Ruth natychmiast napisała: Tak. Matka rozpromieniła się. Nagle Ruth zaświtał pewien pomysł. Zawsze chciała mieć małego pieska. Chyba nadszedł czas poprosić. Na – skrobała na piasku: Piesek.
Matka osłupiała ze zdumienia. Wpatrywała się w napis, kręcąc głową z niedowierzaniem. Cóż, pomyślała Ruth, tego życzenia chyba nie spełni. Ale po chwili matka zaczęła cichutko jęczeć po chińsku:
– Piesek, piesek. – LuLing drgnęła, a jej pierś unosiła się i opadała. – Droga Ciociu – krzyknęła – wróciłaś! To ja, twój Piesek. Wybaczysz mi?
Ruth odłożyła pałeczkę.
LuLing zaczęła łkać.
– Droga Ciociu, och, Droga Ciociu! Chciałabym, żebyś żyła! To była tylko moja wina. Gdybym mogła odwrócić los, zabiłabym się zamiast żyć bez ciebie…
O nie. Ruth wiedziała już, o co tu chodzi. Matka czasem mówiła o duchu tej Drogiej Cioci, która źle się zachowywała i została na Końcu Świata. Tam trafiali wszyscy źli ludzie: do bezdennej przepaści, gdzie nikt nie mógł ich odnaleźć i gdzie zostawali na wieki, wędrując z wiszącymi do samej ziemi włosami, zlepionymi krwią.
– Proszę, daj mi znak, że już się na mnie nie gniewasz – ciągnęła matka. – Mały znak. Próbowałam ci powiedzieć, jak mi przykro, ale nie wiem, czy słyszałaś. Słyszysz mnie teraz? Kiedy zjawiłaś się w Ameryce?
Ruth siedziała bez ruchu. Chciała wrócić do rozmowy o ubraniach i jedzeniu.
Matka włożyła jej w dłoń pałeczkę.
– Masz, zrób to. Zamknij oczy, zwróć twarz ku niebu i mów do niej. Zaczekaj na odpowiedź, a potem ją napisz. Szybciej, zamknij oczy.
Ruth zacisnęła powieki. Zobaczyła panią z włosami do ziemi.
Znów usłyszała mówiącą po chińsku matkę.
– Droga Ciociu, wcale nie chciałam powiedzieć tego, co powiedziałam przed twoją śmiercią. I kiedy umarłaś, próbowałam odnaleźć twoje ciało.
Ruth otworzyła raptownie oczy. Duch w jej wyobraźni zaczai chodzić w kółko.
– Weszłam do wąwozu. Szukałam i szukałam. Och, oszalałam z rozpaczy. Gdybym cię znalazła, zabrałabym twoje kości do jaskini i urządziła ci stosowny pogrzeb.
Ruth poczuła dotyk na ramieniu i podskoczyła.
– Zapytaj, czy zrozumiała wszystko, co powiedziałam – poleciła LuLing. – Zapytaj, czy odmieniło się moje szczęście. Czy klątwa przestała już działać? Jesteśmy bezpieczne? Napisz odpowiedź.
Jaka klątwa? Ruth utkwiła spojrzenie w piasku, prawie wierząc, że za chwilę ukaże się tam twarz umarłej kobiety w kałuży krwi. Jakiej odpowiedzi oczekiwała matka? Czy Tak oznaczało, że klątwa już nie działa? Czy odwrotnie? Zanurzyła pałeczkę w piasku i nie wiedząc, co napisać, zrobiła kreskę, a pod nią następną. Dorysowała jeszcze dwie kreski i kwadrat.
– Usta! – wykrzyknęła matka, śledząc zarys kwadratu. – To znak “usta"! – Spojrzała na Ruth. – Napisałaś to, chociaż nie wiesz, jak się pisze po chińsku! Czułaś, jak Droga Ciocia kieruje twoją ręką? Jakie to uczucie? Powiedz.
Ruth pokręciła głową. Co się działo? Chciała się rozpłakać, lecz nie śmiała. Przecież nie mogła wydać żadnego dźwięku.
– Droga Ciociu, dziękuję, że pomogłaś mojej córce. Wybacz mi, że mówi tylko po angielsku. Na pewno trudno ci było porozumiewać się z nią w tym języku. Ale już wiem, że mnie słyszysz. I wiesz, o czym mówię. Chcę zabrać twoje kości do Ust Góry, do Małpiej Szczęki. Nie zapomniałam. Gdy tylko będę mogła pojechać do Chin, dopełnię obowiązku. Dziękuję, że mi przypomniałaś.
Ruth zastanawiała się, co takiego właściwie napisała. Jak zwykły kwadrat mógł mieć takie znaczenie? Czy rzeczywiście w pokoju był duch? Co było w jej dłoni i pałeczce? Dlaczego ręka jej się trzęsie?
– Ponieważ zapewne przez długi czas nie będę mogła pojechać do Chin – ciągnęła LuLing – mam nadzieję, że mimo to wybaczysz mi. Musisz wiedzieć, że po twojej śmierci życie nie było dla mnie łaskawe. Dlatego, jeśli nie można zmienić klątwy, proszę cię, żebyś odebrała mi życie, ale ocaliła moją córkę. Wiem, że jej ostatni wypadek to było ostrzeżenie.
Ruth upuściła pałeczkę. Pani z zakrwawionymi włosami próbowała ją zabić! A więc to prawda, wtedy na podwórku o mały włos nie umarła. Tak jej się wydawało i była to prawda.
LuLing podniosła pałeczkę i usiłowała włożyć ją do ręki Ruth, która zacisnęła dłoń w pięść. Odsunęła od siebie tacę z piaskiem. Matka przysunęła ją z powrotem, cały czas mamrocząc bez sensu:
– Tak się cieszę, że w końcu mnie odnalazłaś. Tyle lat czekałam. Nareszcie możemy rozmawiać. Codziennie możesz mnie prowadzić. Codziennie możesz mi mówić, jak powinnam pokierować swoim życiem. – LuLing zwróciła się do Ruth: – Poproś ją, żeby przychodziła codziennie.
Ruth pokręciła głową. Próbowała ześliznąć się z krzesła.
– Poproś – upierała się LuLing, stukając w blat stołu przed tacą.
Nagle Ruth odzyskała głos.
– Nie – powiedziała głośno. – Nie mogę.
– O! Umiesz już mówić. – Matka przerzuciła się na angielski. – Droga Ciocia cię wyleczyła? Ruth skinęła głową.
– To znaczy klątwy nie ma?
– Tak, ale mówi, że musi już wracać. I powiedziała, że muszę odpocząć.
– Wybaczyła mi? Czy ona…
– Powiedziała, że wszystko będzie dobrze. Wszystko. Wystarczy? Masz się już niczym nie martwić. Matka zaszlochała z ogromną ulgą.
Wioząc matkę do domu po kolacji, Ruth dziwiła się lękom, jakich doświadczała w tak młodym wieku. Ale to było nic w porównaniu z tym, co dzieci muszą znosić dzisiaj. Nieszczęśliwa matka? Cóż to było wobec broni, gangów i chorób przenoszonych drogą płciową, nie wspominając o zmartwieniach rodziców: pedofilach w Internecie, wykwintnych narkotykach w rodzaju ecstasy, strzelaninach w szkołach, anoreksji, bulimii, samookaleczeniach, warstwie ozonowej, superbakteriach. Ruth odruchowo wyliczała to wszystko na palcach, dzięki czemu przypomniała sobie o jeszcze jednej rzeczy, którą miała dzisiaj zrobić: zadzwonić do Miriam w sprawie pozwolenia na udział dziewczynek w zjeździe rodzinnym.
Zerknęła na zegarek. Dochodziła dziewiąta, niepewna pora na telefony do osób, które nie należą do najbliższych przyjaciół. Owszem, łączyły ją z Miriam ważne sprawy, dziewczynki i ich ojciec. Ale traktowały się z uprzejmością obcych sobie osób. Ruth często widywała Miriam przy okazji odwożenia lub przywożenia dziewczynek, podczas szkolnych zawodów sportowych, a raz spotkały się na ostrym dyżurze w szpitalu, gdzie Ruth zawiozła Dory ze złamaną w kostce nogą. Rozmawiały wtedy o ostatnich chorobach, pogodzie i korkach ulicznych. Gdyby nie okoliczności, może nawet spotkanie byłoby przyjemne. Miriam była inteligentna, zabawna i upierała się przy swoim zdaniu, a Ruth podobały się takie cechy. Jednak nie przepadała za rzucanymi przez Miriam mimochodem uwagami na temat intymnych szczegółów jej małżeńskiego życia z Artem: o tym, jak świetnie się bawili w podróży do Włoch, o pieprzyku na jego plecach, który należało zbadać, bo nasuwał podejrzenia o czerniaka, o masażu, który Art uwielbiał. W zeszłym roku Miriam podarowała mu na urodziny kartę na dwie sesje u jej ulubionego masażysty, co Ruth uznała za nieprzyzwoicie osobisty prezent. “Dalej co roku badasz ten pieprzyk?", spytała go innym razem Miriam, a Ruth udawała, że nie słyszy, zastanawiając się równocześnie, jak im było razem, gdy byli młodsi i zakochani. Sama pilnie obserwowała pieprzyk, by w porę zauważyć zmianę jego rozmiarów. Oczyma wyobraźni widziała ich wylegujących się w sypialni willi toskańskiej, której okno wychodziło na pokryte sadami wzgórza, jak, chichocząc, oglądają sobie nawzajem pieprzyki na nagich plecach i nadają im nazwy niby konstelacjom gwiazd. Masują sobie oliwką uda długimi i spokojnymi ruchami. Art próbował kiedyś masażu z nią, a Ruth domyśliła się, że musiał się tego od kogoś nauczyć. Za każdym razem, gdy próbował masować jej uda, natychmiast czuła się spięta, nie umiała się zrelaksować. Najpierw ją łaskotało, potem wpadała w popłoch, jakby miała atak klaustrofobii, chciała zerwać się i uciec.
Nigdy nie mówiła Artowi o tej panice; twierdziła tylko, że dla niej masaż to strata czasu i pieniędzy. I choć interesowało ją życie seksualne Arta z Miriam i innymi kobietami, nigdy nie pytała, co robił z kochankami w łóżku. On też nie pytał o jej przeszłość. Ruth była w szoku, usłyszawszy, że Wendy dręczy Joego, by opowiadał jej ze szczegółami o swoich wyczynach w łóżku i na plaży, a także żeby opisywał, co czuł, idąc z nią do łóżka pierwszy raz.
– I odpowiada, o cokolwiek go zapytasz? – dziwiła się Ruth.
– Podaje nazwisko, datę urodzenia, numer ubezpieczenia. A potem go tłukę, dopóki mi nie powie.
– Jesteś przez to szczęśliwsza?
– Szlag mnie trafia!
– To po co pytasz?
– Bo wydaje mi się, że cały należy do mnie, że muszę znać jego uczucia i fantazje. Wiem, że nie powinnam, ale czuję przymus. Jego przeszłość jest moją przeszłością. Cholera, gdybym mogła znaleźć jego pudełko z zabawkami z dzieciństwa, zajrzałabym do środka i powiedziała: “Moje". Chciałabym zobaczyć świerszczyki, które trzymał pod materacem i przy których się onanizował.
Słuchając tego, Ruth śmiała się w głos, ale w środku czuła niepokój. Czy większość kobiet zadaje mężczyznom takie pytania? Może Miriam pytała o to Arta? Czy większa część przeszłości Arta należy do niej, czy do Miriam?
Drgnęła na dźwięk głosu matki.
– To jak się czuje Fu – Fu?
Znowu to samo. Ruth głęboko nabrała powietrza.
– Z Fu – Fu wszystko w porządku – powiedziała.
– Naprawdę? – zdziwiła się LuLing. – To stary kot. Masz szczęście, że jeszcze nie martwy.
Ruth była tak zdumiona, że parsknęła śmiechem. Jak gdyby torturowano ją łaskotkami. Nie mogła tego znieść, nie będąc jednocześnie w stanie opanować odruchu śmiechu. Do oczu napłynęły jej łzy, ale na szczęście w samochodzie było ciemno.
– Dlaczego się śmiejesz? – skarciła ją LuLing. – Nie żartuję. Nie wpuszczaj tylko psa w podwórko. Znam kogoś, kto tak robił. I kot martwy!
– Masz rację – odrzekła Ruth, starając się skoncentrować na prowadzeniu wozu. – Będę ostrożniejsza.
W wieczór Święta Pełni Księżyca restauracja Fountain Court pękała w szwach, a kolejka ciągnąca się od drzwi przypominała ogon smoka. Art i Ruth przecisnęli się przez tłum.