Литмир - Электронная Библиотека

– Czy słucha pani radia, księżno?

Stara Rosjanka obrzuciła ją wyniosłym spojrzeniem, po czym odparła:

– Uważam, że to wulgarna rozrywka.

Diana spotykała często takie zarozumiałe damy i w najmniejszym stopniu nie czuła się onieśmielona ich towarzystwem.

– Doprawdy? – zdziwiła się grzecznie. – Wczoraj wieczorem nadawano kwintety Beethovena.

– Niemiecka muzyka jest obrzydliwie mechaniczna – odparła księżna.

Ona nigdy nie będzie z niczego zadowolona – pomyślała Diana. Księżna należała do najbardziej bezużytecznej i uprzywilejowanej klasy, jaka istniała na świecie, i chciała, żeby wszyscy o tym wiedzieli, w związku z czym udawała, że nic z tego, co jej proponowano, nie dorównuje jakością temu, do czego była przyzwyczajona.

Pojawił się steward obsługujący tylną część samolotu, by zebrać zamówienia na drinki. Na imię miał Davy. Był niewysokim, schludnym, uroczym młodzieńcem o jasnych włosach i poruszał się sprężystym krokiem. Diana poprosiła o wytrawne martini. Nie miała pojęcia, co to jest, ale pamiętała z filmów, że w Ameryce pije się to stale.

Następnie zaczęła się przypatrywać dwóm mężczyznom siedzącym po drugiej stronie kabiny. Obaj spoglądali w okno. Ten zajmujący miejsce bliżej niej – młody, barczysty, ubrany w dość krzykliwy garnitur – miał na palcach mnóstwo złotych pierścieni. Sądząc po ciemnej karnacji mógł pochodzić z Ameryki Południowej. Naprzeciw niego siedział człowiek, który wydawał się tu zupełnie nie na miejscu. Miał za obszerny garnitur, wymiętą koszulę i z pewnością nie sprawiał wrażenia osoby, która może sobie pozwolić na tak kosztowną podróż. W dodatku był łysy jak kolano. Obaj mężczyźni nie patrzyli na siebie ani nie rozmawiali, lecz mimo to Diana była pewna, że są razem.

Zastanawiała się, co teraz robi Mervyn. Niemal na pewno otrzymał już jej list. Może płacze? Nie, to było do niego zupełnie niepodobne. Już prędzej uniósł się wściekłością. Ale na kim wyładuje swój zły humor? Najprawdopodobniej na swoich biednych pracownikach. Żałowała, że nie sformułowała listu w łagodniejszy sposób albo przynajmniej nie wyjaśniła dokładnie motywów swojego postępowania, lecz była wtedy tak zdenerwowana, że nie mogła wymyślić niczego lepszego. Mervyn na pewno zadzwoni do jej siostry Thei. Będzie myślał, że dowie się od niej, gdzie zniknęła Diana, ale jego nadzieje spełzną na niczym. Thea o niczym nie miała pojęcia. Co powie dziewczynkom? Nagle Diana poczuła się bardzo samotna. Będzie jej brakowało siostrzenic.

Davy przyniósł drinki. Mark uniósł szklankę patrząc na Lulu, a dopiero potem, jakby przypomniawszy sobie o jej istnieniu, spojrzał na Dianę. Spróbowała swojego martini i o mało go nie wypluła.

– Ojejku! – wykrztusiła. – To smakuje jak gin!

Odpowiedział jej wybuch śmiechu.

– Bo to jest głównie gin, kochanie – wyjaśnił jej Mark. – Nigdy przedtem nie piłaś martini?

Diana czuła się upokorzona. Zachowała się jak uczennica, która po raz pierwszy w życiu zamówiła koktajl w barze. Teraz wszyscy ci kosmopolici będą myśleć, że jest prowincjonalną gęsią.

– Jeśli pani sobie życzy, przyniosę jej coś innego – zaproponował Davy.

– Poproszę kieliszek szampana – powiedziała ponuro.

– W tej chwileczce.

– Rzeczywiście, jeszcze nigdy nie piłam martini – zwróciła się do Marka. – Właśnie dlatego chciałam go spróbować. Chyba nie ma w tym nic złego, prawda?

– Oczywiście, że nie – odparł i poklepał ją po kolanie.

– Ta brandy jest wstrętna, młody człowieku – orzekła księżna Lavinia. – Proszę przynieść mi filiżankę herbaty.

– Tak jest, proszę pani.

Diana postanowiła pójść do łazienki. Wstała, powiedziała „przepraszam”, po czym wyszła przez łukowato sklepione drzwi usytuowane z tyłu kabiny. Minęła niemal identyczne pomieszczenie, w którym siedziały tylko dwie osoby, a następnie otworzyła drzwi z napisem: „toaleta damska” i weszła do środka.

Widok, jaki ujrzała, znacznie poprawił jej samopoczucie: gustowna toaletka, przed nią dwa taborety obite turkusową skórą, ściany pokryte beżową tkaniną. Diana usiadła przed lustrem, by poprawić makijaż. Mark nazywał to „przepisywaniem twarzy”. Na stoliku leżały papierowe chusteczki i krem nawilżający.

Jednak kiedy spojrzała na swoje odbicie w lustrze, zobaczyła twarz nieszczęśliwej kobiety. Lulu Bell pojawiła się niczym ciemna chmura zasłaniająca blask słońca. Skierowała na siebie uwagę Marka, a on zaczął traktować Dianę jak drobną niedogodność. Przecież Lulu była prawie jego rówieśniczką – na pewno przekroczyła czterdziestkę, a on miał trzydzieści dziewięć lat! Czy wiedział o tym? Mężczyźni często wykazywali całkowitą ignorancję w takich sprawach.

Największy problem polegał na tym, że Mark i Lulu mieli ze sobą tyle wspólnego; oboje pracowali w show businessie, oboje byli Amerykanami, oboje występowali w radiu niemal od początku jego istnienia. Diana nie mogła pochwalić się niczym w tym rodzaju. Mówiąc brutalnie, nie mogła się pochwalić w ogóle niczym oprócz tego, że udzielała się aktywnie w towarzyskich kręgach prowincjonalnego miasta.

Czy Mark zawsze będzie się zachowywał w taki sposób? Leciała przecież do jego ojczyzny, o której on wiedział wszystko, a gdzie dla niej każda rzecz będzie stanowiła całkowitą nowość. Będą się obracać wyłącznie w kręgu jego przyjaciół, gdyż ona nie miała żadnych znajomych w Ameryce. Ile jeszcze razy będzie narażana na pośmiewisko tylko dlatego, że nie będzie wiedziała o czymś oczywistym, jak na przykład o tym, że wytrawne martini smakuje po prostu jak zwykły gin?

Jak szybko zacznie jej brakować wygodnego, znajomego świata, który zdecydowała się opuścić, świata składającego się z zabaw na cele dobroczynne i obiadów w hotelowych restauracjach, w których znała wszystkich ludzi, wszystkie rodzaje drinków i potraw? Nawet jeśli był to świat monotonny, to jednocześnie z całą pewnością był bezpieczny.

Potrząsnęła głową, tak że jej włosy rozsypały się w uroczą chmurę. Nie wolno jej tak myśleć. Tamten świat znudził ją śmiertelnie. Pożądała przygód i nowych doznań, i teraz, kiedy miała szansę zrealizować marzenia, powinna ją wykorzystać.

Postanowiła przystąpić do zdecydowanego kontrataku, by odzyskać względy Marka. Jak powinna postąpić? Nie chciała powiedzieć mu wprost, że nie podoba jej się jego zachowanie; dowiodłaby w ten sposób swojej słabości. Może zaaplikuje mu nieco jego własnego specyfiku? Przecież może zacząć traktować kogoś w taki sam sposób, w jaki on traktował Lulu. To powinno go trochę otrzeźwić. Kogo ma wybrać? Ten przystojny młody mężczyzna siedzący po drugiej stronie przejścia będzie w sam raz. Był młodszy od Marka i znacznie potężniej zbudowany. Mark będzie zazdrosny jak diabli.

Poperfumowała się za uszami i między piersiami, po czym wyszła z łazienki. Wracając na swoje miejsce kołysała biodrami nieco bardziej niż zwykle, odnotowując z zadowoleniem łakome spojrzenia mężczyzn oraz pełne podziwu lub zazdrosne popatrywanie kobiet. Jestem najpiękniejszą kobietą na pokładzie tego samolotu i Lulu Bell doskonale o tym wie – pomyślała.

Znalazłszy się w kabinie nie usiadła w fotelu, lecz nachyliła się nad młodym mężczyzną w prążkowanym garniturze i spojrzała w okno po jego stronie. Uśmiechnął się do niej przyjaźnie.

– Czyż to nie wspaniały widok? – zauważyła.

– Zgadza się – potwierdził. Nie uszło jej uwagi, że jednocześnie zerknął z niepokojem na swego towarzysza, jakby spodziewał się ostrej reprymendy. Można było odnieść wrażenie, iż łysy mężczyzna jest jego strażnikiem.

– Panowie jesteście razem? – zapytała Diana.

– W pewnym sensie – odparł zwięźle łysy, po czym, jakby dopiero teraz przypomniał sobie o czymś takim jak dobre maniery, wyciągnął rękę i przedstawił się:

– Ollis Field.

– Diana Lovesey.

Bez specjalnego entuzjazmu uścisnęła jego dłoń. Miał brudne paznokcie.

Spojrzała na młodszego mężczyznę.

– Frank Gordon.

Obaj bez wątpienia byli Amerykanami, lecz na tym kończyło się wszelkie podobieństwo. Frank Gordon miał na sobie elegancki garnitur, złotą szpilkę w kołnierzyku koszuli i jedwabną chusteczkę w kieszonce marynarki. Czuło się od niego zapach wody kolońskiej, a jego czarne włosy lśniły, jakby lekko natłuszczone.

– Nad czym teraz lecimy? – zapytał. – To jeszcze Anglia?

Diana ponownie nachyliła się nad nim i spojrzała przez okno.

– Wydaje mi się, że to Devon – powiedziała, choć w rzeczywistości wiedziała tyle samo co on.

– A pani skąd jest?

Usiadła obok niego.

– Z Manchesteru – odparła. Kątem oka zerknęła na Marka, zauważyła, że przygląda się jej ze zdziwieniem, więc czym prędzej skoncentrowała uwagę na Franku Gordonie. – To na północnym zachodzie kraju.

Ollis Field chrząknął z dezaprobatą i zapalił papierosa. Diana założyła nogę na nogę.

– Moja rodzina pochodzi z Włoch – poinformował ją Frank.

Włochami rządzili faszyści.

– Czy myśli pan, że Włochy przystąpią do wojny? – zapytała.

Potrząsnął głową.

– Włosi nie chcą wojny.

– Wydaje mi się, że nikt nie chce wojny.

– Więc czemu wszyscy walczą?

Nie mogła go rozgryźć. Najwyraźniej miał dużo pieniędzy, ale był zupełnie pozbawiony wykształcenia. Większość znanych jej mężczyzn wręcz paliła się, by podzielić się z nią swoją wiedzą i oszołomić rozległymi horyzontami myślowymi, bez względu na to, czy sobie tego życzyła, czy nie. On jednak nie przejawiał takich ciągot.

– A co pan o tym myśli, panie Field? – zapytała, spoglądając na jego towarzysza.

– Nie mam zdania – bąknął pod nosem.

– Być może wojna ma służyć tylko temu, by faszystowscy przywódcy mogli utrzymać kontrolę nad swym narodem – powiedziała, zwracając się ponownie do Gordona, po czym zerknęła na Marka, lecz z rozczarowaniem stwierdziła, że znowu pogrążył się w rozmowie z Lulu Bell. Oboje chichotali jak uczniaki. Poczuła do niego żal. Co się z nim stało? Za takie zachowanie Mervyn już dawno dałby po twarzy.

Otwierała już usta, by poprosić Franka, żeby opowiedział jej coś o sobie, kiedy nagle poczuła, że nie da rady wysłuchać jego zapewne długiej i nudnej opowieści. Właśnie w tej chwili Davy przyniósł jej szampana i grzankę z kawiorem, więc skorzystała z tego pretekstu i przygnębiona wróciła na swoje miejsce.

38
{"b":"93808","o":1}