Литмир - Электронная Библиотека

Przez jakiś czas przysłuchiwała się niechętnie rozmowie Marka z Lulu, a potem pogrążyła się w myślach. Chyba głupio postępowała przejmując się aż tak bardzo tą podstarzałą gwiazdą filmową. Mark kochał tylko ją, Dianę. Po prostu starał się wykorzystać okazję, żeby porozmawiać o dawnych czasach. Nie powinna też obawiać się Ameryki; decyzja zapadła, kości zostały rzucone. Mervyn na pewno przeczytał już jej list. Idiotyzmem było roztrząsać wszystko na nowo z powodu jakiejś tlenionej, czterdziestopięcioletniej blondynki. Na pewno uda jej się szybko poznać amerykański styl życia, miejscowe drinki, słuchowiska radiowe i obyczaje. W krótkim czasie będzie miała więcej przyjaciół niż Mark; gdziekolwiek się znalazła, zawsze przyciągała do siebie ludzi.

Z niecierpliwością czekała na długi przelot nad Atlantykiem. Kiedy czytała o Clipperze w Manchester Guardian, wydawało jej się, że to najbardziej romantyczne przedsięwzięcie na świecie. Irlandię dzieliło od Nowej Fundlandii przeszło trzy tysiące kilometrów, których pokonanie miało zająć nieco ponad siedemnaście godzin. Będzie miała dość czasu, by zjeść kolację, położyć się do łóżka, przespać całą noc i wstać na długo przed lądowaniem. Nie uważała za stosowne zakładać tego samego nocnego stroju, w którym sypiała z Mervynem, a przed startem nie zdążyła zrobić zakupów, ale na całe szczęście zabrała piękny jedwabny szlafrok i łososiową piżamę, których jeszcze ani razu nie miała na sobie. Nawet w apartamencie dla nowożeńców nie było podwójnych łóżek – Mark sprawdził to natychmiast, jak tylko weszli na pokład – lecz jego koja będzie znajdowała się bezpośrednio nad nią. Perspektywa spędzenia nocy wysoko nad oceanem, setki kilometrów od lądu, niosła ze sobą coś niezwykle podniecającego i zarazem przerażającego. Zastanawiała się, czy w ogóle uda się jej zasnąć. Silniki nie przerwą pracy bez względu na to, czy będzie czuwała, czy też nie, ale nie uda jej się wyzwolić od czającego się głęboko w podświadomości lęku, że umilkną akurat wtedy, kiedy będzie pogrążona we śnie.

Zerknąwszy przez okno stwierdziła, że znaleźli się znowu nad wodą. Prawdopodobnie było to Morze Irlandzkie. Podobno hydroplany nie mogły wodować na otwartym morzu ze względu na fale, lecz Dianie wydawało się, że i tak w razie awarii mają znacznie więcej szans na przeżycie niż pasażerowie zwykłego samolotu.

Zaraz potem przestała cokolwiek widzieć, gdyż wlecieli w chmury. Po chwili dały się odczuć wyraźne drgania. Pasażerowie spoglądali na siebie i uśmiechali się nerwowo, a steward poprosił wszystkich, by zapięli pasy. Diana zaniepokoiła się, nie widząc w pobliżu żadnego lądu. Księżna Lavinia kurczowo zacisnęła palce na poręczy fotela, ale Mark i Lulu rozmawiali dalej, jakby nic się nie stało. Frank Gordon i Ollis Field sprawiali wrażenie zupełnie spokojnych, lecz obaj zapalili papierosy i zaciągnęli się głęboko.

– A co właściwie stało się z Muriel Fairfield? – zapytał głośno Mark. W tym samym momencie rozległ się donośny łomot i samolot raptownie zmniejszył wysokość. Diana odniosła wrażenie, że żołądek podszedł jej do samego gardła. Z sąsiedniej kabiny dobiegł krzyk któregoś z pasażerów. Sekundę później maszyna wyrównała lot.

– Muriel wyszła za milionera – odparła Lulu.

– Nie żartuj! Takie brzydactwo?

– Mark, boję się – powiedziała Diana.

Odwrócił do niej głowę.

– To nic takiego, kochanie. Zwykła dziura powietrzna.

– Myślałam, że zaraz się rozbijemy.

– Nic nam nie grozi. To bardzo częste zjawisko.

Ponownie skoncentrował uwagę na Lulu, która patrzyła przez chwilę na Dianę, jakby oczekując, że ta coś powie. Diana uciekła spojrzeniem, wściekła na Marka.

– W jaki sposób Muriel zdobyła tego milionera? – zapytał.

– Nie wiem, ale teraz mieszkają w Hollywood i inwestują pieniądze w filmy.

– Niewiarygodne!

To dobre słowo – pomyślała Diana. Jak tylko przydybie Marka gdzieś na osobności, powie mu, co myśli o jego zachowaniu.

Brak jakiegokolwiek zainteresowania z jego strony sprawił, że ogarnął ją jeszcze większy lęk. O zmroku znajdą się już nad Oceanem Atlantyckim; co będzie wtedy czuła? Wyobrażała sobie Atlantyk jako ogromną, bezkształtną pustkę, lodowato zimną i martwą, ciągnącą się tysiącami kilometrów. Według autora artykułu w Manchester Guardian jedyną rzeczą, jaką można było od czasu do czasu zobaczyć, były góry lodowe. Diana czułaby się znacznie pewniej, gdyby monotonny krajobraz urozmaicały rozrzucone tu i ówdzie wyspy. Najbardziej przerażała ją okropna pustka oceanu: nic tylko samolot, księżyc i falujące morze. Ten lęk przypominał trochę obawy, jakie wzbudzała w niej perspektywa rozpoczęcia życia w obcym kraju: w głębi duszy była przekonana, że nie grozi jej żadne niebezpieczeństwo, ale obcy krajobraz i brak jakichkolwiek znajomych punktów odniesienia działał ogromnie deprymująco.

Stawała się coraz bardziej nerwowa. Spróbowała zająć myśli czymś innym. Oczekiwała z utęsknieniem na składający się z siedmiu dań obiad, gdyż uwielbiała długie, eleganckie posiłki. Noc w łóżkach, których funkcję pełniły rozkładane fotele, zapowiadała się równie ekscytująco jak dziecięce, nocne wyprawy z namiotem do ogrodu. A po drugiej stronie Wielkiej Wody czekały na nią oszałamiające wieżowce Nowego Jorku. Jednak podniecenie wywołane podróżą w nieznane zniknęło bez śladu, pozostawiając po sobie wyłącznie strach. Diana opróżniła kieliszek i zamówiła następny, ale szampan wcale nie podziałał na nią uspokajająco. Pragnęła znowu poczuć pod stopami stały ląd. Jej ciałem wstrząsnął dreszcz na myśl o tym, jak lodowate musi być teraz morze. W żaden sposób nie mogła uwolnić się od dręczącego ją strachu. Gdyby była sama, z pewnością zacisnęłaby mocno powieki i zakryła twarz dłońmi. Obrzuciła nienawistnym spojrzeniem Marka i Lulu, którzy gawędzili pogodnie, nieświadomi, jakie przechodzi tortury. Kusiło ją, by urządzić wielką scenę ze łzami lub dostać ataku histerii, ale zagryzła tylko wargi i nie pisnęła ani słowa. Wkrótce samolot wyląduje w Foynes; wreszcie będzie mogła stanąć na suchym lądzie.

Lecz zaraz potem będzie musiała ponownie wejść na pokład i odbyć długą podróż przez Atlantyk.

Jakoś nie mogła sobie tego wyobrazić.

Jeżeli nie jestem w stanie wytrzymać nawet godziny, to jak poradzę sobie z całą nocą? Chyba umrę. Ale czy mam jakiś wybór? – myślała.

Przecież nikt jej nie zmusi, żeby wróciła do samolotu.

A jeżeli nikt jej nie zmusi, to ona na pewno nie zrobi tego z własnej woli.

W takim razie, co mam robić? – zastanawiała się. – Już wiem. Zadzwonię do Mervyna.

Nie mogła uwierzyć, że jej radosny sen zakończy się w taki sposób, ale przeczuwała, że tak właśnie się stanie.

Na jej oczach Marka pożerała żywcem starsza od niej kobieta o tlenionych włosach i zbyt krzykliwym makijażu. Zadzwoni do Mervyna i powie: „Wybacz mi, popełniłam błąd, chcę wrócić do domu.”

Wiedziała, że jej wybaczy. Wstydziła się sama przed sobą tej pewności, bo przecież sprawiła mu ogromny ból, lecz mimo to wierzyła, iż weźmie ją w ramiona i będzie się cieszył z tego, że wróciła.

Tyle tylko, że ja wcale tego nie chcę – pomyślała z rozpaczą. – Chcę polecieć z Markiem do Ameryki, wyjść za niego za mąż i zamieszkać z nim w Kalifornii. Kocham go.

Nie, to tylko głupi sen. Była przecież panią Lovesey z Manchesteru, siostrą Thei, ciotką Dianą dla uroczych bliźniaczek, niespecjalnie groźną buntowniczką z kręgów prowincjonalnej śmietanki towarzyskiej. Nigdy nie zamieszka w otoczonym palmami domu z basenem. Wyszła za mąż za uczciwego, niezbyt wrażliwego człowieka, który znacznie bardziej niż nią zajmował się swoimi interesami. Większość znanych jej kobiet znajdowała się w dokładnie takiej samej sytuacji, więc zapewne było to całkowicie normalne. Wszystkie doznały pewnego zawodu, lecz zarazem powodziło im się o niebo lepiej niż tym, które poślubiły obiboków i pijaków, więc współczuły sobie nawzajem, pocieszały się, że mogło być gorzej, oraz wydawały zarobione przez ciężko pracujących mężów pieniądze w domach towarowych i salonach fryzjerskich. I nawet nie marzyły o tym, by polecieć do Kalifornii.

Samolot znowu wpadł w dziurę powietrzną, po czym natychmiast wyrównał lot. Diana walczyła z wzbierającymi mdłościami, ale z jakiegoś powodu zupełnie przestała się bać. Wiedziała już, co przyniesie jej przyszłość. Czuła się bezpieczna.

Tyle tylko, że chciało jej się płakać.

ROZDZIAŁ 10

Inżynier pokładowy Eddie Deakin traktował Clippera jak ogromną, delikatną bańkę mydlaną, którą miał nietkniętą przenieść przez Atlantyk, podczas gdy siedzący w niej ludzie powinni cieszyć się i bawić, nieświadomi, jak cienka granica dzieli ich od groźnej nocy.

Podróż była znacznie bardziej ryzykowna, niż przypuszczali, przede wszystkim ze względu na zastosowanie wielu zupełnie nowych, nie do końca sprawdzonych technologii, a także dlatego, że nocne niebo nad Atlantykiem stanowiło jeszcze dziewiczy teren, pełen zaskakujących niebezpieczeństw. Mimo to Eddiemu zawsze towarzyszyło nie pozbawione dumy przekonanie, iż doświadczenie kapitana połączone z poświęceniem załogi i niezawodnością amerykańskiego sprzętu pozwolą wszystkim dotrzeć spokojnie do domu.

Jednak podczas tej podróży dręczył go okropny strach.

Na liście pasażerów znajdował się także Tom Luther. Eddie przyglądał się przez okno wchodzącym na pokład samolotu ludziom, zastanawiając się, kto z nich ponosi odpowiedzialność za porwanie Carol-Ann, ale, rzecz jasna, nie mógł tego stwierdzić; stanowili typową zbieraninę doskonale ubranych, dobrze odkarmionych rekinów przemysłu, gwiazd filmowych i arystokratów.

Podczas przygotowań do startu udało mu się na chwilę odwrócić myśli od Carol-Ann i skoncentrować je na wykonywaniu rutynowych czynności: sprawdzaniu aparatury, uruchamianiu czterech ogromnych silników, ustalaniu składu mieszanki, regulowaniu luzu klapek chłodzenia i kontrolowaniu obrotów podczas rozpędzania maszyny. W chwili kiedy samolot osiągnął planowaną wysokość, pozostało mu jedynie zsynchronizowanie pracy silników oraz kontrola ich temperatury i składu mieszanki, następnie zaś już tylko sprawowanie ogólnego dozoru nad działaniem wszystkich mechanizmów. Wtedy natychmiast wrócił myślami do dręczącego go tematu.

39
{"b":"93808","o":1}