Литмир - Электронная Библиотека

– I co teraz? – zwróciłam się do Kenny’ego. – Co masz zamiar zrobić?

– Musimy cię trochę ochłodzić, dopóki wszyscy nie wyjdą. Potem zobaczymy, w jakim będę nastroju. Mamy do wyboru kilka możliwości, w końcu jesteśmy w zakładzie pogrzebowym. Hej, a może przy wiążemy cię do stołu i zabalsamujemy na żywca? To by był ubaw! – Przycisnął mi czubek noża do karku. – Idź.

– Dokąd?

Wskazał głową.

– Do tamtego kąta.

W kącie stały trumny.

– Do trumien?

Uśmiechnął się i popchnął mnie.

– Na trumny przyjdzie jeszcze czas.

Zmrużyłam oczy i dostrzegłam, że trumny nie były dosunięte do ściany. Za nimi znajdowała się chłodziarka z dwiema szufladami na ciała. Obie szuflady były wsunięte i zamknięte ciężkimi metalowymi drzwiami.

– Będzie ci tam miło i ciemno – powiedział Kenny. – Będziesz miała czas wszystko sobie przemyśleć.

Ciarki mnie przeszły i poczułam ściskanie w dołku.

– Babcia Mazurowa…

– Zamienia się właśnie w mrożonkę.

– NIE! Wypuść ją! Wysuń tę szufladę, zrobię, co tylko zechcesz!

– I tak zrobisz, co tylko zechcę – stwierdził Kenny. – Po godzinie w tej szufladce będziesz się ruszać jak mucha w smole.

Poczułam łzy na policzkach i pot pod pachami.

– Ona jest już stara. Nie stanowi dla ciebie żadnego zagrożenia. Wypuść ją.

– Nie stanowi zagrożenia? Żartujesz chyba. Ta starucha ma nie po kolei w głowie. Wiesz, ile się musiałem namordować, żeby ją tam włożyć?

– Zresztą i tak już pewnie nie żyje – stwierdził Spiro.

Kenny popatrzył na niego.

– Tak myślisz?

– A ile czasu tam już leży?

Kenny spojrzał na zegarek.

– Jakieś dziesięć minut.

Spiro wsunął ręce do kieszeni.

– Obniżyłeś temperaturę?

– Nie – odparł Kenny. – Po prostu ją tam wsunąłem.

– Kiedy szuflady są puste, wyłączam chłodzenie – wyjaśnił Spiro. – W ten sposób oszczędzamy prąd. W takim razie w środku jest pewnie temperatura pokojowa.

– No tak, ale mogła wykorkować ze strachu. Jak myślisz? – zapytał mnie Kenny. – Żyje czy nie?

Szloch utknął mi w gardle.

– Cizia zaniemówiła – powiedział Kenny. – Może powinniśmy wysunąć szufladę i zobaczyć, czy starucha jeszcze zipie?

Spiro zwolnił klamkę i otworzył drzwiczki. Chwycił koniec stalowej szuflady i powoli ją wyciągnął. Najpierw zobaczyłam buty, potem kościste nogi babci i jej wielki niebieski płaszcz. Ręce miała sztywno ułożone wzdłuż ciała, a dłonie schowane w fałdach płaszcza.

Targnęła mną rozpacz. Nabrałam powietrza w płuca i zamrugałam, aby lepiej widzieć.

Szuflada wysunęła się do końca ze stukiem. Babcia z otwartymi oczyma, zaciśniętymi ustami i stężałą twarzą wpatrywała się w sufit.

Patrzyliśmy na nią w milczeniu przez dłuższą chwilę.

Pierwszy odezwał się Kenny.

– Wygląda jak nieżywa – stwierdził. – Wsuń ją z powrotem.

W kącie piwnicy rozległ się jakiś dziwny dźwięk. Coś jakby świst. Nastawiliśmy uszu i nasłuchiwaliśmy. Ujrzałam, że oko babci nieznacznie drgnęło. Znów świst, tym razem głośniejszy. To babcia zasysała powietrze przez sztuczną szczękę!

– Hmmm – powiedział Kenny. – Wcale nie jest aż tak martwa, na jaką wygląda.

– Powinieneś obniżyć temperaturę – zaproponował Spiro.- Ta lodóweczka mrozi do zera. Przy zerze nie przeżyłaby nawet dziesięciu minut.

Babcia zaczęła się ruszać w szufladzie.

– Co ona robi? – zdziwił się Spiro.

– Próbuje wstać – orzekł Kenny. – Ale jest za stara. No i co, babuniu, stare kości odmawiają posłuszeństwa?

– Stare? – szepnęła babcia. – Zaraz ci pokażę, jakie stare.

– Wsuń szufladę – polecił Kenny. – I nastaw na chłodzenie.

Spiro zaczął wsuwać szufladę, ale babcia wyrzuciła nogę do góry i zablokowała mechanizm. Zgięła nogę w kolanie i stukała stopą o stalowe dno szuflady.

Spiro mruknął coś i popchnął mocniej szufladę, ale brakowało jej do właściwego położenia kilku centymetrów, przez co drzwi nie chciały się zamknąć.

– Coś mi zawadza – powiedział Spiro. – Szuflada nie chce się do końca wsunąć.

– Otwórz i zobacz, co się dzieje – polecił Kenny.

Spiro wysunął szufladę.

Ujrzeliśmy brodę, nos i oczy babci. Ręce miała wyciągnięte nad głową.

– Nie słuchamy się, co, babuniu? – odezwał się Kenny. – Blokujemy szufladę?

Babcia nic nie powiedziała, ale widziałam, że aż zgrzyta zębami.

– Opuść ręce wzdłuż ciała! – rozkazał jej Kenny. – I nie wkurzaj mnie, bo stracę cierpliwość.

Babcia zdołała wreszcie wyjąć ręce. Wysunęła najpierw tę zabandażowaną, a potem drugą, w której błysnął rewolwer z długą lufą kalibru 11 mm. Wyprostowała rękę i pociągnęła za spust.

Padliśmy wszyscy na ziemię, a babcia strzeliła po raz drugi.

Po drugim strzale zapanowała cisza. Oprócz babci nikt nie miał odwagi się poruszyć. Babcia za to usiadła i zaczęła się uspokajać.

– Wiem, co sobie teraz myślicie – odezwała się w tej ciszy. – Czy ona ma jeszcze kule w magazynku? Cóż, w trakcie całego tego zamieszania po prostu zapomniałam, ile ich miałam na początku. Ale jako że jest to magnum 11 mm, najpotężniejszy rewolwer, jaki kiedykolwiek skonstruowano, pozostaje tylko jedno pytanie. Czy dziś jest twój szczęśliwy dzień? No co, śmieciu, masz dzisiaj szczęśliwy dzień?

– Chryste – szepnął Spiro. – Jej się wydaje, że jest pieprzonym Clintem Eastwoodem.

BUM! Babcia strzeliła i zgasło światło.

– Cholerka – powiedziała. – Coś chyba nie tak z tym celownikiem.

Kenny rzucił się do skrzynek z bronią, żeby sobie coś wybrać, Spiro pobiegł w stronę schodów, a ja czołgałam się na brzuchu w stronę babci.

BUM! Rozległ się kolejny strzał. Babcia nie trafiła w Kenny’ego, ale w jedną ze skrzynek. W jednej chwili nastąpił wybuch i w górę uniosła się kula ognia.

Skoczyłam na równe nogi i wyciągnęłam babcię z szuflady.

Wybuchła kolejna skrzynia z amunicją. Ogień rozpełzł się po podłodze, tam gdzie napotkał na swej drodze drewniane drzazgi ze skrzynek. Nie wiedziałam, co wybucha, ale mieliśmy pewnie szczęście, że nie dostaliśmy odłamkami. Z płonących skrzynek unosił się dym, który gryzł w oczy i coraz bardziej przesłaniał widoczność.

Ciągnęłam babcię po schodach do drzwi, aż wyprowadziłam ją na podwórko.

– Dobrze się czujesz? – krzyknęłam.

– On chciał mnie zabić – powiedziała. – I ciebie też.

– Tak, babciu.

– To straszne, co się teraz dzieje z ludźmi. Tracą wszelki szacunek dla życia.

– Chyba tak, babciu.

Babcia spojrzała w stronę domu.

– Dobrze, że nie wszyscy są tacy jak Kenny. Dobrze, że jest jeszcze trochę porządnych ludzi.

– Jak na przykład my – dopowiedziałam.

– No pewnie tak, ale myślałam raczej o Brudnym Harrym.

– Ależ wygłosiłaś mowę.

– Zawsze chciałam to powiedzieć. No i udało się.

– Dasz radę przejść do frontowych drzwi? Odszukasz Morellego i powiesz mu, żeby tu zaraz przyszedł?

Babcia skinęła głową i ruszyła wzdłuż podjazdu.

– Znajdę go, jeśli tam tylko jest.

Kiedy szłyśmy do wyjścia, Kenny był po przeciwnej stronie piwnicy. Albo wbiegł na schody, albo wciąż siedział jeszcze na dole i próbował trafić do drzwi prowadzących na podwórko. Gotowa byłam się założyć, że chce wyjść na dwór. Na górze było za dużo ludzi.

Stałam mniej więcej w odległości sześciu metrów od drzwi do piwnicy i nie bardzo wiedziałam, co zrobić, gdyby pojawił się Kenny. Nie miałam ani broni, ani nawet sprayu z pieprzem. Ba, nie miałam nawet latarki. Powinnam się stąd czym prędzej wynieść i dać sobie spokój z Kennym. Nie warto, powtarzałam sobie.

Lecz kogo chciałam oszukać? Przecież tu nie chodziło o pieniądze, tylko o babcię.

Rozległ się odgłos kolejnego wybuchu i w kuchennym oknie błysnęły płomienie. Ludzie krzyczeli na ulicy, a gdzieś w oddali słychać już było syreny. Przez drzwi od piwnicy sączył się dym, który nagle przybrał postać ludzkiej sylwetki. Postać z piekła rodem. Kenny.

Pochylił się, odkaszlnął i zaczerpnął świeżego powietrza. Ręce miał swobodnie opuszczone po bokach. Nie znalazł chyba tej broni. To już coś. Dostrzegłam, że rozgląda się na boki i idzie prosto w moją stronę. Stałam w cieniu, dokładnie na drodze jego ucieczki. Miał pewnie zamiar przeskoczyć przez garaż i zniknąć gdzieś w zaułkach Miasteczka.

Poruszał się ostrożnie i bezgłośnie, a w tle huczały płomienie. Zauważył mnie dopiero, kiedy dzieliła nas od siebie odległość nie większa niż jakieś półtora metra. Stanął jak wryty i spojrzał mi w oczy. W pierwszej chwili myślałam, że się przestraszy i ucieknie, ale ten szaleniec rzucił się na mnie z przekleństwem na ustach i po chwili oboje tarzaliśmy się po ziemi gryząc się i drapiąc. Kopnęłam go celnie kolanem i wsadziłam mu kciuk w oko.

Kenny zawył, odepchnął mnie i skulony próbował wstać. Złapałam go za stopę i znów powaliłam na kolana. Zaczęliśmy się tarzać po ziemi orząc się paznokciami i sypiąc przekleństwa.

Kenny był ode mnie większy, silniejszy i pewnie bardziej zdeterminowany. Choć akurat co do tego ostatniego, można by się spierać. Ja zaś miałam po swojej stronie wielki gniew. Kenny był zdesperowany, za to ja byłam po prostu wściekła jak diabli.

Już nie wystarczało mi samo powstrzymanie go. Chciałam go skrzywdzić. Wstyd mi to teraz przyznać. Nigdy nie sądziłam, że jestem zdolna do tak mściwych czynów, a jednak.

Zacisnęłam dłoń w pięść i walnęłam go z całych sił, aż rozbolała mnie ręka. Usłyszałam trzask i świst powietrza, i zobaczyłam, że Kenny leci w ciemność z szeroko rozłożonymi rękoma.

Chwyciłam go za koszulę i zaczęłam wzywać pomocy.

Dłonie Kenny’ego zacisnęły się na mojej szyi, a na twarzy poczułam jego gorący oddech.

– Giń – powiedział szorstkim głosem.

Może i zginę, ale on razem ze mną. Trzymałam się kurczowo jego koszuli. Żeby się mnie pozbyć, musiałby ją zdjąć. Jeśli mnie nawet udusi, wciąż jeszcze będę miała palce wczepione w tę jego koszulę.

Tak się skoncentrowałam, że nie zauważyłam, kiedy do naszej ruchliwej dwójki dobiła trzecia osoba.

54
{"b":"93893","o":1}