Литмир - Электронная Библиотека
A
A

Nie było tego wiele.

Było od cholery! Wiesz, co tu miałem? Dobry towar. Czysty jak łza. Jezu, wiesz, jak potrzebuję działki?

Posłuchaj, odwiozę cię do szpitala. Tam ci pomogą.

Nie chcę żadnego szpitala. Chcę mój towar. Lokatorka spod 3A otworzyła drzwi i wyjrzała na korytarz.

Co tu się dzieje?

Proszę wrócić do siebie i zamknąć drzwi – powiedziałam. – Mamy niewielki problem.

Drzwi zamknęły się gwałtownie, trzasnął zamek. Facet w płaszczu znów biegał po mieszkaniu.

Jezu – powtarzał. – Jezu. Jezu.

Na korytarzu pojawiła się inna kobieta. Była krucha i przygarbiona. Musiała mieć chyba ze sto lat. Krótkie białe włosy sterczały jej na głowie rzadkimi kępkami. Ubrana była w znoszony flanelowy szlafrok i wielkie kosmate kapcie.

Nie mogę spać przy tej wrzawie – oświadczyła. – Mieszkam w tym domu od czterdziestu trzech lat i nigdy nie widziałam czegoś takiego. To była kiedyś spokojna okolica.

Facet w płaszczu odwrócił się gwałtownie, wycelował do kobiety i strzelił. Kula uderzyła w ścianę za jej plecami.

Pocałuj mnie w dupę – oświadczyła starsza dama, wyciągając z zakamarków szlafroka niklowaną dziewiątkę i mierząc z obu dłoni.

Nie! – wrzasnęłam. – Nie strzelaj! On jest naszpikowany…

Za późno. Staruszka wywaliła do faceta, a mój krzyk utonął w ogłuszającym huku.

Ocknęłam się przywiązana do noszy. Znajdowałam się w holu, który był pełen ludzi, głównie policjantów. Twarz Morellego nabierała z wolna ostrości. Ruszał ustami, ale nic nie mówił.

Co? – wrzasnęłam. – Głośniej!

Pokręcił głową i zamachał rękami, a jego usta ułożyły się w słowa „zabierzcie ją”. Sanitariusz wytoczył nosze z holu, prosto w orzeźwiającą noc. Ruszyliśmy z brzękiem kółek po chodniku i po chwili poczułam, jak wsadzają mnie do karetki. Oślepiało mnie światło migające na tle czarnego nieba. – Hej, zaczekajcie – powiedziałam. – Nic mi nie jest. Pozwólcie mi wstać. Rozepnijcie te pasy.

Rano wypuszczono mnie ze szpitala. Właśnie się ubierałam i pakowałam rzeczy, kiedy do pokoju wkroczył Morelli z wypiską w dłoni.

Wychodzisz do domu – oświadczył. – Gdyby to ode mnie zależało, przeniósłbym cię na psychiatrię.

Wywaliłam na niego język, gdyż czułam się nadzwyczaj normalnie. Chwyciłam torbę i wyszliśmy z pokoju, zanim pielęgniarka zdążyła przytoczyć przepisowy wózek.

Mam mnóstwo pytań – zwróciłam się do Morellego. Skierował mnie do windy.

Ja też. Po pierwsze, co się, u diabła, stało?

Poczekaj, powiedz mi najpierw o Czołgu. Nikt mi nie chce nic powiedzieć. Czy on jest… ee… no wiesz?

Martwy? Nie. Niestety. Miał na sobie kamizelkę kuloodporną. Uderzenie pocisku przewróciło go i ogłuszyło. Walnął się przy upadku w głowę i był jakiś czas nieprzytomny, ale nic mu nie jest. A tak na marginesie, gdzie byłaś, kiedy oberwał?

Leżałam na podłodze. O tej porze jestem już zazwyczaj w łóżku.

Morelli wyszczerzył w uśmiechu zęby.

Czy dobrze zrozumiałem? Nie zostałaś postrzelona, bo spałaś podczas roboty?

Coś w tym rodzaju. Wyraziłam to zgrabniej, jak zauważyłeś. A ten facet z bombą?

Znaleźli jeden but i klamerkę od paska pośród resztek mieszkania – niewiele, jak dotąd – i kilka zębów na ulicy. Nadjechała winda i weszliśmy do środka.

Z tymi zębami to żart, co? Morelli skrzywił się i wcisnął guzik.

Nikomu nic się nie stało? – spytałam.

Nie. Staruszka wylądowała na tyłku, tak jak ty. Zeznała, że działała w samoobronie. Możesz to potwierdzić?

Tak. Ten ćpun zdążył wystrzelić, zanim go wysadziła w powietrze. Pocisk powinien tkwić jeszcze w ścianie… jeśli ściana wciąż tam stoi.

Wyszliśmy z holu i ruszyliśmy w stronę wozu Morellego. Stał po drugiej stronie ulicy.

Dokąd teraz? – spytał. – Do domu? Do twojej matki? Do mnie? Będziesz mile widziana, jeśli nie czujesz się jeszcze okay.

Dzięki, ale muszę wracać do siebie. Chcę wziąć prysznic i przebrać się – powiedziałam. A potem zamierzałam wybrać się na poszukiwanie Freda. Aż mnie korciło, żeby ruszyć jego śladami. Pragnęłam stanąć na parkingu, tam gdzie zniknął, i odczuć psychiczne wibracje. Co nie znaczy, bym je kiedykolwiek odczuwała, ale zawsze jest ten pierwszy raz. – Słuchaj, znasz bukmachera zwanego Mokry?

Nie. Jak wygląda?

Przeciętny Włoch niskiego wzrostu. Około czterdziestki.

Nic mi to nie mówi. Skąd go znasz?

Odwiedził Mabel, a potem mnie. Twierdzi, że Fred jest mu winien pieniądze.

Fred?

Jeśli Fred chciał grać na wyścigach, dlaczego nie obstawiał w sklepie syna?

Może nie chciał, by ktokolwiek o tym wiedział?

No tak. Nie pomyślałam. O rany.

Rozmawiałem z twoim lekarzem – poinformował Morelli. – Powiedział mi, że masz się przez kilka dni zachowywać spokojnie. I że to dzwonienie w uszach przycichnie z czasem.

Już jest lepiej.

Morelli spojrzał na mnie z ukosa.

Nie zamierzasz zachowywać się spokojnie?

Zdefiniuj słowo „spokojnie”.

Siedzenie w domu, czytanie, telewizja.

Mogę spróbować.

Morelli skręcił na parking pod moim domem i zatrzymał się.

Kiedy poczujesz się lepiej, będziesz musiała przyjść na posterunek i złożyć formalne zeznanie. Wyskoczyłam z wozu.

Okay.

Zaczekaj – rzucił za mną. – Pójdę z tobą.

Nie trzeba, poradzę sobie. Ale dziękuję. Morelli znów się uśmiechał.

Boisz się, że stracisz panowanie nad sobą i zaczniesz mnie w holu błagać, żebym się z tobą kochał?

Nic z tego, Morelli.

Kiedy weszłam do mieszkania, czerwona lampka na moim telefonie migała, migała, migała. A na kanapie spał Mokry.

Co tu robisz? – wrzasnęłam na niego. – Wstawaj! Wynocha! To nie „Ritz”. Zdajesz sobie sprawę, że to włamanie i najście?

Rany, tylko się nie zsiusiaj w majtki – powiedział, podnosząc się z kanapy. – Gdzie byłaś? Martwiłem się o ciebie. Nie wróciłaś na noc do domu.

A ty kto, moja matka?

Hej, przejmuję się, to wszystko. Powinnaś się cieszyć, że masz takiego przyjaciela jak ja. – Rozejrzał się wkoło. – Widziałaś moje buty?

Nie jesteś moim przyjacielem. A buty są pod stolikiem do kawy.

Wyciągnął je i zaczął sznurować.

No więc gdzie byłaś?

Miałam robotę. Fuchę.

Chyba niezłą. Dzwoniła twoja matka. Obiło jej się o uszy, że wysadziłaś kogoś w powietrze.

Rozmawiałeś z moją matką?

Zostawiła wiadomość na sekretarce – odparł i znów się rozejrzał. – Widziałaś gdzieś moją broń?

Odwróciłam się na pięcie i poszłam do kuchni, żeby odsłuchać wiadomości.

Stephanie, tu matka. Co to za historia z tą eksplozją? Edna Gluck słyszała od swojego syna Ritchiego, że wysadziłaś kogoś w powietrze. Czy w prawda? Halo? Halo?

Mokry miał rację. Przeklęty gaduła Ritchie. Odsłuchałam drugą wiadomość. Tylko głośny oddech. Trzecia tak samo.

Co to jest? – doptywał się Mokry, stojąc pośrodku kuchni z dłońmi w kieszeniach. Wymięta, nieprawdopodobnie wypłowiała flanelowa koszula w kratę wisiała na nim luźno.

Pomyłka.

Powiesz mi, jak będziesz miała jakiś problem? Bo wiesz, ja umiem rozwiązywać tego rodzaju problemy.

Nie wątpiłam w to. Nie wyglądał na bukmachera, ale bez trudu mogłam uwierzyć, że potrafi rozwiązywać takie właśnie problemy.

Po co przyszedłeś?

Otwierał szafki w poszukiwaniu jedzenia, ale nie znalazł nic ciekawego. Miałam nadzieję, że nie przeszkadzają mu chomicze bobki.

Chciałem się zorientować, czy nie wywąchałaś czegoś – odparł. – Czy nie znalazłaś jakichś śladów, czegoś w tym rodzaju.

Nie. Żadnych śladów. Nic.

Myślałem, że z ciebie superdetektyw.

W ogóle nie jestem detektywem. Jestem agentką od kaucji.

Łowczyni nagród.

Zgadza się. Łowczyni nagród.

No i dobrze. Idziesz i znajdujesz ludzi. Dokładnie to, o co nam chodzi.

Ile forsy jest ci winien Fred?

Za dużo, by mi na niej nie zależało. Za mało, żeby gość musiał znikać. Miły ze mnie facet, rozumiesz. Nie krążę po mieście, strzelając ludziom w kolana tylko dlatego, że nie płacą. No dobra, czasem mogę przetrącić komuś kulasa, ale nie co dzień.

Przewróciłam oczami.

Wiesz, co powinnaś zrobić? – spytał Mokry. – Sprawdzić jego konto w banku. Zorientować się, czy wziął jakieś pieniądze. Ja nie mogę, bo wyglądam, jakbym przetrącał ludziom kolana. Ale ty jesteś w porządku dziewczyna. Masz pewnie przyjaciela, który pracuje w banku. Jestem przekonany, że ludzie chętnie wyświadczają ci przysługi.

Pomyślę o tym. A teraz idź już.

Mokry ruszył w stronę drzwi. Zdjął z wieszaka zniszczoną brązową kurtkę ze skóry i odwrócił się do mnie. Twarz miał poważną.

Znajdź go.

W powietrzu zawisła niewypowiedziana… groźba.

Zamknęłam za nim drzwi na zasuwę. Przy pierwszej okazji zamierzałam wymienić zamki. Ktoś chyba produkuje zamki, które nie wpuszczają do domu obcych ludzi.

Oddzwoniłam do matki i wyjaśniłam, że nikogo nie wysadziłam w powietrze. Ten ktoś sam się wysadził, przy pomocy starej damy w różowym szlafroku.

Mogłabyś mieć dobrą pracę – powiedziała matka. -Pójść na kurs, który reklamują w telewizji, i nauczyć się obsługi komputera.

Muszę lecieć.

Co powiesz na kolację? Będzie wołowina w sosie z ziemniakami.

Chyba nie.

Na deser ciasto ananasowe.

Okay. Będę o szóstej.

Skasowałam wiadomości od osobnika o głośnym oddechu, wmawiając sobie, że to pomyłka. Ale w glębi duszy wiedziałam, kto to taki.

Sprawdziłam jeszcze raz zamki przy drzwiach, upewniłam się też, że okna są zamknięte i że nikt nie czai się w garderobie ani pod łóżkiem. Wzięłam długi gorący prysznic, owinęłam się ręcznikiem, wyszłam z łazienki… i stanęłam oko w oko z Komandosem.

13
{"b":"94195","o":1}