Литмир - Электронная Библиотека
A
A

Stara Wdowa Lau poczuła się zażenowana zręcznością, z jaką została odprawiona. Ja byłam zachwycona. I zaraz potem znalazłyśmy się w palącym upale.

Na tej samej ulicy znajdował się stragan z pierożkami, gdzie można było usiąść na ławeczce. Jadłam łapczywie, a Stara Wdowa Lau narzekała, że od gorąca i wilgoci puchną jej nogi.

– Niedługo będą miękkie i bezużyteczne jak zgniłe banany – mówiła. Z oszczędności nie chciała jechać do domu przy ulicy Targu Lampionów rikszą, ponieważ zaraz musiałybyśmy wracać. Martwiła się jednak na głos, abyśmy nie wróciły do sklepu na piątą na “przypadkowe" spotkanie z językami wywieszonymi jak u zarobaczonych ulicznych psów. – Tylko się nie spoć – ostrzegła mnie.

Zaczęłyśmy spacerować, szukając cienia. Słuchając jednym uchem narzekań Starej Wdowy Lau, przyglądałam się mijającym nas ludziom: młodzieńcom, którzy wyglądali na studentów albo uczniów rzemieślniczych, starym Mandżurkom, objuczonym ciężkimi tobołkami, dziewczętom o modnych krótkich fryzurach i w zachodnich strojach. Wszyscy chodzili szybkim, zdecydowanym krokiem, zupełnie inaczej niż ludzie u nas. Od czasu do czasu Stara Wdowa Lau szturchała mnie w ramię, warcząc:

– Nie gap się tak dookoła, jakbyś była zacofaną wieśniaczką.

Kontynuowałyśmy więc naszą wędrówkę, dwie ulice na wschód, potem dwie na północ, później znów dwie na wschód. Moja stara kuzynka miała nadzieję, że dzięki tej metodzie nie zabłądzimy. Niebawem znalazłyśmy się w parku, gdzie alejki ocieniały wierzby płaczące, i zatrzymałyśmy się nad stawem pokrytym pływającymi kwiatami i drgającymi larwami. Stara Wdowa Lau usiadła na ławce w cieniu drzewa i zaczęła się energicznie wachlować, narzekając, że za chwilę wybuchnie jak za długo pieczony batat. Po krótkiej chwili głowa opadła jej na pierś i kuzynka zasnęła.

Niedaleko stał pawilon z wewnętrznymi ścianami, zrobionymi z ciemnych drewnianych kratownic, i ciężkim, krytym dachówką dachu, który podtrzymywały rzędy kolumn. Wcisnęłam się w róg pawilonu, za filar, starając się być nieruchoma i niewidoczna jak jaszczurka. Stamtąd obserwowałam człowieka, który mistrzowsko władał mieczem. Ujrzałam staruszka, który wygrywał melodie na metalowym grzebieniu, a stara kobieta obok niego obrała pomarańczę i próbowała złapać motyla, który poszybował w kierunku skórki. Po drugiej stronie schodów nad małym stawkiem siedziało dwoje młodych ludzi, udając, że podziwiają kaczki, gdy tymczasem koniuszki ich palców stykały się ukradkiem. Był tam także cudzoziemiec, choć w pierwszej chwili nie mogłam tego stwierdzić, ponieważ był ubrany w strój uczonego, długą letnią szatę i spodnie. Oczy miał szare jak mętna woda. Za innym filarem piastunka gruchała do dziecka, starając się je zmusić, by na nią spojrzało, lecz dziecko wrzeszczało, próbując odwrócić się z powrotem w stronę cudzoziemca. Do drzewa zbliżył się inny mężczyzna, bardzo elegancko ubrany i o nienagannych manierach, i rozsunął zasłony klatki, której przedtem nie zauważyłam. Natychmiast zaczęły śpiewać uwięzione w środku ptaki. Miałam wrażenie, jakbym weszła do świata, który ma tysiąc lat, i że zawsze tu byłam, tylko dopiero teraz otworzyłam oczy i go ujrzałam.

Zostałam w pawilonie, aż niemal opustoszał. Nagle usłyszałam krzyki Starej Wdowy Lau, która wołała mnie po imieniu.

– Ze strachu o mało ze skóry nie wyskoczyłam – skarciła mnie, ściskając mocno za ramię.

Gdy wracałyśmy do sklepu Ojca, byłam już zupełnie inną dziewczyną. W głowie miałam burzę piaskową, myśli i nadzieje fruwały w niej bez ładu i składu. Cały czas zastanawiałam się, co ludzie w pawilonie będą pamiętać nazajutrz i następnego dnia. Bo ja wiedziałam, że nigdy nie zapomnę ani chwili z tego dnia, w którym miałam rozpocząć nowe życie.

Tak jak planowała Stara Wdowa Lau, moja przyszła teściowa przypadkiem przechodziła obok sklepu punktualnie o piątej. Kobieta była młodsza od Matki. Miała surowe oblicze i krytyczne spojrzenie. Na przegubach nosiła mnóstwo złota i nefrytu, żeby pokazać, jaka jest ważna. Kiedy Stara Wdowa Lau ją zawołała, kobieta najpierw wyglądała na zaskoczoną, a potem się ucieszyła.

– Co za szczęście, że cię tu spotykamy! – wykrzyknęła wysokim głosem Stara Wdowa Lau. – Kiedy przyjechałaś do Pekinu?… Ach, z wizytą do kuzynki? A co w Nieśmiertelnym Sercu? – Gdy już ochłonęłyśmy z udawanego zdumienia, Stara Wdowa Lau przedstawiła kobietę Ojcu i moim wujom. Tak bardzo starałam się nie okazywać żadnych emocji, że nie usłyszałam nazwiska kobiety.

– Oto Najstarsza Córka mojego kuzyna, Liu LuLing – powiedziała Stara Wdowa Lau. – Ma piętnaście lat.

– Czternaście – poprawiłam, a Stara Wdowa Lau zgromiła mnie wzrokiem, po czym dodała: – Prawie piętnaście. W tym tygodniu zwiedza Pekin. Rodzina mieszka w Nieśmiertelnym Sercu, ale tusz sprzedają w Pekinie. Jak widzisz – szerokim gestem pokazała wnętrze sklepu – interes idzie całkiem dobrze.

– To w części także zasługa pani męża – powiedział Ojciec. – Większą część tego wspaniałego drewna kupujemy od niego.

– Naprawdę? – spytały jednocześnie Stara Wdowa Lau i kobieta. Nastawiłam uszu, zaciekawiona tym, że moja rodzina zna tę rodzinę.

– Owszem. Kupujemy drewno kamforowe u pana Changa – ciągnął Ojciec. – A przy mniej szczęśliwych okazjach także trumny, zawsze w najlepszym gatunku.

Chang trumniarz. Rozległy się nowe okrzyki miłego zaskoczenia, a ja wyobraziłam sobie Drogą Ciocię, jak bombarduje pięściami powietrze. Nigdy nie pozwoli mi wyjść za nikogo z tej rodziny. A potem przypomniałam sobie, że to nie ona miała decydować.

– My także myślimy o otwarciu interesu w Pekinie – powiedziała pani Chang.

– Doprawdy? Może będziemy wam mogli jakoś pomóc – zaofiarował się uprzejmie Ojciec.

– Nie chcielibyśmy sprawiać kłopotu – odrzekła pani Chang.

– To żaden kłopot – odparł Ojciec.

– Powinniście się spotkać i omówić tę sprawę – zasugerowała w odpowiednim momencie Stara Wdowa Lau.

Gdy pani Chang zamilkła, rozmyślając nad tym wspaniałym pomysłem, Ojciec dodał:

– W każdym razie bardzo chętnie porozmawiam z pani mężem na temat smoczych kości, które ofiarował naukowcom, przyczyniając się do wielkiego odkrycia Człowieka z Pekinu.

Pani Chang skinęła głową.

– Nie mogliśmy uwierzyć, że te brzydkie kosteczki są tak cenne. Na szczęście nie zjedliśmy ich jako lekarstwo.

Zastanawiałam się, co by się stało, gdybym weszła do tej bogatej i znanej rodziny. GaoLing chorowałaby z zazdrości. Matka zaczęłaby mnie traktować ze szczególną czułością. Oczywiście, Changowie prawdopodobnie nie pozwoliliby Drogiej Cioci zostać piastunką ich przyszłych wnuków, zwłaszcza gdyby nadal pluła i wymachiwała na oślep rękami, słysząc ich nazwisko.

W końcu postanowiono, że Stara Wdowa Lau, Ojciec i ja powinniśmy odwiedzić dom w Pekinie należący do kuzyna Changów, gdzie moglibyśmy zobaczyć niezwykłe kamienie w ogrodzie. Była to dobra nowina dla Starej Wdowy Lau, bo znaczyła, że Changowie widzą we mnie przyszłą synową. A ja cieszyłam się, bo dzięki temu mogłam zostać dłużej w Pekinie.

Dwa dni później wieczorem poszliśmy do domu kuzyna na przyjęcie z Oglądaniem Księżyca. Ubrałam się w drugą pożyczoną sukienkę. Siedziałam spokojnie, niewiele jadłam, mówiłam jeszcze mniej. Pan Chang, który przyjechał z Nieśmiertelnego Serca, rozmawiał z Ojcem na temat Człowieka z Pekinu.

– Wszystkie części czaszki muszą zostać w Chinach – mówił Ojciec. – Tak należy zrobić, zresztą tak uzgodniono z cudzoziemcami.

– Ci cudzoziemcy – powiedział Chang. – Nie można wierzyć, że dotrzymają słowa. Znajdą sposób, żeby wykraść kilka kawałków. Potem wymyślą pretekst, podpiszą nowe traktaty, będą wywierać presję.

– Żaden traktat nie zmieni faktu, że Człowiek z Pekinu jest Chińczykiem i powinien zostać tu, gdzie żył i umarł.

Nagle pan Chang dostrzegł mnie siedzącą na krześle ogrodowym.

– Może pewnego dnia razem pójdziemy znaleźć więcej kawałków Człowieka z Pekinu. Jak sądzisz?

Energicznie pokiwałam głową.

Następnego dnia jechałam do domu zadowolona. Nigdy nie czułam się taka ważna. Nie przyniosłam wstydu Starej Wdowie Lau ani swojej rodzinie. Właściwie odniosłam wielki triumf. Ojciec trochę mnie krytykował za jakieś drobiazgi. Wiedziałam, że jest ze mnie dumny. Stara Wdowa Lau chwaliła się przed swoimi synowymi, że z moją urodą i manierami mogłabym mieć z dziesięć propozycji małżeństwa. Była pewna, że w ciągu tygodnia mogę się spodziewać swatki od Changów.

Choć nie poznałam jeszcze czwartego syna Changów, który był pod Wzgórzem Smoczej Kości, wiedziałam, że jest starszy ode mnie o dwa lata. Podobnie jak pozostali synowie, pomagał ojcu w wyrobie trumien. Co więcej, mówiło się, że to właśnie najmłodszy syn może rozwinąć działalność w Pekinie, tak jak nasza rodzina zaczęła sprzedawać tam tusz. Oznaczałoby to, że zamieszkam w Pekinie.

Podczas rozmów nie pytałam, czy mój przyszły mąż jest mądry, wykształcony czy dobry. W ogóle nie myślałam o romantycznej miłości. Nic nie wiedziałam o takim uczuciu. Wiedziałam za to, że od małżeństwa zależy, czy w życiu osiągnę lepszą czy gorszą pozycję. Sądząc po manierach Changa i biżuterii, jaką nosiła pani Chang, miałam się stać znacznie ważniejszą osobą. Co w tym mogło być złego?

Pan Wei przyjechał po mnie przed świtem. Niebo było ciemne, a powietrze jeszcze wolne od zgniłych zapachów lata. W wozie zaczęłam marzyć, jak odmienię swoje życie. Oczywiście, na początku trzeba będzie zmienić stroje. Powinnam też chronić twarz przed słońcem. Nie chciałam wyglądać jak ciemnolica wieśniaczka. Przecież byliśmy rodziną rzemieślników i kupców, pochodzącą ze starego klanu i bardzo szanowaną.

Zanim zgasły gwiazdy i wzeszło słońce, Pekin zniknął z horyzontu i przykryty kurzem krajobraz znów stał się nudny.

Kilka godzin później wóz pokonał ostatnie wzgórze, za którym kryło się Nieśmiertelne Serce. Usłyszałam pianie kogutów, wycie psów, wszystkie znajome odgłosy naszej wioski.

Pan Wei zaczai na całe gardło śpiewać ludową pieśń miłosną i zdawało się, że za chwilę pękną mu płuca. Za zakrętem natknęliśmy się na pasterza Wu, który zaganiał swoje stado. Na owce padały spomiędzy drzew promienie słoneczne późnego popołudnia. Wu uniósł kij, pozdrawiając głośno pana Weia i mnie. W tym momencie całe jego stado ruszyło ławą w jednym kierunku, jak niosąca burzę chmura, a mnie ogarnął lęk przed wielkim niebezpieczeństwem. Przypomniałam sobie, jak Matka mówiła kiedyś cicho o pasterzu, że jest wdowcem i potrzebuje nowej żony, żeby tkała jego wełnę. Niemal czułam grudki żółtego piasku Gobi, wyobrażając sobie, jak przebieram palcami tę wełnę. Czułam cuchnącą woń owiec, którą przesiąkają moje palce i kości. Patrzyłam na uśmiechniętego, wymachującego kijem pasterza i wiedziałam, że jestem zdecydowana wyjść za syna Changów. Być może okaże się jednookim idiotą. Trudno. Przynajmniej zostanę synową sławnej rodziny, która prowadzi interesy w Pekinie.

39
{"b":"94968","o":1}