwsze, matka nigdy nie zostawi swojego domu. Po drugie, koszty. Przypuszczam, że pobyt w takim domu nie jest darmowy, a to musiałby być warunek, żeby w ogóle zastanowiła się nad taką możliwością. A gdyby był darmowy, pomyślałaby, że to z opieki społecznej, i na tej podstawie nie zgodziłaby się.

– W porządku. Z tymi sprawami dam sobie radę. Co jeszcze?

Ruth głęboko nabrała powietrza.

– Musiałoby się jej naprawdę spodobać. Musiałaby sama chcieć tam zamieszkać, a nie dlatego, że ty albo ja chcemy ją tam wysłać.

– Zrobione. I będzie mogła wrócić do ciebie i do mnie, gdy tylko zechce.

Ruth zauważyła, że powiedział “ciebie i mnie". Opuściła gardę. Art próbował. Mówił jej, że ją kocha, jak umiał najlepiej.

Dwa dni później LuLing pokazała Ruth pismo z urzędowym nagłówkiem Departamentu Bezpieczeństwa Publicznego Kalifornii, które w rzeczywistości powstało na komputerze Arta.

– Wyciek radonu! – wykrzyknęła LuLing. – Co to – wyciek radonu?

– Pokaż – powiedziała Ruth. Przebiegła wzrokiem list. Art wykazał się wielką pomysłowością. Ruth przyjęła ustalone przez niego reguły gry. – Mhm. Napisali tu, że to ciężki gaz, radioaktywny, niebezpieczny dla płuc. Firma gazownicza wykryła go w trakcie rutynowej kontroli zagrożenia trzęsieniem ziemi. Wyciek nie pochodzi z rury, ale z gleby i skał pod domem. Piszą, że musisz się wyprowadzić na trzy miesiące, żeby mogli dokonać oceny stanu środowiska i usunąć zagrożenie metodą intensywnej wentylacji.

– Aj-ja! Ile będzie kosztować?

– Hm. W ogóle nie ma o tym mowy. Miasto zrobi to za darmo. Popatrz, zapłacą nawet rachunki za pobyt w miejscu, gdzie zamieszkasz w czasie prac. Trzy miesiące darmowego mieszkania… i jedzenia. Dworek Mira Mar, “zlokalizowany niedaleko pani obecnego miejsca zamieszkania", piszą, “ze wszystkimi urządzeniami typowymi dla pięciogwiazdkowego hotelu". To najwyższa kategoria, pięć gwiazdek. Proszą cię, żebyś pojechała tam jak najprędzej.

– Pięć gwiazdek za darmo? Dla dwóch osób? Ruth udawała, że szuka w drobnym druku szczegółowych informacji.

– Nie. Zdaje się, że to tylko dla jednej osoby. Ja nie mogę tam jechać. – Westchnęła z udawanym zawodem.

– Hnh! Nie myślę o tobie! – wykrzyknęła matka. – A dziewczyna z dołu?

– Ach, racja. – Ruth zapomniała o lokatorce. Widocznie Art także. A matka, mimo choroby mózgu, zachowała czujność i pamiętała.

– Jestem pewna, że dostała podobne pismo. Nie pozwoliliby nikomu zostać w budynku, jeśli groziłoby to chorobą płuc.

LuLing zmarszczyła brwi.

– To będzie mieszkać w tym samym hotelu?

– Och… Nie, prawdopodobnie w innym, pewnie nie tak ładnym, bo przecież ty jesteś właścicielką, a ona tylko wynajmuje u ciebie mieszkanie.

– Ale ciągle będzie płacić czynsz?

Ruth znów zerknęła do listu.

– Oczywiście. Zgodnie z prawem

LuLing pokiwała głową z zadowoleniem.

– No to dobrze.

Ruth poinformowała Arta przez telefon, że jego plan chyba się powiódł. Cieszyła się, że mimo wszystko nie wydawał się zadowolony z siebie.

– Trochę niepokojące, że tak łatwo dała się nabrać – rzekł. – W ten sposób wielu starszych ludzi daje sobie odbierać domy i oszczędności.

– Czuję się teraz jak szpieg – dodała Ruth. – Jakbyśmy szczęśliwie przeprowadzili tajną misję.

– Sądzę, że twoja matka i wielu innych ludzi chętnie zgodzi się dostać coś za darmo.

– Skoro o tym mowa, ile będzie nas kosztować pobyt w Mira Mar?

– Nie przejmuj się kosztami.

– Daj spokój. Powiedz.

– Zajmę się tym. Jeżeli się jej spodoba i postanowi zostać, będziemy się martwić później. Jeśli się jej nie spodoba, funduję te trzy miesiące. Będzie mogła wrócić do dawnego domu i wymyślimy coś innego.

Ruth z wdzięcznością zauważyła, że znów zaczął mówić “my".

– Dobrze, w takim razie podzielimy się kosztem tych trzech miesięcy.

– Może jednak zostawisz to mnie?

– Dlaczego?

– Bo wydaje mi się, że to najważniejsza rzecz, jaką robię od bardzo dawna. Możesz to potraktować jak dobry uczynek harcerza. Albo wypełnianie boskich przykazań, albo krótki kurs ludzkich uczuć. Chwilowe szaleństwo. Dzięki temu czuję się dobrze jako człowiek. Jestem szczęśliwy.

Szczęśliwy. Gdyby tylko matka odnalazła szczęście, mieszkając w Dworku Mira Mar. Ruth zastanawiała się, co sprawia, że ludzie są szczęśliwi. Czy można znaleźć szczęście w miejscu? W innym człowieku? A co ze szczęściem dla samej siebie? Czy wystarczy wiedzieć, czego się chce, i wyciągnąć po to dłoń, nie zważając na otaczającą mgłę?

Gdy parkowali przed trzypiętrowym krytym gontem budynkiem, Ruth z ulgą stwierdziła, że dom wcale nie wygląda jak przytułek. LuLing pojechała na weekend do siostry, a Art wpadł na pomysł, żeby odwiedzili Dworek Mira Mar bez niej, aby móc przewidzieć jej ewentualne zastrzeżenia. Wychodzący na ocean budynek otaczały drzewa cyprysowe, osłaniające go przed wiatrem. Na ogrodzeniu z kutego żelaza umieszczono tablicę, która głosiła, że dom jest zabytkiem San Francisco, został wzniesiony po wielkim trzęsieniu ziemi w 1906 roku i mieścił się w nim kiedyś sierociniec.

Wprowadzono Ruth i Arta do wyłożonego dębem gabinetu i powiedziano im, że niebawem przyjdzie dyrektor zespołu opieki. Usiedli sztywno na skórzanej kanapie naprzeciw masywnego biurka. Na ścianie wisiały oprawione w ramki dyplomy i certyfikaty organizacji zdrowia oraz fotografie budynku w jego dawnej roli, z rozpromienionymi dziewczętami w białych fartuszkach.

– Przepraszam, że musieli państwo czekać – powiedział czyjś głos z brytyjskim akcentem.

Odwróciwszy się, Ruth ze zdumieniem ujrzała młodego Hindusa o ujmującym wyglądzie, ubranego w garnitur i krawat.

– Edward Patel – przedstawił się z życzliwym uśmiechem. Uścisnął im dłonie i obojgu wręczył po wizytówce.

Może mieć najwyżej trzydzieści kilka lat, pomyślała Ruth. Wyglądał jak makler giełdowy, a nie ktoś, kto musi się zajmować środkami przeczyszczającymi i lekami na artretyzm.

– Chciałbym, żebyśmy zaczęli tutaj – mówił Patel, prowadząc ich z powrotem do holu. – Ponieważ jest to pierwszy widok, z jakim stykają się nasi seniorzy. – Zaczął mówić, jak gdyby wygłaszał wyuczoną formułkę reklamową: – Tu, w Dworku Mira Mar, uważamy, że dom to coś więcej niż miejsce do spania. To cała koncepcja.

Koncepcja? Ruth spojrzała na Arta. To się nigdy nie uda.

– Co oznaczają litery P i F w nazwie “Usługi Medyczne P i F"? – zapytał Art, spoglądając na wizytówkę.

62
{"b":"94968","o":1}