Литмир - Электронная Библиотека
A
A

W kieszeni spoczywały dwie zupełnie niezwykłe rzeczy. Pierwszą była kość wróżebna, którą mi pokazała, gdy byłam mała, mówiąc, że dostanę ją, kiedy nauczę się pamiętać. Kiedyś należała do niej, a przedtem do jej ojca. Przycisnęłam kość do serca. A potem wydobyłam drugi przedmiot. Była to mała fotografia młodej kobiety w haftowanym czepku i ocieplanym zimowym kaftanie z kołnierzem sięgającym jej policzków. Uniosłam zdjęcie do światła. Czy to… Rzeczywiście, na fotografii była Droga Ciocia, zanim poparzyła sobie twarz. Miała rozmarzone oczy, zdradzające odwagę, wygięte ku górze brwi i usta – o pełnych i wydętych wargach i gładkiej skórze. Była piękna, ale nie wyglądała tak, jak ją pamiętałam. Było mi przykro, że na zdjęciu nie ma jej poparzonej twarzy. Im uważniej się jednak przyglądałam, tym bardziej wydawała mi się znajoma. I wtedy zrozumiałam: jej twarz, jej nadzieja, wiedza i smutek – były moje. Zaczęłam płakać i płakałam, zalewając serce łzami radości i żalu nad sobą.

Raz na tydzień panna Grutoff i żona kucharza jechały na stację kolejową odebrać paczki i pocztę. Czasem przychodziły listy od przyjaciółek z innych szkół, prowadzonych przez misjonarki w Chinach, lub od naukowców z Pekińskiej Szkoły Medycznej. Innym razem listy z zobowiązaniami wsparcia. Te przychodziły z daleka: z San Francisco w Kalifornii, Milwaukee w Wisconsin, Elyrii w Ohio. Panna Grutoff czytała na głos listy w niedzielę w kaplicy. Pokazywała nam na globusie:

– Jesteśmy tu, a oni tu. Przesyłają wam wyrazy miłości i dużo pieniędzy.

Potem kręciła globusem, a nam kręciło się w głowie, gdy próbowałyśmy to objąć umysłem.

Zastanawiałam się: dlaczego obcy miałby kochać drugiego obcego? Matka i Ojciec byli teraz dla mnie obcy. Nie kochali mnie. Dla nich już nie istniałam. A obietnice GaoLing, że mnie odnajdzie? Czy przynajmniej próbowała? Nie sądzę.

Byłam już w sierocińcu dwa lata, kiedy pewnego popołudnia panna Grutoff wręczyła mi list. Od razu rozpoznałam charakter pisma. Było południe, a ja ogłuchłam w środku gwarnej sali. Dziewczęta siedzące najbliżej mnie domagały się głośno, żeby im przeczytać list i powiedzieć, kto go napisał. Uciekłam od nich, pilnując swojego skarbu jak wygłodniały pies. Nadal go mam, a oto, co w nim przeczytałam:

“Moja najdroższa siostro, przepraszam cię, że nie pisałam wcześniej. Nie było dnia, w którym nie myślałabym o Tobie. Ale nie mogłam pisać. Pan Wei nie chciał mi powiedzieć, dokąd cię zawiózł. Matka też nie. Wreszcie w zeszłym tygodniu usłyszałam na rynku, że w kamieniołomach na Wzgórzu Smoczej Kości znowu zaczyna się ruch, a amerykańscy i chińscy naukowcy mieszkają w starym klasztorze razem z uczennicami z sierocińca. Kiedy następnym razem spotkałam Żonę Pierwszego Brata, powiedziałam: «Ciekawe, czy LuLing poznała naukowców, skoro mieszka tak blisko nich». A ona odrzekła: «Też się zastanawiałam». I już wiedziałam.

Matka czuje się dobrze, ale narzeka, że ma tyle pracy, że jej palce są wciąż czarne. Wszyscy wciąż ciężko pracują, żeby uzupełnić zapasy tuszu, które spaliły się w pożarze. Ojciec i wujowie musieli odbudować sklep w Pekinie. Pożyczyli pieniądze i drewno od Changa trumniarza, który jest teraz właścicielem większej części interesu. Oni dostali część, kiedy wyszłam za Chang Fu Nana, czwartego syna, którego Ty miałaś poślubić.

Matka mówiła, że mamy szczęście, że Changowie w ogóle chcą jeszcze jakąś dziewczynę z naszej rodziny. Mnie się jednak nie wydaje, żebym miała szczęście. To Ty miałaś szczęście, bo nie zostałaś synową w tej rodzinie. Codziennie, z każdym kęsem przy każdym posiłku, przypominają mi o wyższości Changów nad naszą rodziną. Jesteśmy im dłużni za drewno i dług cały czas się powiększa. Za sto lat klan Liu będzie nadal pracował dla nich. Tusz nie sprzedaje się już tak dobrze i za takie ceny jak dawniej. Szczerze mówiąc, nie jest już tak dobrej jakości, bo składniki są gorsze i nie mamy już Drogiej Cioci, która rzeźbiła w pałeczkach. Żebym pamiętała o długu, nie dają mi żadnych własnych pieniędzy. Żeby kupić znaczek na ten list, musiałam wymienić na niego szpilkę do włosów.

Powinnaś także wiedzieć, że rodzina Changów wcale nie jest tak bogata, jak sądziliśmy w dzieciństwie. Większość ich fortuny pochłonęło opium. Żona jednego z synów opowiedziała mi, że wszystko się zaczęło, gdy Fu Nań był dzieckiem i wybił sobie ramię ze stawu. Jego matka zaczęła mu podawać opium. Później matka zmarła, niektórzy powiadają, że pobita na śmierć, choć Chang twierdzi, że to był wypadek, bo spadła z dachu. Chang wziął sobie nową żonę, która była przyjaciółką generała kupującego trumny za opium. Druga żona też była opętana przez nałóg. Generał powiedział Changowi, że jeśli kiedykolwiek ją skrzywdzi, to on zrobi z niego eunucha. A Chang wiedział, że tak się może stać, bo widział innych ludzi, którzy długi za opium spłacili różnymi częściami własnego ciała.

W tym nieszczęsnym domu jest wieczny krzyk i szaleństwo, ciągłe szukanie pieniędzy na więcej opium. Gdyby Fu Nań mógł mnie sprzedawać po kawałku, żeby mieć co palić, na pewno by to zrobił. Jest przekonany, że wiem, gdzie można znaleźć smocze kości. Wciąż gada, że powinnam mu powiedzieć, żebyśmy wszyscy byli bogaci. Gdybym wiedziała, sprzedałabym wszystkie kości, żeby tylko opuścić tę rodzinę. Sama bym się sprzedała. Ale gdzie miałabym pójść?

Siostro, przepraszam za cierpienie i zmartwienia, jakich ten list może Ci przysporzyć. Piszę, żebyś wiedziała, dlaczego nie mogę Cię odwiedzić i dlaczego masz szczęście, że jesteś tam, gdzie jesteś. Proszę Cię, nie odpisuj. Miałabym przez to same kłopoty. Wiem, gdzie jesteś, więc spróbuję napisać jeszcze raz. Tymczasem mam nadzieję, że jesteś zdrowa i zadowolona. Twoja siostra, Liu GaoLing".

Skończyłam czytać, trzymając list w drżącej ręce. Przypomniałam sobie, że kiedyś byłam zazdrosna o GaoLing. Teraz jej los był gorszy od mojego. Siostra Yu mówiła, że szczęście powinna dawać myśl o ludziach, których sytuacja jest znacznie gorsza od naszej. Ale nie czułam się szczęśliwa.

Jednak z czasem stałam się mniej nieszczęśliwa. Zaakceptowałam swoje życie. Być może mniej cierpiałam przez słabą pamięć. A może umacniała się we mnie siła życia. Wiedziałam tylko, że stałam się zupełnie inną dziewczyną od tej, która przyjechała do sierocińca.

Oczywiście, do tej pory zmienili się nawet bogowie w klasztorze. Z biegiem lat panna Towler zdejmowała jedną po drugiej zasłony z posągów, ponieważ materiał był potrzebny na ubrania lub kołdry. W końcu ukazały się wszystkie posągi, szydząc z panny Towler, jak twierdziła, czerwonymi twarzami, trojgiem oczu i gołymi brzuchami. Było tu mnóstwo posągów, buddyjskich i taoistycznych, ponieważ klasztor w różnych wiekach zajmowali mnisi obu tych religii, w zależności od tego, jaki generał rządził tą ziemią. Pewnego dnia przed Bożym Narodzeniem, gdy było za zimno, żeby dokądkolwiek iść, panna Grutoff postanowiła, że powinnyśmy zmienić chińskich bogów w chrześcijan. Miałyśmy ich ochrzcić za pomocą farby. Dziewczęta, które od najwcześniejszego dzieciństwa wychowywały się w sierocińcu, uważały, że to będzie świetna zabawa. Ale niektóre z uczennic przybyłych tu później nie chciały szpecić bogów, lękając się ich gniewu. Były tak przerażone, że kiedy przyciągnięto je do posągów, krzyczały z pianą na ustach, a potem padły na ziemię, jak gdyby zostały opętane. Ja się nie bałam. Sądziłam, że jeśli szanuję i chińskich bogów, i chrześcijańskiego Boga, żaden z nich nie zrobi mi krzywdy. Rozumowałam tak: Chińczycy są uprzejmi i o życiu myślą praktycznie. Chińscy bogowie rozumieją, że mieszkamy w zachodnim domu, który prowadzą Amerykanki. Gdyby bogowie mogli przemówić, na pewno także twierdziliby, że chrześcijańskie bóstwa są tu w uprzywilejowanej pozycji. Chińczycy, w przeciwieństwie do cudzoziemców, nie starają się narzucać innym swoich przekonań. Niech więc cudzoziemcy zachowują się po swojemu, choćby dziwnie, tacy już są. Dotykając pędzelkiem czerwono – złotych twarzy bogów, mówiłam:

– Przepraszam, Nefrytowy Cesarzu, wybacz mi, Pierwszy z Ośmiorga Nieśmiertelnych, robię wam tylko przebranie na wypadek, gdyby przyszli tu komuniści albo Japończycy i wybierali posągi na ognisko.

Byłam prawdziwą artystką. Niektórym bogom doklejałam brody z owczych włosów, długie włosy z makaronu, skrzydła z piór. W ten sposób Budda zmienił się w tłustego Jezusa, Bogini Miłosierdzia została Marią z szopki, Trzech Czystych, głównych bogów taoistów, stało się Trzema Królami, a Osiemnastu Luohanów Buddy przedzierzgnęło się w Dwunastu Apostołów i ich sześciu synów. Małe posągi z piekła awansowały do roli aniołów. W następnym roku panna Grutoff postanowiła, że powinnyśmy również pomalować małe rzeźby Buddy w całym klasztorze. Były ich setki.

Rok później panna Grutoff znalazła zatęchły składzik, w którym ukryłam się, żeby czytać kartki od Drogiej Cioci. Siostra Yu mówiła, że posągi, które tu stały, pochodziły z taoistycznej dioramy, ukazującej, co czeka człowieka w podziemnym świecie. Kilkadziesiąt figur wyglądało bardzo realistycznie i przerażająco. Jedna przedstawiała klęczącego człowieka, którego wnętrznościami pożywiały się rogate zwierzęta. Trzy postaci wisiały nadziane na pal jak świnie na rożen. Cztery osoby siedziały w kadzi z wrzącym olejem. Były tu także olbrzymie diabły o czerwonych twarzach i spiczastych czaszkach, które rozkazywały umarłym ruszać na bitwę. Gdy skończyłyśmy malować posągi, powstała kompletna bożonarodzeniowa szopka z małym Jezusem, Marią, Józefem i innymi, łącznie ze Świętym Mikołajem. Mimo to posągi miały nadal otwarte w okrzyku trwogi usta. Choć panna Grutoff starała się nas przekonać, większość dziewcząt nie wierzyła, że figury z szopki śpiewają “Dzisiaj w Betlejem".

Po przemalowaniu posągów nie było już więcej bożków, które można zmienić w anioły. Ja także uległam przemianie: z pomocnicy nauczyciela stałam się nauczycielką, z samotnej dziewczyny stałam się dziewczyną zakochaną w synu Nauczyciela Pana.

Zaczęło się tak:

Co roku przed Nowym Rokiem uczennice malowały na transparentach wiersze na szczęście na świąteczny jarmark w Ustach Góry. Tak więc pewnego dnia z Nauczycielem Panem malowaliśmy w klasie długie pasy czerwonego papieru, które leżały na stołach i na podłodze.

47
{"b":"94968","o":1}