– Wszystkiego dobrego z okazji Pełni Księżyca – powiedziała Ruth, kiedy LuLing dotarła do stołu.
Wskazała matce miejsce obok siebie. Ciocia Gal zajęła krzesło po drugiej stronie Ruth, a potem do stołu zasiadła reszta rodziny. Ruth dostrzegła, że Art siedzi z Miriam przy drugim stole, który szybko zmienia się w strefę nie – chińską.
– Hej, znaleźliśmy się w jakimś getcie dla białych, czy jak? – zawołała Wendy. Siedziała zwrócona do Ruth plecami.
Gdy wreszcie pojawiły się Fia i Dory, Ruth doszła do wniosku, że nie może dać im bury w obecności ich matki oraz Arlene i Marty'ego. Dziewczynki przywitały się ze wszystkimi, machając do gości, po czym zagruchały:
– Cześć, babciu, cześć, dziadku – i zarzuciły im ręce na szyję. LuLing nigdy z własnej woli nie ściskały.
Kolacja rozpoczęła się od mnóstwa różnorodnych przystawek, podanych na obrotowej tacy, którą LuLing nazywała “karuzelą". Dorośli zaczęli wydawać ochy i achy, dzieci krzyczały, że są głodne. Kelnerzy podali to, co Ruth zamówiła telefonicznie: rybę w słodkiej galarecie, wegetariańskiego kurczaka, przyrządzonego z pomarszczonych kawałeczków tofu, oraz meduzy, ulubione danie matki, z olejem sezamowym i posiekaną cebulą.
– Powiedz mi – odezwała się Miriam – czy to jest zwierzę, roślina czy minerał?
– Proszę, mamo – powiedziała Ruth, podając LuLing półmisek z meduzami. – Zaczniemy od ciebie, bo jesteś najstarszą dziewczynką.
– Nie, nie – odrzekła odruchowo LuLing. – Częstujcie sobie.
Ignorując ustalony rytuał wzbraniania się, Ruth nałożyła na talerz matki porcję przypominających długi makaron meduz. LuLing natychmiast zabrała się do jedzenia.
– Co to? – zapytał przy sąsiednim stoliku Boomer, przyglądając się podejrzliwie drżącemu kopczykowi meduz.
– Robaki! – zakpiła Dory. – Spróbuj.
– Fuuu! Zabierzcie to! Zabierzcie! – wrzasnął chłopiec.
Dory wybuchnęła histerycznym śmiechem. Art podał Ruth cały półmisek meduz z ich stolika, a Ruth nagle zabolał żołądek.
Na stołach zjawiły się nowe dania, sądząc po minach nie – Chińczyków, coraz dziwniejsze. Tofu z marynowaną zieleniną. Strzykwy, ulubione danie cioci Gal. Kleiste ciasteczka ryżowe. Ruth sądziła, że dzieciom będą smakować. Okazało się, że była w błędzie.
W połowie kolacji Nicky, sześcioletni syn Sally, zakręcił mocno tacą, myśląc zapewne, że pofrunie jak latający talerz, a trącony dzbanek do herbaty przewrócił szklankę z wodą. LuLing wydała głośny okrzyk i zerwała się z miejsca. Z jej kolan kapała woda.
– Aj-ja! Dlaczego tak robisz?
Nicky założył ręce na piersi, a do oczu napłynęły mu łzy.
– Wszystko w porządku, kochanie – powiedziała do niego Sally. – Tylko przeproś i następnym razem ostrożniej obracaj tacę.
– Krzyczała na mnie. – Wskazał z naburmuszoną buzią LuLing, która pieczołowicie osuszała się serwetką.
– Skarbie, cioteczna babcia była po prostu zaskoczona. Że jesteś taki silny – jak baseballista.
Ruth miała nadzieję, że matka nie będzie już besztać małego Nicky'ego. Przypomniała sobie, jak LuLing wyliczała, ile razy Ruth rozlała jedzenie czy mleko, a potem pytała niewidzialnych mocy, dlaczego jej córka nie potrafi się nauczyć zasad dobrego wychowania. Patrząc na Nicky'ego, Ruth wyobraziła sobie, jak ona by się zachowywała, gdyby miała własne dzieci. Może zareagowałaby tak jak matka i nie umiałaby przestać krzyczeć, dopóki dziecko nie wyraziłoby skruchy.
Zamówiono nowe drinki. Ruth zauważyła, że Art pije drugi kieliszek wina. Zdawało się, że prowadzi też bardzo ożywioną rozmowę z Miriam. Na szczęście podano nowe dania, co pomogło rozładować atmosferę. Bakłażany smażone z listkami świeżej bazylii, delikatną rybę w płatkach czosnku, chińską wersję polenty w ostrym sosie mięsnym, dorodne czarne grzyby, klopsiki z mielonego mięsa z cienkim makaronem ryżowym w glinianym naczyniu w kształcie głowy lwa. Według LuLing, wszystko smakowało nawet “cudzoziemcom". Wokół panował gwar, więc ciocia Gal nachyliła się bliżej Ruth i powiedziała:
– Twoja matka i ja w zeszłym tygodniu jadłyśmy wspaniałe rzeczy w Sun Hongkong. Ale potem omal nie trafiłyśmy do więzienia!
Ciocia Gal lubiła częstować słuchaczy takimi sensacjami i czekać, aż połkną haczyk.
Ruth nie mogła jej zawieść.
– Do więzienia?
– O tak! Twoja matka wdała się w kłótnię z kelnerem, twierdząc, że już zapłaciła rachunek. – Ciocia Gal pokręciła głową. – Kelner miał rację, jeszcze nie płaciłyśmy. – Poklepała Ruth po ręce. – Nie przejmuj się! Potem, kiedy twoja nie widziała, zapłaciłam. I tak, jak widzisz, nie trafiłyśmy za kratki! – GaoLing przeżuła kilka kęsów, cmoknęła i jeszcze raz nachyliła się nad uchem Ruth, by szepnąć: – Dałam twojej matce dużą torebkę żeń-szenia. Świetnie leczy takie sprawy. – Skinęła głową, Ruth odpowiedziała jej tym samym. – Raz dzwoni do mnie z dworca i mówi, że przyjechała, a ja w ogóle nie wiedziałam, że się do mnie wybiera! W porządku, zawsze się cieszę z jej przyjazdu. Ale o szóstej rano? Nie jestem aż takim skowronkiem! – Zachichotała, a Ruth, nie mogąc zebrać myśli, zawtórowała jej głuchym śmiechem.
Co się działo z matką? Czy depresja mogła spowodować aż taką dezorientację? W przyszłym tygodniu będzie musiała porozmawiać o tym z doktorem Hueyem, przy okazji kolejnej wizyty. Gdyby polecił matce brać leki antydepresyjne, może by posłuchała. Ruth wiedziała, że powinna ją częściej odwiedzać. LuLing często skarżyła się na samotność, więc pewnie dlatego składała GaoLing wizyty o dziwnych porach.
Podczas przerwy przed deserem Ruth wstała, by wygłosić krótką mowę.
– W miarę upływu lat coraz lepiej rozumiem, co znaczy rodzina. Przypomina nam o tym, co jest naprawdę ważne. Łączy nas z przeszłością. Te same żarty, że starzejemy się, mimo że jesteśmy Young. Tradycje. Nie możemy się od siebie uwolnić, gdybyśmy nawet bardzo chcieli. Idziemy przez wieki razem, połączeni więzami, które scementował kleisty ryż i pudding z tapioki. Dziękuję wam za to, kim jesteście. – Nie dziękowała każdemu z osobna, ponieważ nie miała nic do powiedzenia na temat Miriam i jej rodziny.
Następnie rozdała dzieciom opakowane pudełka z ciasteczkami księżycowymi i zającami z czekolady.
– Dziękujemy! – krzyczały. – Ale super!
Wreszcie Ruth trochę się uspokoiła. Chyba jednak dobrze, że zorganizowała tę kolację. Mimo trudnych chwil takie zjazdy były ważne jako rytuał ocalenia tego, co pozostało z rodziny. Nie chciała, by kuzyni stawali się jej obcy, bała się jednak, że kiedy starsze pokolenia odejdą, będzie to koniec rodzinnych więzów. Musieli się starać.
– To nie koniec prezentów! – zawołała, rozdając paczuszki. Znalazła kiedyś wspaniałe stare zdjęcie LuLing i cioci Gal jako małych dziewczynek z ich matką. Kazała zrobić negatyw i duże odbitki, które potem oprawiono w ramki. Chciała, żeby był to wyraz uznania dla rodziny, prezent, który pozostanie z nimi na zawsze. I rzeczywiście, obdarowani zaczęli wzdychać z wdzięcznością.
– Fantastyczne – rzekł Billy. – Hej, dzieciaki, zgadnijcie, kim są te śliczne dziewczynki?
– Spójrz tylko, jakie małe – westchnęła tęsknie ciocia Gal.
– Ciociu Lu – odezwała się z nutką drwiny Sally. – Na zdjęciu wyglądasz na trochę zdołowaną.
– Dlatego, że moja matka umarła niedawno – odrzekła LuLing.
Ruth pomyślała, że matka źle usłyszała Sally. Terminu “zdołowany" raczej nie było w jej słownictwie. Matka LuLing i GaoLing zmarła w 1972 roku. Ruth pokazała LuLing zdjęcie.
– Widzisz? Twoja matka stoi tu między wami. A to jesteś ty.
LuLing pokręciła głową.
– To nie moja prawdziwa matka.
Ruth myślała gorączkowo, starając się przetłumaczyć sobie znaczenie słów matki. Ciocia Gal posłała jej znaczące spojrzenie, zaciskając wargi, by nic nie powiedzieć. Inni w milczeniu zmarszczyli brwi, zakłopotani.
– To przecież waipo, prawda? – zwróciła się do cioci Gal Ruth, za wszelką cenę usiłując zachować beztroski ton. Gdy GaoLing skinęła głową, Ruth powiedziała wesoło do matki: – Skoro to matka twojej siostry, musi też być twoją matką.
– GaoLing nie moja siostra – prychnęła LuLing.
Ruth niemal słyszała pulsowanie własnej krwi w skroniach. Billy odchrząknął, najwyraźniej szykując się do zmiany tematu.
– Ona moja szwagierka – ciągnęła matka.
Przy obu stołach gruchnął gromki śmiech. LuLing powiedziała dowcip! Oczywiście, że były szwagierkami, ponieważ wyszły za dwóch braci. Co za ulga! Matka nie tylko mówiła z sensem, ale także błysnęła inteligencją.
Ciocia Gal odwróciła się do LuLing z udanym wzburzeniem.
– Dlaczego tak mnie traktujesz?
LuLing grzebała w portfelu, szukając czegoś. Po chwili wydobyła małe zdjęcie i podała Ruth.
– Proszę – powiedziała po chińsku. – Oto moja matka.
Głowę Ruth przeszył mróz. Fotografia przedstawiała piastunkę matki, Bao Bomu, Drogą Ciocię.
Miała na sobie kaftan z wysokim kołnierzem i przedziwne nakrycie głowy, które wyglądało, jakby było zrobione z kości słoniowej. Była to twarz o eterycznej urodzie. Szeroko otwarte skośne oczy patrzyły bez lęku prosto w obiektyw. Wygięte w łuk brwi zdradzały dociekliwy umysł, a pełne usta – zmysłowość, którą w tamtych czasach uznawano za nieprzyzwoitą. Zdjęcie zostało zrobione jeszcze przed wypadkiem, w którym dziewczyna poparzyła sobie twarz i odtąd zawsze wyglądała, jakby była wiecznie przerażona. Przyglądając się zdjęciu dokładniej, Ruth stwierdziła, że w jej wyrazie twarzy jest coś dziwnie niepokojącego, jak gdyby Droga Ciocia zobaczyła przyszłość, nad którą wisiała klątwa. Szalona kobieta opiekowała się matką Ruth od dnia jej narodzin, dręcząc ją lękami i zabobonami. LuLing mówiła, że gdy miała czternaście lat, jej piastunka popełniła samobójstwo w makabryczny sposób, który był “taki zły, że lepiej nie mówić". Droga Ciocia zginęła z własnej ręki, pozostawiając LuLing w przekonaniu, że to ona jest winna jej śmierci. Dlatego matka sądziła, że nigdy nie będzie szczęśliwa, zawsze spodziewała się najgorszego i gryzła się tym, dopóki najgorsze nie nastąpiło.
Ruth starała się po cichu naprowadzić matkę na tory logicznego myślenia.